Miałem ochotę odwrócić się i biec dalej. Spojrzałem na Jongina, który pilnie się nam przyglądał. Pewnie był ciekaw, co stanie się dalej. "Pomóż..." pomyślałem. Chciałem wiedzieć, co powinienem zrobić...
- To twoje życie... Sam o nim decyduj. Jako anioł mogę mówić ci, co jest dobre, lecz nie co jest słuszne. Twój przyjaciel, jak widzisz, nie ma anioła stróża... - spojrzałem znów na Krisa. Westchnąłem cicho.
- Puść. - zachwiałem się nieco. Przez niego nie mogłem trzymać równowagi. - Słyszysz? Puść! - nie wytrzymałem. Łzy same mi pociekły, a ja upadłem na ziemię, bo ten idiota nadal trzymał moje nogi. Odwróciłem wzrok i wytarłem szybko łzy. - Nie dam rady spojrzeć ci w oczy. Nie możemy się już przyjaźnić, Kris... - chłopak, kiedy to usłyszał, popadł w histerię. Zaczął płakać jeszcze bardziej, aż się krztusił. Serce tak mocno mnie bolało... Ale ja nie potrafiłem...
Minął kolejny tydzień. Szkolny harmonogram był napięty, pełno sprawdzianów, prac klasowych i ogółem nauki... Nie miałem nawet czasu, żeby o nim myśleć. Ponadto, Kai karcił mnie za myślenie. Gdyby nie on, dawno skończyłbym pod kołami samochodu. Kochany z niego anioł...
Któregoś weekendu, obudziłem się obok niego. Okrywał mnie swoim puszystym skrzydłem i sam sprawiał wrażenie, jakby bardzo głęboko spał. Dotknąłem wówczas jego polika z czystej ciekawości. Był bardzo ciepły, zupełnie jakby miał gorączkę, ale jednocześnie taki aksamitny i jakby uspokajający... Jeździłem po nim palcem w górę i w dół, nie mogąc się nadziwić porcelanowej urodzie anioła. Nacisnąłem lekko jego nos. Skóra bez żadnej skazy, nie za szorstka, nie za gładka... Prawie jak poduszka po długim, męczącym dniu. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy chłopak spojrzał mi w oczy. Ale nie były takie, jak zwykle. Były żywo niebieskie. Wyglądały, jakby płomienie wewnątrz nich chciały wydostać się na zewnątrz. Zląkłem się, ale anioł na to przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Już wstałeś? Powinieneś spać jeszcze trochę... - przeczesał moje włosy.
- N-nie chcę już spać... A co z tobą? Nigdy nie widziałem, żebyś odpoczywał..
- Nawet anioły muszą spać. - zaśmiał się. - Ale wystarczy raz na jakiś czas. - kiwnąłem głową i powoli się uniosłem, dotykając niechcący jego skrzydła, na co stęknął cicho. Spojrzałem na niego przerażony, a on tylko się uśmiechnął. Nic z tego nie rozumiałem. - W skrzydłach mamy strefy czułe na dotyk. Dlatego...
- Ahh, rozumiem. - skuliłem się zawstydzony, czułem jak rosną mi rumieńce. - T-to ja pójdę d-do kuchni. To z-znaczy do łazienki! - wstałem szybko i niemal wybiegłem z pokoju. Stanąłem przed lustrem i spojrzałem sobie w oczy. Co mi jest? Dlaczego tak na niego zareagowałem? Co z tego, że pachniał słodko i miał taką śliczną skórę i.... Zaraz. Nie! Kyung, nie mów, że się w nim.. Nie.. To nie możliwe... W końcu jest aniołem, halo! Zacząłem uderzać się po polikach i opłukałem twarz naprawdę zimną wodą. Przebrałem się i zszedłem na dół na śniadanie. Kai usiadł na parapecie i pilnie nam się przyglądał.
- Pojedziemy dzisiaj na wycieczkę. Tata ma wolne. - obwieściła, rozdając każdemu śniadanie. Mój młodszy brat bardzo się ucieszył.
- A gdzie konkretnie? - zapytałem zaciekawiony. Lubiłem nasze rodzinne wycieczki.
- To tajemnica. - odparł ojciec i zaczął jeść ryż. Westchnąłem cicho i spojrzałem na JaongIn'a. Wyglądał jakoś inaczej, jednak nie zwróciłem na to większej uwagi i po prostu jadłem.
Nie pamiętam co działo się dalej. Kiedy tylko otworzyłem oczy, poczułem okropny ból głowy. Zaraz po tym zobaczyłem jasne światła na suficie. To nie były światła w moim domu... Poczułem, jak ktoś głaszcze mnie po ręce. Uśmiechnąłem się. Mama...? Spojrzałem na dłoń. Później na ramię, prowadzące do spokojnej twarzy Kai'a.
- Obudziłeś się? - zapytał troskliwie.
- Co się stało? - byłem zdezorientowany. - I gdzie jesteśmy? - podniosłem się lekko.
- M-miałeś... Wypadek... - pochylił się, a grzywka zasłoniła jego twarz. Poczułem na swojej dłoni ciepłe łzy anioła. Czułem, że stało się coś złego...
- Gdzie są moi rodzice? Co się z nimi stało? - rozglądałem się. Chciałem wstać, ale moja noga.. Była cała w gipsie... - Kai powiedz mi! - krzyknąłem na niego. - Powiedz, gdzie są?! Co się z nimi stało?! - milczał jeszcze chwilę, aż w końcu udało mu się zebrać w sobie.
- Nie żyją... - wyszeptał, jakby miał nadzieję, że nie usłyszę. I w sumie wolałbym nie usłyszeć... - Przepraszam... Zdołałem ocalić tylko ciebie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz