niedziela, 23 lutego 2014

7. Blada Opowieść. (S/Y)

Yeeey posypały się komentarze w ostatniej części ^^ Bardzo dziękuję, nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego jak bardzo mnie motywujecie <3 Byłoby miło, gdyby każdy zostawiał coś po sobie, ale i tak cieszy mnie te kilka słów <3 Jesteście wspaniali ^^ Co myślicie o zmianie szablonu? Zmieniać czy nie zmieniać? *le dylemat autorki* 

Zerwałem się z łóżka, słysząc głośny budzik. Przeciągnąłem się i odsłoniłem rolety.
- Wstawaj śpiochu. - zaśmiałem się, włożyłem kapcie i poczłapałem na dół. Przygotowałem tosty na śniadanie. Zaniosłem je do sypialni, przyniosłem mu ubrania i sam przygotowałem się do wyjścia.

Weszliśmy do ogromnej galerii handlowej. Postanowiłem zaszaleć i kupiłem mu całą masę ubrań. Po dwóch godzinach miał dość biegania po sklepach. Załadowani torbami, usiedliśmy w kafejce. Zamówiłem nam po kawie i uśmiechnąłem się do niego.
- I jak się czujesz? - pogłaskałem go po włosach. Chłopak tylko kiwnął głową, spoglądając na czubki nowych butów. Nie widziałem na jego twarzy uśmiechu. - Coś nie tak? - nachyliłem się i spojrzałem mu w oczy. Jego usta lekko zadrżały, a oczy zostały przysłonięte szklaną powłoką łez.
- No bo... Kupujesz mi te drogie rzeczy, a ja przecież i tak umrę. - jęknął ledwo słyszalnie. Moje serce zabiło szybciej, zacząłem głęboko oddychać, dusząc płacz.
- Nie umrzesz. Kupię ci jeszcze dziesięć razy tyle. Nawet więcej! Kupię co tylko zechcesz. Bo nie pozwolę ci umrzeć. - zacisnąłem mocno wargi i lekko się uśmiechnąłem. - Rozumiesz?
- Nie kłam już. Przecież widzę jak się zachowujesz. Ale.. Nie potrzebuję luksusów przed śmiercią. Nie marnuj na mnie pieniędzy. Ja... Ja po prostu chcę, żebyś... Żebyś był... - nie wytrzymał. Jego policzki zostały przedzielone przez srebrne ścieżki. - Widzę... Jestem coraz słabszy, a dawki leków się zwiększają...Moja cera jest coraz bledsza, oczy tracą błysk, nie mam na nic siły, a apetyt wciąż maleje... Nie jestem głupi... Ale.. jeśli mogę cię prosić o jedyną przysługę... Po prostu trzymaj mnie w ramionach. Gdy umrę, złap mnie, żeby moje ciało nie runęło o ziemię. - zadrżałem.
- Nie pozwolę ci umrzeć, rozumiesz? Nie umrzesz. Wybij to sobie z głowy. - wstałem. - Nie dojdzie do tego! - upadłem przed nim na kolana. - Nie zostawisz mnie... Teraz mam tylko ciebie.. Nie chcę znów zostawać sam...
- Znajdziesz kogoś lepszego ode mnie. - uśmiechnął się gorzko. Przeszły  mnie dreszcze. Złapałem go za rękę i pocałowałem ją. Nie obchodziła mnie obecność innych ludzi. Niech patrzą, jeśli nie mają własnego życia...
- Nie znajdę, gdyż nie zamierzam szukać. Nie będę nawet patrzył. Całe życie spędzę przy tobie. - mruknąłem cicho i oparłem głowę o jego udo.
- Może lepiej pojedziemy już na tę plażę, co? Jestem ciekawy jak tam jest. - wytarł łzy i pogłaskał mnie po głowie. - Jest naprawdę ciepło, nie uważasz? Wstawaj już, to niezdrowo siedzieć tak na podłodze. - zrobiłem o co poprosił. Wziąłem najcięższe torby i poszedłem przodem. Chłopak kroczył za mną, ściskając w łapkach paczkę chipsów. Wrzuciłem wszystko do bagażnika i usiadłem za kierownicą.
- Zapnij pasy, kochanie. - uśmiechnąłem się ciepło. Baek najwyraźniej zdziwił się na ten zwrot. Zaśmiałem się tylko i odpaliłem samochód. Ruszyliśmy. W przeciągu półgodziny dotarliśmy na plażę. Wziąłem tylko kilka rzeczy do jedzenia i usiadłem z nim na brzegu. Chłopak położył się i westchnął. - Zmęczony? - pogłaskałem go po brzuchu.
- Może trochę... - przymknął oczy. - Ale nie jest źle. Nie zasnę. - złapał moją rękę i splótł nasze palce. Położyłem się obok niego i objąłem go drugą ręką. - Zostaniemy tu na długo?
- Na ile będziesz chciał. Możemy iść się nawet wykąpać.
- Nie mamy przecież kąpielówek.. - spojrzał na mnie.
- To co? Nikogo tutaj nie ma. Specjalnie wybrałem dziką plażę. Nikt nam nie przeszkodzi. - widziałem jak na jego twarzy kwitnie uśmiech. - Chcesz?
- Nigdy nie kąpałem się na dzikiej plaży. - zaśmiał się i usiadł. Podniósł ręce do góry, patrząc na mnie.
- Huh? - zarumieniłem się.
- No rozbierz mnie. Boję się o swoje kości, nie chcę się wyginać. - wydął dolną wargę.
- Ah, no.. okej... - podwinąłem koszulkę i powoli ją zdjąłem. Starałem się nie patrzeć...
- Co ty taki? - zaczął się śmiać i położył koszulkę obok. Przytulił mnie mocno. - Mój. - odetchnął. Pogłaskałem go czule i cmoknąłem w czubek głowy. Podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. - Serce ci wali. - zaśmiał się cicho. Zerknął na moje usta. Pochyliłem się nieco i pocałowałem go głęboko. Rozpiąłem guziki koszuli i zsunąłem ją ze swoich ramion. Odsunąłem się od chłopaka i posłałem mu uśmiech. Oboje wstaliśmy i zrzuciliśmy z siebie spodnie, po czym wbiegliśmy do wody. Baek zaczął krzyczeć i głośno się śmiać. - ZIMNAAA!! Chanyeol! Kocham cię! - skoczył mi na ręce, obejmując ciasno moją szyję. Pogłaskałem go z uśmiechem.
- Podoba ci się? Może powinniśmy częściej jeździć na plażę?
- Tak! Jest cudownie! A... Chanyeol? Możemy rozpalić ognisko?
- Jeśli tylko chcesz. - wtuliłem się w niego. - Nie jest ci za zimno, skarbie? Powinniśmy wyjść? - czułem jak lekko drżał.
- Dobrze. - uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. Usadziłem go na kocu i zaraz owinąłem dwoma ręcznikami. - Popilnuj naszych rzeczy a ja pójdę po drewno. - pogłaskałem go i oddaliłem się w stronę lasu. Nie chodziłem długo, chciałem jak najszybciej do niego wrócić. Uzbierałem sporą kupkę gałęzi i ułożyłem niedaleko koca. Spojrzałem na niego. - Jak się czujesz? Muszę podać ci leki jak zjesz.
- Jest dobrze, nie musisz się martwić. - uśmiechnął się blado.
- Poczekaj, przyniosę ci kanapki. Będziesz chciał kiełbasę?
- Nie, daj mi tylko te kanapki... - skulił się. Pobiegłem do samochodu, by wziąć jedzenie i leki. Usiadłem obok niego i objąłem go jedną ręką. - Proszę bardzo. Zjedz. - podałem mu kanapkę w łapki.

sobota, 15 lutego 2014

6. Blada Opowieść. (S/Y)

Położyłem chłodny ręcznik na jego czole. Nie wiedziałem co jest grane.
- Baek. Hej..! Słyszysz mnie? - potrząsałem nim. - Obudź się. Słyszysz? Nie zamykaj oczu. Właśnie tak. Patrz na mnie. Powiedz coś. Postaraj się coś powiedzieć. Nie zasypiaj. Nie możesz zasnąć. Musisz coś jeszcze zjeść. Baekhyun, proszę, powiedz coś. - mówiłem cały czas. Starałem się nie panikować.
- Słyszę.. - cicho mruknął. - Ale tak chce mi się spać...
- Nie zasypiaj jeszcze, musisz zjeść, słyszysz? Pomogę ci usiąść, dalej. - oplótł rękoma mój kark. Usadziłem go i podałem mu kawałek czekolady. - Zjedz. Powinno ci być lepiej. - pogłaskałem go troskliwie. - Zaraz będziesz mógł iść spać. Jeszcze chwilę. Wymęczyłem cię dzisiaj, co? - założyłem gumową rękawiczkę i obmyłem wacikiem fragment jego brzucha. Wziąłem napełnioną strzykawkę i wbiłem ją w brzuch. - Pamiętaj, rozluźnij mięśnie, nie będzie tak bolało. Kochanie, jak się czujesz? Powiedz mi. - aplikowałem lekarstwo.
- Słabo mi..
- Jest już lepiej jak zjadłeś czekoladę, czy nadal tak samo? Kochanie, nie zasypiaj, hej. Jeszcze trochę.
- Już nieco lepiej. - złapał mnie za rękę.
- Nie rób tak, bo jeszcze coś ci zrobię. Mam strzykawkę skarbie. - upomniałem go.
- No już mamoo.. - zaśmiał się cicho i położył ręce po bokach. Wyciągnąłem strzykawkę i zakryłem ukłucie. Krew jak zwykle leciała długo i obficie. Westchnąłem cicho i pomogłem mu się ubrać.
- Co na kolację? - pogłaskałem go.
- Nie jestem głodny. - wywalił dolną wargę.
- Musisz coś zjeść. - przytuliłem się do niego. - Proszę... Nie chcę w ciebie nic wmuszać. Sam wiesz, że powinieneś jeść, hm? Zrobię ci naleśniki.
- No dooobra... - położył się w łóżku. - Tak w ogóle to masz ładny dom. Chciałbym też kiedyś mieć taki. - westchnął.
- Od dzisiaj jesteś mieszkańcem tego domu. - uśmiechnąłem się szeroko. - Traktuj ten dom jak swój. - wyciągnąłem patelnie i składniki potrzebne na naleśniki. Oczywiście z czekoladą. Chłopak wstał i podszedł do mnie. - Mogę pomóc? Lubię gotować. - uśmiechnął się i przytulił mnie od tyłu.
- Wyciągnij najpierw talerze i łyżkę. Możesz mieszać masę, a ja znajdę olej. - zorganizowałem mu czas. W międzyczasie rozrobiłem żelazo w szklance. Spojrzałem na niego. Cieszył się jak dziecko z tego, że pozwoliłem mu pomóc. Zaśmiałem się cicho. - Tak będzie ci łatwiej mieszać. - podszedłem od tyłu i złapałem jego rękę. Zacząłem robić okrągłe ruchy.
- Rzeczywiście łatwiej. - zaśmiał się głośno. - Jak ty to robisz?
- Zawsze sam sobie gotowałem, to się nauczyłem. - pogłaskałem go. Masa była już gotowa. Wylaliśmy ją na patelnię. Za kilka minut już zajadaliśmy się smaczną kolacją. Patrzyłem na niego z pasją.
- Mam coś na twarzy? - dotknął swoich bladych policzków. - ChanYeol? Haalooo..? - zaczął się śmiać. - Co się tak gapisz?
- A co, nie mogę?
- Hmmm... Nie. - spoważniał. Skończyliśmy jeść. Wziąłem talerze i zmierzwiłem mu włosy.
- Do łóżka a nie. - odstawiłem je do zlewu i wziąłem BaekHyuna na ręce. - Spać. Jutro jedziemy na zakupy i nad wodę.
- Woo ten jakie plany. Nie szalej tak. - poklepał mnie po głowie. - Poke. - dźgnął mój polik i się zaśmiał. Ułożyłem go na łóżku i wziąłem aparat. Zacząłem robić nam zdjęcia. - Wyłącz tę lampę błyskową. - przytulił się do mnie mocno.
- Już. - spojrzałem na niego. - Baek..? - zasnął. Pogłaskałem go po głowie i zrobiłem mu zdjęcie. Przykryłem nas kołdrą i przymknąłem oczy. Przygotowałem się mentalnie na jutrzejszy dzień. Miałem nadzieję, że nie speszę chłopaka.

wtorek, 11 lutego 2014

19. Molla. (S/Y) END

Po długiej przerwie zakończenie molla~ Dziękuję osobie, która mnie zmotywowała do pisania - Tenshi Jang <3 Dedykuję to Tobie ^^ Enjoy

Cały czas był taki... mdły. Role się zamieniły. Teraz to ja musiałem wmuszać w niego jedzenie. Nie mogłem patrzeć na jego smutny wzrok... Ale byłem bezsilny. Cóż więcej mógłbym zrobić? Po prostu byłem. I na tym kończyła się moja rola.

- Sehun, zjedz przynajmniej trochę. - z grymasem na twarzy, mieszałem chłodnawą już zupę. - Mimo wszystko musisz jeść. - moje słowa tak żałośnie odbijały się w pustce jego wzroku... Miałem wrażenie, jakby mnie nie słyszał. - Sehunnie.. Proszę. - jęknąłem. Powoli traciłem siłę.
- Nie męcz się. Nie jestem głodny. - odsunął się od stołu i wstał. Chwiejnym krokiem podszedł do okna. Oparł się o parapet i zwiesił głowę. Znów płakał... Przez ostatnie kilka godzin robił tylko to. Podążyłem w krok za nim i przytuliłem się do jego ciepłych pleców.
- Powinienem nalać nam trochę alkoholu? - pocałowałem krótko jego ramię. Nie usłyszałem odpowiedzi. - Chodź. - złapałem go za rękę i pociągnąłem za sobą. Wziąłem soju i dwa kieliszki. Może to poprawi mu humor przynajmniej trochę.
Jednak nie. Myliłem się. Nadal był taki. Ale przynajmniej zasnął. Leżałem obok niego na podłodze, poprawiając na nas koc. Spostrzegłem, że mój telefon wibruje. O nie... Tylko nie to.. Tylko nie teraz...

- Lulu... - obudził mnie głos brzmiący tuż nad moim uchem. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. Siniaki pod oczami zrobiły się mniejsze. To dobrze. - Lulu wstawaj. - potrząsnął mną. - Ktoś puka do drzwi. - przeraziłem się. Moje serce zabiło młotem. Nie dałem po sobie poznać, że coś jest nie tak.
- Już wstaję - mruknąłem i przytuliłem się do niego. - Dobrze spałeś, Sehunnie? - pogłaskałem go po plecach, poprawiając jego koszulkę.
- Tak, czuję się lepiej.
- Chodźmy wziąć kąpiel. - ktoś intensywnie dobijał się do drzwi. Pociągnąłem chłopaka za sobą do łazienki. - Nie otwieraj. Nie chce mi się z nikim użerać. - uśmiechnąłem się i zdjąłem z niego koszulkę. - Masz na coś ochotę? - zastanawiałem się... Powinniśmy zacząć się żegnać..?
- Na co na przykład?
- Hmm.. A jak myślisz? - podszedłem bliżej, zamykając za sobą drzwi łazienki. - Daj mi znów to samo co ostatnio, Sehun... Zapomnij na chwilę o wszystkim. Myśl tylko o sobie. Bądź egoistą. - mruknąłem cicho i rzuciłem swoją koszulkę gdzieś w kąt. - Hmm? Już dobrze... - klęknąłem przed nim. Nie sprzeciwiał się. Zsunąłem z niego spodnie i pocałowałem nabrzmiałą męskość wyraźnie pragnącą uwolnić się z napiętych objęć bokserek, toteż pozbawiłem ukochanego również bielizny. Zanurzyłem pokaźnych rozmiarów członka głęboko w swoim gardle. Usłyszałem głośne sapnięcie Sehuna. Uśmiechnąłem się podstępnie i wstałem od niego. - Zapomniałem odkręcić wody.
- Yah, Luhan! - jęknął i zaszedł mnie od tyłu, mocno łapiąc mnie za brzuch. - Nie ruszaj się. - czułem jak odsłania moje wejście. Położył dłoń na moich plecach i popchnął do przodu, tak, że wypiąłem się do niego. Wszedł mocno i gwałtownie, aż łzy napłynęły mi do oczu. Krzyknąłem krótko.
- T-tak... Sehun... Właśnie t-tak... - stęknąłem głośno i zacząłem sam poruszać się na jego przyrodzeniu. - Gh...
- Ciasny jesteś.. - klepnął mnie w tyłek. Zabolało...
- Ciesz się. Przynajmniej dobrze mnie czujesz. - burknąłem i zasłoniłem twarz jedną ręką, by ukryć swoje łzy. - Mocniej.. Porusz się mocno, błagam.. - nachyliłem się jeszcze niżej.
- Tak bardzo tego chcesz?
- Tak. Pragnę cię. - nachylił się nade mną i ugryzł w łopatkę.
- Skoro tak ładnie prosisz.. - zaczął od razu. Bez słowa. Bez litości.. Bez chwili przerwy. Szybko zacząłem tracić oddech. Starałem się tylko cicho stękać, by zniwelować ból, jednak niewiele to dawało. Sehun nie mógł dojść... Słyszałem, że jego oddech zaczyna świszczeć. Zwyczajnie się męczył. Zmartwiłem się. Postanowiłem bardziej go zmobilizować i zacząłem jęczeć przy każdym jego ruchu, co przyniosło oczekiwane efekty. Wyszedł ze mnie i usiadł w napełnionej gorącą wodą wannie. Oparłem czoło o ręce, spoczywające na brzegu wanny. Nie miałem siły się podnieść. W oddali słyszałem ciche dudnienie do drzwi. Spojrzałem asekuracyjnie na Sehuna. Chyba nie słyszał odgłosów. Wyprostowałem się i stęknąłem cicho. Dopiero wtedy zauważyłem krew kapiącą na podłogę. Westchnąłem cicho i wytarłem czerwoną ciecz. Wyszedłem z łazienki, ubrałem się i dopiero wtedy wyszedłem przed dom. To co zobaczyłem zwaliło mnie z nóg, mimo że doskonale wiedziałem czego się spodziewać.
- Czego chcesz? - starałem się na niego nie patrzeć.
- Doskonale wiesz. Wracaj.
- Nie mogę teraz... W ogóle nie mogę. - zerknąłem na jego srogi wyraz twarzy. Nie lubił, kiedy ktoś się mu sprzeciwiał. A zwłaszcza, kiedy to byłem ja.
- Wróć albo go zabiję. - spojrzałem na niego przerażony. - Myślałeś, że nie wiem? Za kogo ty mnie masz? Daję ci trzy dni. Spakuj się i chcę cię widzieć grzecznego pod moim domem, zrozumiałeś? - podszedł do mnie i pogłaskał mnie po poliku. - Nie jesteś workiem do ruchania. Ja o tym wiem, ale ten koleś już niekoniecznie. - parsknął i wyrzucił trzymanego w dłoni peta.
Kiedy tylko zniknął z zasięgu mojego wzroku, zacząłem panikować. Zerwałem już z moją przeszłością. Nie zamierzałem do niej wracać. A jednak nie udało mi się.. Przeszłość sama do mnie przyszła. Usiadłem na krawężniku i myślałem chwilę. Przecież to jasne. Muszę jechać. Nie mam wyjścia...
Wszedłem do domu i od razu zacząłem się pakować. Chciałem wyjechać natychmiast. Nie zadawać Sehunowi większego bólu. Otworzyłem szafę i w pośpiechu wsypywałem ubrania do walizki. Usłyszałem kroki zmierzające w moją stronę. Przeraziłem się.
- Co ty robisz? - zdziwił się chłopak.
- Pakuję się. - starałem się zachować stanowczy, rozgniewany ton głosu.
- Co?! Dlaczego?! - podszedł do mnie i odciągnął mnie od walizki. - Przestań! Co się stało?!
- Zrozumiałem to. - przełknąłem głośno ślinę. - Nie dbasz o mnie. Widzisz tylko własne zachcianki. Nie chcę tak żyć. Nie chcę dłużej być Twoją kukłą do ruchania. - syknąłem i kontynuowałem pakowanie.
- Ale..! Lulu! Jak to?! - zaczął rzewnie płakać. Przytulił się do mnie mocno.
- Nie kocham cię. I z wzajemnością Sehun. To nie jest miłość.. - skutecznie kryłem łzy.
- Kocham cię! Najbardziej na świecie! Luhan! - krzyczał mi do ucha. Bolało mnie to. Nie mogłem wytrzeć jego łez. Nie mogłem nawet powiedzieć, że będzie dobrze...
- Nigdy cię nie kochałem. Jesteś dla mnie niczym. Nie liczysz się. - przerwałem na chwilę i mocno zacisnąłem oczy. - Nienawidzę cię. Odejdź. - krzyknął. Przeraźliwa rozpacz przeszyła nasze ciała. Wydarł się. To sprawiało, że moja głowa pękała. Zakryłem uszy i skuliłem się. On chodził w koło. Pozwoliłem by jedna łza wypłynęła na policzek. Wytarłem ją szybko, wziąłem walizkę i wybiegłem. Wsiadłem do taksówki. Sehun wybiegł za mną. Przez chwilę gonił za samochodem, krzycząc moje imię.
- Przepraszam... - wyszeptałem, patrząc w odbicie lusterka. Zacząłem płakać. Moje słowa zabolały mnie bardziej od niego. Uderzyłem się w pierś. Serce tak okropnie bolało...

- Luhan! - przeszedłem przez odprawę i czekałem za barierkami na mój samolot. - Lulu!! - ignorowałem każde jego słowo. Ukrywałem smutek. Założyłem kaptur. - Lulu..! - upadł na kolana. W końcu mogłem stamtąd odejść. Wsiadłem do samolotu. Zapomniałem.

END