niedziela, 8 grudnia 2013

5. Blada Opowieść. (S/Y)

~ z okazji urodzin, dla czuowiega ~

Następne dni mijały szybko. Były jak nieuchwytna woda, przelewająca się między moimi palcami. Byłem blisko, lecz daleko. Mimo że spędzałem z nim większość czasu, czułem, jakbym tak naprawdę znajdował się po drugiej stronie lustra. Jakbym nie mógł go dotknąć... Widziałem jak z każdym dniem powoli bladł. Widziałem, jak zwiększa się dawka leków. To, że nie byłem w stanie pomóc, zabijało mnie od wewnątrz. Najbardziej bolał jego szeroki uśmiech. Codziennie, gdy tylko mnie zobaczył. Uśmiechał się i siadał na łóżku, po czym rzucał się w moje ramiona. Szybko się przyzwyczaiłem. Albo i nie... Szybko nauczyłem się go kochać. I szybko stało się to faktem. Zakochałem się.

Zanim zostałem wolontariuszem, wysłano mnie na trening. Nauczyciel wielokrotnie powtarzał nam, że zakochanie się w pacjencie jest najgorszą rzeczą, jaką możemy zrobić. Uczyłem się jak postępować z dystansem, by nie zniechęcić pacjenta. Teraz wiem, że ta nauka poszła na marne. Nie zamierzam słuchać nikogo. Będę go kochał. Nikt nie jest w stanie mi tego zabronić.

Usiadłem obok niego i objąłem czule.
- Chciałbyś wyjść na przepustkę? - uśmiechnąłem się.
- Gdzie? - spojrzał mi w oczy, jakby po raz kolejny chciał mi uświadomić, że nie ma dokąd pójść. Rozumiałem to i zdążyłem wcześniej porozmawiać z moim ojcem.
- Do mnie. Mama jest w delegacji. Ojciec dużo pracuje i rzadko bywa w domu. Będziemy mięli dużo swobody. Możemy nawet pojechać na kilka dni nad morze. Co ty na to? - cmoknąłem go w polik. Widziałem, jak zaczyna płakać.
- Ja... Nie wiem co powiedzieć...
- Nie musisz nic mówić. Po prostu się zgódź. - przyciągnąłem go bliżej. Czułem jego przyspieszone bicie serca. - Ubierz się i chodź ze mną. Zaczniemy świętować już dzisiaj. - wstałem i wyciągnąłem z szafki jego ubrania. Podałem mu spraną koszulkę i powycierane szorty. Chyba powinienem iść z nim na zakupy... Wyraźnie wstydził się swoich ubrań. - Mam wyjść?
- Nie, przebiorę się przy tobie. W końcu pewnie i tak będziesz się mną zajmował... - nie skończył, tylko ciężko westchnął. Szybko zmienił ubrania i podał mi rękę.
- Nie mieszkam daleko. Sam zobaczysz. - poprowadziłem go. Nie minęło dużo czasu, kiedy stanęliśmy przed drzwiami mojego domu.

- Obejrzeliśmy już film, bawiliśmy się z psem, poznałeś mojego kota, zjedliśmy ciepły obiad.. Hmm co teraz chcesz robić? - pchnąłem go na łózko i zawisłem nad nim.
- Sam nie wiem.. Zaraz się ściemni, prawda? Może powinienem się wykąpać? - ten przenikliwy wzrok... Aż przeszyły mnie dreszcze.
- Masz na myśli wspólną kąpiel? - szczerze mówiąc bałem się puścić go samego do wanny. Mogłoby się coś stać..
- Jeśli chcesz. - zarzucił ramiona na moją szyję i przyciągnął do siebie. Przytuliłem się do jego obojczyka i zaciągnąłem się jego zapachem. - Kocham cię. - usłyszałem nieśmiały szept. Uśmiechnąłem się i pogłaskałem go po brzuchu.
- Ja ciebie też. - cmoknąłem go w policzek. - To jak? Idziemy? - uśmiechnąłem się, patrząc mu w oczy. Spostrzegłem, że na jego poliki wylewają się soczyste rumieńce. Kiwnął tylko głową i poszedł za mną. W międzyczasie oboje pozbyliśmy się koszulek. Odkręciłem kurki ciepłej wody i spojrzałem na niego. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak chudy i dopiero teraz przekonałem się jak bardzo jest blady. Przyciągnąłem go do siebie. Poczułem chłód.. Moje ciało musiało wydawać się mu gorące. - Jak się czujesz? - musnąłem ustami jego ramię. Usłyszałem w odpowiedzi ciche sapnięcie. Spojrzałem na niego i kucnąłem. Odpiąłem spodnie i zsunąłem je na dół razem z bielizną. Nic nie planowałem. Po prostu chciałem już wejść z nim do wody.
- C-Co robisz? - zmieszał się.
- Nie bój się. - sam też zdjąłem bieliznę. - Chodź. - pomogłem mu wejść do środka. Sam umiejscowiłem się obok szerokiej wanny z hydromasażem. - Nie jest za ciepła? Temperatura ci odpowiada?
- Jest dobrze. - uśmiechnął się i oparł głowę o moje ramię. - Mogę zasnąć? - zdziwiłem się na to pytanie.
- Wiesz.. Lepiej, żebyś nie spał w wannie... To niebezpieczne. - mruknąłem i spojrzałem na niego. - Słabo ci? Mogę coś zrobić?
- Nie, po prostu zrobiło mi się ciepło. - zaśmiał się i dotknął mojej nogi. - Nie sądziłem, że jest taki duży. - zmieszałem się. - Zdecydowanie większy od mojego - spojrzał na swoje przyrodzenie, potem znów na moje. - Wiesz... Nigdy nie chciałem umrzeć jako prawiczek... Chciałbym z tobą współżyć. - nie odpowiedziałem. - Wiem, że nie powinienem. No i... Umrę... Zostawię cię... - jego głos posmutniał. Złapałem jego podbródek i zmusiłem, żeby na mnie spojrzał.
- Nie myśl tak. Nie umrzesz. - to kłamstwo zabolało nawet mnie. - Wszystko się ułoży. Wyliżesz się. Jeszcze nie jest za późno. - uśmiechnął się blado. Te słowa były zbyt naiwne. Nie powinniśmy o tym mówić.. - Poza tym, gdyby było źle, nie wypuściliby Cię ze szpitala, nie sądzisz? - wziął głęboki wdech.
- Może i masz rację... - przymknął oczy. - Jestem śpiący...
- Pojedziemy jutro na plażę. Wypoczniesz. - pogłaskałem go po głowie. Słyszałem, jak coraz głośniej dyszy. Zaniepokoiłem się. Zacząłem go obmywać, żeby jak najszybciej wyjść z wanny. - BaekHyun? Wszystko dobrze? - lekko nim potrząsnąłem. Przestraszyłem się nie na żarty. Zaczął nieprzytomnie mruczeć coś pod nosem. Wyciągnąłem go, owinąłem w ręcznik i zaniosłem do łóżka. Niedobrze..

wtorek, 3 grudnia 2013

Step by step. (O/Y)

Rodzaj: angst
Paringi: Thunder x Joon; Thunder x Mir

Leżałem w łóżku, czekając na ciebie już dobre kilka minut. Zerknąłem za uchylone drzwi łazienki, zza których padała cienka łuna żarówkowego światła. Wciąż stałeś przed lustrem i przyglądałeś się swojej smukłej twarzy. Uśmiechnąłeś się, zupełnie jakbyś chciał pożegnać się ze swoim odbiciem. Wróciłeś do sypialni, rzuciłeś mi pojedyncze, obojętne spojrzenie i wszedłeś pod kołdrę. Czułem chłód twojej bladej skóry. Nawet nie musiałem cię dotykać. Dlaczego ostatnio taki jesteś? Zasnąłeś bez słowa. Nie było cię stać na głupie dobranoc... Ale cóż... Przyzwyczaiłem się. Od kilku dni, a może nawet trochę dłużej, było tak samo. Czułem, jakbym przestawał dla ciebie istnieć. O ile już tak się nie stało. Jednak dopóki mogłem żyć u twego boku, nie przeszkadzało mi to.

Było już ciemno. Wróciłeś z pracy. W milczeniu odłożyłeś aktówkę na ciemny blat i przysiadłeś się do stołu kuchennego, za którym czekałem od godziny.
- Znów niespodziewane spotkanie? - nie chciałem już cię męczyć. Sam wymyśliłem ci wymówkę. Pokiwałeś głową i nie patrząc nawet na mnie, sięgnąłeś po kromkę chleba i zacząłeś jeść obiad, który przygotowałem. - Jak w pracy? Jesteś zmęczony? - starałem się uśmiechać najszerzej jak umiałem, jednak twoja zastygła twarz sprawiała, że w moich oczach zbierały się łzy. - Joonie... - chciałem jakoś zwrócić na siebie twoją uwagę, ale najwidoczniej nie poskutkowało. Mruknąłeś coś pod nosem napychając do buzi więcej jedzenia, żeby uniknąć konfrontacji ze mną.
 Po skończeniu posiłku wstałeś, nie zwracając na mnie uwagi. Od razu oddaliłeś się do swojego biura. Nie sądziłem, że nasze życie potoczy się aż tak źle. Zauważyłem twój telefon na stole. Ktoś dzwonił. Pomyślałem, że to może być ktoś ważny i odebrałem.
- Tak, słucham? - jednym uchem słyszałem twoje ciężkie kroki.
- Joonie? -  odezwał się męski głos. Zamarłem. Wydawało mi się, że tylko ja tak do ciebie mówię...
- Z-z-zaraz go po.. - wyrwałeś mi słuchawkę z ręki i posłałeś wrogie spojrzenie. Rozłączyłeś się z osobą, która dzwoniła i schowałeś telefon do kieszeni wyjściowych spodni.
- Jesteś moją sekretarką, żeby odbierać moje telefony?!! - wrzasnąłeś z taką siłą, że na twojej szyi pojawiły się żyły.
- Ja... - spojrzałem na ciebie sparaliżowany. - Myślałem, że to ktoś ważny. Przepraszam. Chciałem zaraz podać ci komórkę... - mój głos łamał się na każdym słowie. W głębi duszy byłem szczęśliwy, że zwróciłeś na mnie uwagę, jednak wrzask mocno zakuł mnie w serce. - Joonie... - chwyciłem cię za rękaw, jednak szarpnąłeś się tak mocno, że upadłem na podłogę. - Przepraszam. - zacząłem szlochać. To było dla mnie już za ciężkie. - Dlaczego taki jesteś?
- Próbujesz mnie teraz obwinić? - warknąłeś. - Idę odpocząć. Nie przeszkadzaj mi. - westchnąłeś ciężko i odszedłeś.

Kiedy nie było cię w domu, spakowałem swoje ubrania i wyjechałem zostawiając po sobie tylko krótką wiadomość. Skierowałem swoje powolne kroki ku stacji kolejowej. Z jednej strony już tęskniłem, lecz z drugiej miałem nadzieję, że nie spotkamy się już nigdy więcej.
Udałem się do mojego przyjaciela. Długo wyczekiwał spotkania ze mną. Kiedy przekroczyłem główną bramę uroczej wioski, od razu podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił, zupełnie jakby się spodziewał, że właśnie dziś przyjadę, mimo że nie wspominałem mu nic o moim przyjeździe.
- Sanghyun! Jesteś! - krzyknął. - Tak się cieszę, że cię widzę!
- Ciebie też miło widzieć, Mir-yo. - uśmiechnąłem się. - Mam nadzieję, że nadal masz pusty pokój zostawiony dla mnie? - spojrzałem na niego smutno.
- Oczywiście! Jak mógłbym kogokolwiek tam zaprosić?! - oburzył się. - Hyong! Jesteś głodny? Powinniśmy iść coś zjeść?
- Jeśli chcesz, możemy iść. - pamiętam, że ten dzieciak zawsze był głodny. Ty, Joonie, nigdy nie chciałeś z nami jeść. Spożywaliśmy posiłki osobno. To boli mnie aż do dzisiaj. Było mi szkoda małego Cheolyong'a, jednak ty, Changsun, byłeś silniejszy i zawsze potrafiłeś przeciągnąć mnie na swoją stronę.

- Hyong. Pamiętasz co ci mówiłem, kiedy wyjeżdżałeś? - zapytał, gdy siedzieliśmy późnym wieczorem przy ognisku.
- Że... Powiesz mi coś, czego nikt nie wie? - zastanawiałem się, czy dobrze pamiętam jego słowa. Młody uśmiechnął się i przysunął do mnie.
- Daj mi znać, kiedy powinienem ci to powiedzieć. - mruknął. - To naprawdę ogroooomna tajemnica - pokazał jej wielkość, rozwierając ramiona na boki. - Ale wiesz... Mogę ci ją zdradzić pod warunkiem, że tu zostaniesz.
- Powinniśmy iść spać. Zaraz mi tu zaśniesz. - pogłaskałem go po włosach, a on złapał mnie za rękę.
- Hyong... - spojrzał mi prosto w oczy. Przeszły mnie dreszcze. Co za dziwnie uczucie... - Ja... Kocham cię. - moje serce uderzyło mocniej, a w głowie... w głowie została pustka. To oczywiste, dlaczego te słowa tak we mnie uderzyły. Joonie, pamiętasz kiedy ostatni raz tak się do mnie zwróciłeś? Ja też nie...
- C...co? - chciałem się upewnić, czy aby na pewno dobrze usłyszałem. - Mir-yo... Chyba naprawdę jesteś śpiący. - wstałem.
- Hyong, kocham cię od kiedy pamiętam! - przytulił się do mnie mocno. - Już wtedy... Jak odszedłeś z Changsun'em... Nawet nie wiesz, jak bardzo rozdarty byłem.. Gdyby nie Seungho, pewnie nie mógłbyś mnie już zobaczyć. - podwinął rękawy, a ja.. ja zamarłem... Blizny po głębokich ranach ciągnęły się od nadgarstków po łokcie. Położyłem dłoń na czubku czupryny młodszego i spojrzałem mu prosto w oczy.
- Pabo. Nie powinieneś robić takich rzeczy z mojego powodu, wiesz? Chcesz, żebym źle się teraz przez to czuł? - zrobiłem zniesmaczoną minę.
- Hyong. - jęknął cicho.
- Spokojnie. Nie zamierzam do niego wrócić. Zmienił się. Bardzo się zmienił. Stałem się jego cieniem. Nie odpowiada mi to, dlatego zostanę. Ty mnie widzisz, więc chcę zostać z tobą. - złapałem go za rękę i pociągnąłem do domu. Zamierzałem zrobić z nim to, czego ty nie dawałeś mi od bardzo dawna. Tak, właśnie to mam na myśli, Joonie... Wszedłem do jego sypialni. Było całkowicie ciemno, w końcu to wieś. W okolicy nie było żadnych lamp ulicznych. Znałem ustawienie mebli na pamięć, więc bez problemu podszedłem z nim pod łóżko i pchnąłem go na miękką, puszystą pościel. Usłyszałem tylko ciche stęknięcie. Chyba wiedział co się święci. Zawisłem nad nim i bez zawahania przyssałem się do jego szyi. Cheolyong sapnął kilka razy prosto do mojego ucha, co zmobilizowało mnie do dalszych czynów. Wsunąłem dłoń pod jego t-shirt.
- Hyong. - jęknął. - Proszę... - objął dłońmi moje policzki i przyciągnął do siebie, oddając mi niewinny pocałunek. Skrzywiłem usta w delikatnym uśmiechu. Oparłem brodę o jego ramię i podwinąłem koszulkę do góry.
- Brakowało mi ciebie. Mir-yo. - przejechałem językiem po jego mostku. Wygiął się w moją stronę i przeciągle jęknął.
- Hoooong..! - uśmiechnąłem się szeroko. Ah, Joonie, zapomniałem wspomnieć, że to nie był nasz pierwszy raz. - Ja też chcę sprawić ci przyjemność.
- Oj nie, dzisiaj to ja sprawiam przyjemność. - rzuciłem jego koszulkę w kąt ciemnego pokoju. Czułem pod swoim dotykiem, jak ciało młodszego drży. Wsadziłem palec do jego ust. Mir automatycznie zaczął go intensywnie ssać i oblizywać. W międzyczasie postanowiłem użyć swojego języka do pieszczenia jego sutków. Kiedy młodszy znudził się swoją zabawą, drugą ręką pozbawiłem go spodni wraz z bielizną i rozchyliłem jego nogi. Ucałowałem jego podbrzusze, po czym przeniosłem swoje usta na wewnętrzną stronę uda. Tworzyłem ścieżkę niemal od kolana, po sam odbyt młodego. Przejechałem językiem dookoła, po czym wepchnąłem go do środka. Ostrożnie wsunąłem wilgotny palec do jego wnętrza. Usłyszałem cichy pisk wydobywający się z ust Cheolyong'a. Zacząłem obcałowywać jego umięśniony brzuch.
- Hyong.. - sapnął. Nie musiał mówić nic więcej. Wyprostowałem się i nie zdążyłem usiąść na łóżku, kiedy przy moim przyrodzeniu znajdowała się głowa Mir'a. Wsunąłem smukłe palce między potargane kosmyki jego włosów. Kiedy miękki język dotknął penisa, odchyliłem głowę do tyłu. Poczułem na swoich ramionach ręce, chcące zmusić mnie do położenia się. Zrobiłem to z przyjemnością i zamknąłem oczy. Mir bardzo dobrze się mną zajął. Szybko zacząłem sapać i wzdychać. Byłem zmobilizowany, by wejść w niego w trybie natychmiastowym, bez żadnego przygotowania.
- Wystarczy. - mruknąłem i szarpnąłem go za włosy tak, by wylądował z powrotem na łóżku. Położyłem rękę na jego plecach i przycisnąłem jego brzuch do materaca tak, by wypiął się w moją stronę. Na moim penisie nadal zostało dużo jego śliny. Pomyślałem, że powinno być w porządku. Szybko się przymierzyłem i wszedłem w niego do połowy. Moje uszy zakrył przeraźliwie głośny krzyk. Złapałem garść jego włosów i pociągnąłem w swoją stronę, by wygiął się w idealny łuk. Powoli zacząłem się poruszać. Słyszałem jak młodszy krztusi się przez łzy. - Wybacz, Mir-yo. - mruknąłem pod nosem i uderzyłem z całej siły prosto w jego czuły punkt. Chłopak po raz kolejny wydarł się w tak przeraźliwie rozpaczliwym tonie, że zrobiło mi się go żal. Szybko zacząłem się w nim poruszać, za każdym razem trafiając w to miejsce. Odgłosy Mir'a nie wskazywały na to, że czuje więcej przyjemności niż bólu. Nachyliłem się nad nim i zacząłem podgryzać skórę na ramieniu młodego.
- Ho-ong.. Błagam... Czy... Mógłbyś trochę.. Delikatniej..? - łkał.
- Niestety, Mir-yo... - sapnąłem. - Nie mogę się... - pchnąłem kilka razy, po czym obficie wylałem się w jego wnętrzu. Opadłem na poduszkę obok chłopaka. - Przepraszam. - sapnąłem i spojrzałem na mokrą od łez twarz Cheolyong'a, który w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
- W porządku, hyong.. Kocham cię. - przytulił się do mnie. Pogłaskałem go po plecach.
- Chodźmy pod prysznic. Spociłem się.

Kolejny chłodny dzień wilgotnej jesieni. Siedzieliśmy razem pod kocem, popijając gorące kakao na drewnianym tarasie. Obejmowałem jedną ręką jego szczupłą talię.
- Wiesz, hong..? - położył głowę na moim ramieniu. - Brakowało mi ciebie... Bardzo...- zniżał ton. Był aż tak zmęczony..?
- Nie byłem świadomy, jak bardzo mi ciebie brakowało. - cmoknąłem go w czubek głowy. - Mir-yo. Nie rozstawajmy się już nigdy więcej, dobrze? - oparłem głowę o jego. Odstawiłem kubek na bok i złapałem jego rękę, splatając ze sobą nasze palce.


W mojej pamięci zostały tylko niektóre urywki. Kto by pomyślał, że to wszystko się tak potoczy, Joonie? Dziś stoję nad twoim grobem. Dookoła mnóstwo kwiatów, mimo że jest biała zima... Przestałem zwracać uwagę na chłodne płatki spoczywające na moich rzęsach. Zsunąłem śnieg z tabliczki z twoim imieniem. Spojrzałem na bok. Na grobie Mir'a stał już ciemny marmur. I to uśmiechnięte zdjęcie, które zrobiłem jakiś czas temu... Moje zmarznięte policzki przecięły ciepłe łzy. Położyłem wam po czarnej róży. Zacząłem się zastanawiać, kto tak na prawdę się liczył? Joonie, zwracam się do ciebie... Gdybyś mnie tak nie potraktował,to by się nie wydarzyło... Wasza śmierć... Cała ta awantura... To moja wina.. Mam ochotę rozpaść się na kawałki. Joonie... Nie pamiętam twojego uśmiechu. Nie pamiętam twojego zmysłowego dotyku, za którym tak tęskniłem...Joon.. Czuję się bezwartościowy. Moje życie już nigdy nie będzie takie samo.

Skrzydła, które mi dałeś... 
Ktoś powyrywał pióra... 
Przepraszam. 
Nie umiałem się nimi należycie zająć. 
Poświęcałem im za mało uwagi...
Ale wciąż... 
Doceniam to, że byłeś. 
Teraz ja mogę być. 
Zamierzam trwać. 

piątek, 22 listopada 2013

4. Blada Opowieść. (S/Y)

- Ja... - nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. - Wiesz... To.. Miłe.. I na pewno będę się starał, aby dać ci wsparcie, ale... Pozwól mi to przemyśleć, dobrze? - uśmiechnąłem się lekko. Tego się nie spodziewałam. Zwłaszcza po nim.
- Nie każ mi zbyt długo czekać. - mruknął i na tym się skończyło. Nasza relacja znów polegała na milczeniu. Przychodziłem, zajmowałem się nim i obserwowałem, jak powoli zaczyna się zmieniać. Jak z dnia na dzień jego cera coraz bardziej przypomina cerę porcelanowej lalki... Nieunikniony los. Znów jestem na niego skazany?
 Chodziłem z głową w chmurach. Wiedziałem, że to źle. Tylko niepotrzebnie marnowałem czas. Jednego, gorącego wieczoru wracałem sam do domu. Szedłem jedną z bocznych ulic. Na niebie mieniło się milion gwiazd pomiędzy wesołym, okrągłym księżycem. Kilka słabo świecących latarni rzucało słabą łunę na nierówny, wyniszczony bruk i kawałek przyćmionej trawy. Pozamykane, mroczne sklepy ponuro uśmiechały się, obserwując moje kroki. Pewna wystawa przyciągnęła moją uwagę. Zatrzymałem się na chwilę, by przyjrzeć się białej lalce o czerwonych ustach i dużych, czarnych oczach. Brązowe loki opadały na bufiaste rękawy ciemnej sukienki. Czy to piękno, którym mianuje się lalki... Czy BaekHyun też taki będzie? Czy może być jeszcze bardziej uroczy niż jest teraz..? Przypadkowy przechodzeń sprawnie mnie wyminął, powodując chłodny powiew wiatru. Poczułem intensywny zapach perfum. Przeszyły mnie dreszcze. Poszedłem dalej, zostawiając lalkę za sobą. Spojrzałem w niebo. Idealny granat mieszał się ze złotymi guzikami, przypominając marynarski mundur. Uśmiechnąłem się pod nosem. Powinienem się zgodzić? Czy... Uszczęśliwię go wtedy?

- Dzień dobry! - minąłem próg dobrze znanych mi drzwi. Zamknąłem je za sobą, naciskając skrzypiącą klamkę. Położyłem na stole świeże, pachnące pieczywo i spojrzałem na leżącego BaekHyun'a. Uśmiechnąłem się do niego i usiadłem na brzegu łóżka. - Jak się czujesz? - sprawdziłem kroplówkę. - Masz dzisiaj jakieś badania? - sprawdziłem jego kartę.
- Namyślałeś się już? - mruknął smutno. Mój uśmiech nieco się zmniejszył. Pochyliłem głowę. - W porządku. Nie musisz się do niczego zmuszać.
- Zrobię to. - zamknąłem oczy i złapałem go za rękę. Nie widziałem jego reakcji. Wiem, że jego dłonie drżały. - Myślę, że jestem w stanie cię pokochać. I nie robię tego z litości, ani że mnie prosiłeś. Robię to, bo chcę. Rozumiesz? - usłyszałem tylko ciche jęknięcie. Spojrzałem na niego. Zapłakany wpatrywał się we mnie jak w obrazek. - Wszystko w porządku? Słabo wyglądasz...
- Ja... Ja naprawdę cię kocham... Proszę... Przytul mnie, ChanYeol. Pro. - nie dałem mu dokończyć. Natychmiast wtuliłem się w jego ramiona. Oddychałem miarowo, głaszcząc jego mokry polik.
- Spokojnie. Jestem i będę. Nie musisz prosić o takie rzeczy. Ja też. Ja też cię kocham, dlatego chcę, żebyś... - "żył". Dokończyłem w myślach. Nie powinienem go tym dołować. I tak czułem po ruchu jego klatki piersiowej, że zaczyna płakać jeszcze bardziej. Nie chciałem, żeby przeze mnie wylewał łzy. - BaekHyunnie.. - odchyliłem się lekko i przeczesałem jego włosy. Wytarłem łzy i cmoknąłem w polik. Jego reakcja była dość zabawna. Uśmiechnąłem się szeroko. - Chcesz śniadanie? Przyniosłem świeże bułki! A może bagietkę? Jest też rogal, muffin, drożdżówka.. Wybieraj. - zaniemówił. W sumie... nie dziwię mu się. Musiał być naprawdę szczęśliwy. Zamierzam dać mu dużo szczęścia i siły, by był w stanie walczyć z chorobą.

sobota, 16 listopada 2013

2. The Shadow Of An Angel Wings. (S/Y)

Nie miałem pojęcia co robić. Nie dało się nie patrzeć na chłopaka, który świecił... Kris stwierdził, że coś jest ze mną mocno nie tak i zaciągnął mnie do środka. Oczywiście wciąż musiałem siedzieć w jego bluzie.
- Nic mi nie jest. - mruknąłem któryś raz z kolei. - Niepotrzebnie się martwisz. Poza tym, to ty tutaj pijesz alkohol, a nie ja. - skuliłem się i naburmuszyłem. A może to opary?
- Pewnie jesteś śpiący. Jak chcesz, to na górze są sypialnie. Możemy pójść spać.
- Oszalałeś? Nie będę tu spać. Zaraz idę do domu. - westchnąłem. Kilka chłopaków na nas zerkało. Wystarczyło spojrzeć raz na Krisa, by się zorientować na kogo dzisiaj poluje. Napuszyłem się jeszcze bardziej i wbiłem wzrok w ścianę naprzeciwko mnie. Nie mogłem tego znieść. WuFan wstał i podszedł do chłopaczka niższego ode mnie o kilka centymetrów. Prychnąłem głośno, wstałem i wyszedłem, rzucając uprzednio bluzę przyjaciela na jej właściciela. Zacząłem biec, wycierając łzy. Nie wiedziałem czy ktoś jest za mną, czy nie. Jasny promień spadający z góry rozświetlał mi drogę, dzięki czemu mogłem biec jeszcze szybciej. Niestety, jedyną osobą, która biegała szybciej ode mnie, był Kris. Poczułem mocne szarpnięcie za rękę. Bolało. Stęknąłem cicho i skuliłem głowę. Nie chciałem na niego patrzeć.
- Co się stało? - usłyszałem zatroskany głos przyjaciela. - KyungSoo..? - przytulił mnie. - Jesteś zły, bo cię zostawiłem?
- Nie. - mruknąłem. Nie miałem na to ochoty. Nie chciałem go teraz widzieć.
- Jesteś. Jesteś zazdrosny. - objął dłońmi moje policzki i spojrzał mi w oczy. - Znam cię za dobrze. Jesteś zazdrosny, prawda?
- W takim razie źle mnie znasz.
- Jesteś zazdrosny o przyjaciela czy o faceta? - moja twarz skamieniała. Co powinienem mu odpowiedzieć? Przecież widzi ten rumieniec... Na pewno go widzi! - KyungSoo... Czy ty... Ty mnie..? Lubisz..? To niemożliwe... Przez cały ten czas mnie lubiłeś? Kiedy pomagałeś mi podejść do chłopaków, bo miałem wątpliwości... Kiedy mi radziłeś i nawet kiedy.. Kiedy mnie nakryłeś? - nie chowałem łez. Wydało się. - Ja.. Przepraszam. Jestem idiotą. Jestem skończonym idiotą, który zranił swojego najlepszego przyjaciela. Czy.. Czy mi wybaczysz? - wycierał moje łzy. Wybaczę? Oczywiście. Przecież go kocham... Pokiwałem głową i schowałem się w jego ramionach. Poczułem ciepło bijące od niego. Dałem się za łatwo?
 Staliśmy tak przez jakiś czas. Czułem to. Anioł mnie obserwował. Czyli to prawda? On na prawdę tam jest? Byłem przerażony. Drżałem  w objęciach Krisa, myśląc o tym wszystkim. Zdecydowanie za wiele wrażeń jak na jeden dzień. Przyjaciel... A może chłopak odprowadził mnie pod same drzwi mojego domu. Pobiegłem do swojego pokoju, nie zdejmując nawet butów. Rzuciłem się na łóżko i płakałem.
- Nazywam się Kim Jongin. Jeśli masz jakieś pytania, pytaj. - usłyszałem miękki, przyjemny dla uszu głos.
- Jeszcze ty do tego wszystkiego... - załkałem. - Dlaczego ja..? Dlaczego akurat ze wszystkich ludzi na świecie ja?
- Jesteś czysty. Nigdy nie byłeś na nikogo zły. Zawsze byłeś raniony przez swoją miłość. Dlatego tu jestem. Tylko ty widzisz anioły. - rozpostarł swoje białe skrzydła.
- Po co mi to?
- Jestem tu, by cię pilnować, strzec i wspierać. Chyba taka jest pierwotna funkcja aniołów, o ile się nie mylę... Masz jakieś pytania? - nie odpowiedziałem nic, tylko wstałem i podszedłem do niego. Delikatnie przejechałem dłonią po puszystych piórach.
- Przyjemne. - uśmiechnąłem się. Spojrzałem na chłopaka o śnieżnobiałej cerze. - Możesz mnie objąć? - bez zbędnych pytań wziął mnie w swoje ramiona i otoczył skrzydłami. Ciepło... Od razu zrobiłem się senny. Czułem bezpieczeństwo i dziwną, emanującą od niego miłość. Od razu czuć, że nie jest człowiekiem. Jego dotyk był szczery. Nie miał złych intencji. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Rano obudziłem się w swoim łóżku. Na stole stało śniadanie. Przetarłem oczy i usiadłem. Rozejrzałem się dookoła. Kai siedział w fotelu i czytał mój pamiętnik.
- Yah! Kto ci pozwolił dotykać moich rzeczy?! - zmarszczyłem brwi.
- I tak nikomu tego nie powiem, to o co ci chodzi? - wzruszył ramionami. W sumie miał rację... Wziąłem tosta do ręki i ugryzłem.
- Ty to zrobiłeś? - zapytałem.
- Oczywiście. Muszę o ciebie dbać pod każdym względem. Ale nie zapominaj o tym, że nie jestem służącym. To w ramach przyjaźni i tak dalej.. - posłał mi wymowne spojrzenie.
- Rozumiem. Nie mam zamiaru wysługiwać się tobą. - pokręciłem głową. Spojrzałem za okno. Padało. Zazwyczaj o tej porze przychodził do mnie Kris.. W końcu był weekend...
- Czekasz na niego? Raczej nie przyjdzie po tym co wczoraj zaszło. Wstydzi się za siebie. W końcu tak bardzo cię zranił... Każdy normalny człowiek by tak postąpił. Chyba że czegoś o nim nie wiem.
- A czy każdy normalny anioł się czasem zamyka? - warknąłem i wyszedłem z pokoju. Kiedy byłem tuż za progiem, Kai zjawił się przede mną i zagrodził mi drogę. Przerażony upadłem na ziemię. - Nie rób tak! - zacząłem masować przedramię, w które się uderzyłem.
- Uważaj na słowa.
- Ty też. Nie znasz go. Przyjdzie. A jak nie przyjdzie, to zadzwoni albo napisze.
- Ludzie tacy nie są. Cierpisz głównie z tego powodu. Jesteś głupi i naiwny. Porzuć nadzieję. Niech on walczy o ciebie, a nie tylko ty się starasz przez ten cały czas. To bezcelowe. W końcu i tak opadniesz z sił i runiesz na ziemię. A on cię nie podniesie. Ucieknie. - prychnął i oddalił się w nieznanym mi kierunku. Znów zacząłem płakać. To wszystko mnie przerasta...

środa, 6 listopada 2013

1. The Shadow Of An Angel Wings. (O/Y)

He is angel, who save me. 


Zjadłem w zamyśleniu, nie zwracając najmniejszej uwagi na przyjaciela. Musiał być na mnie naprawdę zły. Dopiero gdy wyszliśmy z restauracji, w połowie wróciłem do siebie.
- Idę dzisiaj domówkę. Chcesz iść ze mną? - kontynuował przywracanie mnie do żywych.
- Nie nadaję się do takich miejsc. - stwierdziłem cicho. - Nie lubię jak jest tłoczno.
- No dawaj... Nie chcę iść sam. - stwierdził smutno. - Chodź ze mną. Popatrzymy na ładnych panów... - uśmiechnął się pod nosem.
- Kris, tobie jak zwykle jedno w głowie. Nie lepiej od razu iść na dziwki?
- Strata pieniędzy. Jestem myśliwym. Wolę sam polować. - oblizał usta. Wyraźnie to widziałem. Wolałem nie myśleć o tym, co w tej chwili działo się w jego głowie. Z resztą... Chyba nikt nie chciałby tego wiedzieć. Przypomniało mi się wydarzenie, kiedy nakryłem go w łóżku... Aż przeszły mnie dreszcze. Paskudne uczucie. - Coś nie tak? Jakoś zmarkotniałeś..
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu pomyślałem o czymś niepotrzebnym.. - nagle mnie objął. Nieco się wystraszyłem.
- Nie rób tak.
- Huh?
- Nie myśl o rzeczach, które cię martwią. Nie smuć się z byle powodu. Nie płacz, kiedy nie będzie mnie obok. Może nie będę płakał razem z tobą, ale wytrę twoje łzy, dobrze?
- Dlaczego tak nagle o tym mówisz..? - zmieszałem się. Co powinienem odpowiedzieć?
- Po prostu. Żebyś o tym pamiętał. To jak? Pójdziesz ze mną? - nie miałem wyjścia. Zgodziłem się.

Po powrocie do domu uciąłem sobie krótką drzemkę. Obudził mnie dźwięk telefonu. Było już ciemno.
- Tak? - ziewnąłem i przeciągnąłem się.
- Idziesz czy nie? - westchnął Kris.
- Oj... Która godzina? - spojrzałem na zegarek.
- Jestem pod twoim domem. - mruknął z niezadowoleniem. - Przebieraj się i schodź.
- Daj mi pięć minut. - zerwałem się, wygrzebałem z szafy w miarę znośne ubrania i wybiegłem na zewnątrz. Nie spodziewałem się, że jest tak zimno... Zatrząsłem się i spojrzałem na przyjaciela. - Jestem.
- Jak ty się ubrałeś? -z przerażeniem zmierzył wzrokiem moją koszulę. - Jesteśmy spóźnieni. - zdjął swoją bluzę i zarzucił na mój grzbiet. - Idziemy. - złapał mnie za rękę i pociągnął, zanim zdołałem się zorientować, co tak właściwie się dzieje.
Nie szliśmy długo. Chłopak, który wyprawiał domówkę, mieszkał kilka przecznic dalej. Weszliśmy do dwupiętrowego domu. Wyglądał bardzo bogato...
- Em... Kto tak właściwie tam mieszka? - spojrzałem na niego. W takiej fryzurze nawet jak dla mnie wyglądał bardzo seksownie. Na chwileczkę się zawiesiłem.
- MinSeok. - spojrzał na mnie. Moje serce... Czy wszystko z nim w porządku? Owszem, oczy Krisa były jedyne w swoim rodzaju, ale.. ale on zawsze był tylko przyjacielem. Dlaczego nagle tak reaguję? - Coś nie tak? Zbladłeś jakoś... Nie chcesz iść? - zaniemówiłem. No dalej KyungSoo! Odezwij się! To twój przyjaciel. Nie wie, że jesteś gejem i niech tak zostanie. Nie wyznasz mu uczuć. To do ciebie niepodobne. O czym ty w ogóle myślisz? Pojebało cię? Niech mnie ktoś uderzy w twarz, proszę...
- N-nie... Wszystko gra. Chodźmy. - puściłem jego rękę. Zacząłem się zastanawiać, czy nie uraziłem go w ten sposób..?
- Poczekaj. Co ci się stało? - dorównał mi krokiem. Co miałem odpowiedzieć? Wolałem milczeć. - D.O? Jesteś zły na mnie? Albo sprawiłem ci przykrość? - "jedyna przykrość jaką mi sprawiłeś, to bycie moim przyjacielem" pomyślałem.
- Nie. Przestań dociekać, bo to bezcelowe. - westchnąłem i spojrzałem na niego. - Wszystko w porządku. Pilnuj mnie dzisiaj. - kiwnął głową. Zaczęło się...
 Dookoła roiło się od chłopaków. Żadna dziewczyna nie była zaproszona. Jak się później okazało, to dlatego, że Xiumin miał do nich wstręt. Przypadek?
Nie chciało mi się z nimi siedzieć. Opatulony w bluzę Krisa siedziałem na balkonie i patrzyłem na gwiazdy. Od czasu do czasu ktoś do mnie podszedł po to, by zapalić papierosa. Ci ludzie... Przyszedł i Kris. Zapalił i spojrzał na mnie.
- Nie mam dzisiaj ochoty na seks. - stwierdził krótko. Po co po tym mówił? Chyba chciał mnie jeszcze bardziej zdołować... - Co tak cicho siedzisz? Musisz poważnie nad czymś myśleć. - usiadł obok.
- Nad niczym konkretnym. - odparłem drętwym tonem, wgapiając się w niebo. Byle na niego nie patrzeć... To pogorszy sytuację.
- Rozumiem. - objął mnie. Czego chciał? - Nie jest ci zimno? - jak mogło mi być zimno, kiedy moje serce tak trzepotało?
- Jest dobrze. - nagle coś zajaśniało na niebie. Pochyliłem się. Co to takiego? - Widziałeś?
- Ale co? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Tam. - wskazałem palcem. Znów pojaśniało. I znów. A następnym razem zaświeciło. Coraz mocniej i mocniej, oślepiając mnie. - Widzisz? - zasłaniałem oczy.
- O czym mówisz? Przecież nic tam nie ma. Przed czym się zasłaniasz?
- Razi. - zmrużyłem oczy i przyglądałem się rozprzestrzeniającemu się światłu. Usłyszałem głośny tupot. Obok nas stanęła biała postać. Przeraziłem się. - Kto to? - spojrzałem na Krisa, który nie rozumiał całej tej sytuacji. Chłopak ubrany na biało, ciepło się do mnie uśmiechnął i pokręcił głową.
- Oni mnie nie widzą. - jego głos zabrzmiał w moich uszach. - Tylko ty. Myślę, że powinieneś na razie udawać, że mnie nie widzisz. Porozmawiamy, kiedy twój przyjaciel zostawi cię samego. Teraz staraj się ignorować moją osobę. - że co kurwa?

niedziela, 3 listopada 2013

0. The Shadow Of An Angel Wings. (S/Y)

Zakochanie. Wszyscy wiążą je z bólem i cierpieniem. A ja nigdy nie wiedziałem dlaczego. Zazwyczaj drobne miłostki czy zauroczenia zostawiałem dla siebie. Nikt o nich nie wiedział. Nawet mój przyjaciel. Pewnie dlatego, że bałem się jego reakcji... Nienawidzi homoseksualistów. Staram się przed nim ukryć moją prawdziwą naturę. Najzabawniejsze jest to, że on także od zawsze zakochiwał się w mężczyznach. W dodatku w tych samych co ja. Ale on do nich podchodził. Rozmawiał. Nawet umawiał się z nimi na spotkania i o wszystkim mówił. Za każdym razem go ostrzegałem. Im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz. Dla niego najlepiej by było, jakby na drugi dzień szli do łóżka. Dlatego zawsze go zostawiali. Nienawidził się za to i podziwiał mnie, że nigdy się nie zakochałem. Jak dla mnie to dziwne, ale całe szczęście Kris uważał to za zupełnie normalne. Lubię chłopców. Nazywam się Do KyungSoo.

- Dawaj, szybciej! - ten zasrany wuefista. Nigdy nie odpuszcza... Już powoli dobiegałem do mety, ale JoonMyun oczywiście nie odpuścił i musiał podstawić mi nogę przed samą metą. Miałbym najlepszy czas, gdyby nie ten popapraniec. Wolałem nic nie robić. Po prostu wstałem, wytrzepałem spodnie i podszedłem do nauczyciela. - Co ty wyprawiasz?! Jak zwykle biegasz jak pokraka! Mógłbyś choć raz się postarać, a nie! - ukłoniłem się, modląc się w myślach. Kris, odpuść... 
- To nie jego wina! - no nie... - Nie widział pan?! No nie, oczywiście! To Suho podstawił mu nogę, jak zawsze! - nikt nie lubił JoonMyun'a za to, że był wredny i wywyższał się tym, że jego ojciec jest bogaty i ma wpływy na nauczycieli. Między innymi na tego skurwiela od wf'u, który tylko wzruszył ramionami na wypowiedź WuFan'a. Od razu złapałem go za ramię i pokręciłem przecząco głową. Po ostatnim incydencie wolę uważać. Pan Kim nadal ma siniaki na polikach...


- Nie możesz się tak dawać. - spędzaliśmy przerwę na dachu.
- Wiem...
- Jak wiesz, to dlaczego to robisz? Oszalałeś? Masz zamiar dać sobie robić krzywdę? Z resztą, nawet jeśli tak, to ja mam zamiar stawać w twojej obronie, rozumiesz? - podszedł do mnie i przytulił się. Dziwnie się poczułem...
- Wiem. - powtórzyłem. Nie miałem ochoty na rozmowy, zwłaszcza jeśli miały się one kręcić wokół tego tematu. - Kris, jesteś głodny? Nie chcę iść na kolejną lekcję. - mruknąłem cicho. Przyjaciel troskliwie na mnie spojrzał i uśmiechnął się szeroko.
- Chodź. Kupię ci coś dobrego. - pociągnął mnie za sobą. Odpuściliśmy sobie połowę lekcji tego dnia. Byłem wystarczająco zmęczony przedwczesnym wstaniem z łóżka, pomijając już temat pana Kima.

Chodziłem z głową w chmurach, sam nie wiem dlaczego. Nie myślałem nad niczym konkretnym, ale mimo to miałem problemy z kontaktowaniem. Kris'a powoli zaczynało to irytować.
- To co chcesz zjeść? - usłyszałem jak przez mgłę z wzrokiem skupionym na kilku szparach w stole. - D.O? Słyszysz mnie? - pomachał ręką przed moim nosem. Nic. Nadal nie kontaktowałem. - KyungSoo, obudzisz się wreszcie do cholery jasnej?! - uderzył dłonią w stół. Podskoczyłem na krześle i spojrzałem na niego z przerażeniem.
- Co ty robisz?
- Znowu odleciałeś.
- Serio? - pokiwał głową. - Hmm... Na długo?
- Zaczynasz mnie poważnie martwić. O czym tak rozmyślasz? Zakochałeś się? Czy to znowu przez tego skurwiela? Zrobiłeś sobie coś podczas upadku? - jak zwykle, troskliwy i kochany Kris.
- Niee... wiem... - czułem się senny, a jednocześnie odnosiłem wrażenie, jakby ktoś mnie zamknął w szklanym pudełku. Widzę to, co się dzieje, ale wiem, że nie należę do tego świata. Dlaczego taki jestem?
- Wkurzasz mnie. - wysapał krótko. Naprawdę było mi przykro z tego powodu. Ale niewiele mogłem zrobić.
- Przepraszam. - spojrzałem na niego. - Zamów coś za mnie, jeśli możesz. - wymusiłem delikatny uśmiech. Doskonale wiedział, że nie uśmiecham się za często. To dla pewności. Żeby Kris wiedział, że nie ma się czym martwić. Spełnił moją prośbę. A ja znów zamknąłem się w swoim świecie. Zastanawia mnie, czy istnieje ktoś, poza ludźmi..? Nie wiem, skąd się to wzięło. To pierwsza myśl w mojej głowie. 

sobota, 2 listopada 2013

Zmiany, plany, dołki.

Annyong!
Jak wiele osób zauważyło, blog był w nieoficjalnym zawieszeniu, co było spowodowane z ucieczką weny, wyczerpaniem związanym z nową szkołą i kilkoma innymi komplikacjami.
ALE!
Czas mnie kocha i do mnie wrócił, pozwolił mi pisać i nawet przyprowadził ze sobą wenę ;-;
To oczywiście oznacza, że na dniach pojawi się rozdział.

Czego się spodziewać?
Postaram się kontynuować to, co zaczęłam <Molla, Blada Opowieść>, jednak aktualnie pracuję nad pierwszym rozdziałem The Shadow od an Angel Wings, mam fajne pomysły i przewiduję, że rozdziały z tej serii będą pojawiać się najczęściej <oby się spodobało ;-;>

Ponieważ miałam gorszy czas, długo nic nie pisałam jakość moich opowiadań mogła troszkę spaść (mam nadzieję, że nie aż tak tragicznie)
Dajcie mi motywację, krzyczcie HWAITING i wspierajcie, to powrócimy do dawnej kondycji ;)

Koniec psot ~

środa, 30 października 2013

3. Blada Opowieść. (S/Y)

Objąłem go i lekko przytuliłem.
- Nie martw się. Nie ważne jak to będzie wyglądać, powinniśmy być pełni zapału. Inaczej nic nie wyjdzie. - westchnąłem cicho. Powiedzieć czy nie? Męczył mnie ten temat i czym dłużej zwlekałem, tym większe poczucie winy rosło w moim sercu.
- Na pewno..? - spojrzał na mnie z nadzieją. Pewnie myślał, że się z tego wyliże. Że wszystko będzie dobrze...
- Tak! Pomogę ci. Obiecuję. - uśmiechnąłem się.
- Mówisz, jakbym ja... - zamarł. Dotarło do niego..? - Czy... Czy ja..? - wyraźnie widziałem łzy napływające do jego oczu. - ChanYeol..!
- Spokojnie! Tylko spokojnie. - przytuliłem go do siebie. Nie tak miało to wyglądać... - Jeśli będziesz silny, zwalczysz tę chorobę. Wierzę w ciebie, BaekHyun!
- Przestań! - krzyknął. - Dlaczego kłamiesz?! Dlaczego próbujesz mi wmówić, że mam raka?! Nienawidzę cię!! - wrzeszczał w moje ramię. Mocno go trzymałem. Czekałem aż wyleje łzy.
- Staraj się głębiej oddychać. Spokojnie. - starałem się sprawiać wrażenie opanowanego. - Wszystko będzie dobrze. Dostaniesz w szpitalu odpowiednie leki. Tylko się nie poddawaj, dobrze? Szkoda by było kogoś takiego jak ty.
- Nawet mnie nie znasz. - burknął. - Co ty możesz wiedzieć? Nic nie wiesz!
- Wiem więcej niż ci się wydaje. - złapałem go za ramiona i lekko od siebie odsunąłem. - Wiem. Dlatego nie musisz nic mówić. Po prostu walcz. Pokaż ludziom na co cię stać. Pokaż, że możesz wygrać. - widocznie nabrał trochę odwagi. O to mi chodziło. Bez tego, byłby wrakiem człowieka. - Dasz radę. - wytarłem łzy z jego polików i poklepałem po ramieniu. Bez słowa poszedł przodem w kierunku szpitala.
 Położył się na łóżku, nawet nie zdejmując butów. Nie zwracał na mnie uwagi. Ja też nie zamierzałem zawracać mu głowy. Pewnie chciał to przemyśleć. Zostawiłem po sobie kilka piaszczystych śladów i zniknąłem.

Nie odzywał się. Byłem, czy nie... Cały czas był taki sam. Taki apatyczny. Bez wyrazu... Chciałbym coś zrobić, ale nie wiem co. Nie kupię mu lekarstw, a jego ulubione potrawy nie robią na nim wrażenia. Nic nie je. Dostaje pokarm dożylni. Chciałem tego uniknąć. Właśnie przed tym chciałem nas uchronić. Jestem idiotą... Przeze mnie był taki przez kilkanaście dni... A może miesiąc?

Później nastąpił przełom. Zjadł posiłek. Co prawda nieduży, ale to już był krok w kierunku wyzdrowienia.
- Czujesz się lepiej? - usiadłem obok i uśmiechnąłem się szeroko. Oparłem głowę o łóżko. Mimo wakacji, czułem zmęczenie. Może dlatego, że dzień w dzień bywałem w szpitalu? To poniekąd męczące... Oczywiście nie otrzymałem odpowiedzi na pytanie. Ale po jego wyglądzie widziałem, że jest lepiej.
- Trochę. - usłyszałem po dłuższej chwili zachrypnięty głos. Przemówił? Do mnie?! Zerknąłem na niego.
- Naprawdę musisz lepiej się czuć. - cieszyłem się. - Długo myślałeś.
- To prawda. Myślałem. I przemyślałem. - przerwał na chwilę. Wziął głęboki wdech, po czym kontynuował. - Nie mam nikogo. I w sumie nie mam dla kogo żyć. Ta choroba daje mi to ułatwienie, że nie będę musiał za długo być sam.
- Nie wygaduj głupot!
- Jeszcze nie skończyłem. - warknął. - W takim razie muszę mieć dla kogo żyć, prawda? A tą osobą będziesz ty. Już od początku pomyślałem, że jesteś w porządku. Z biegiem czasu i jak codziennie cię widziałem, zrozumiałem. Dlatego trwało to tak długo. Ja... - zaniemówiłem. Że co? Że ja? Że z nim? Co? - Kocham cię. - widziałem to wyraźnie. Widziałem po jego oczach, że to wyznanie było szczere do bólu. Cholera... Nigdy nie myślałem o sobie w ten sposób. Czy ja w ogóle wyglądam na homoseksualistę? Halo!! Lubię dziewczyny! I co teraz?


wtorek, 24 września 2013

18. Molla. (S/Y)

Osoba, która była moją inspiracją, pewnie będzie o tym wiedziała ;)

Siedzieliśmy w domu. Jego mama postanowiła się położyć. Wyglądała naprawdę marnie. Mimo że był praktycznie środek dnia, czułem się niesamowicie zmęczony. Sehun krzątał się po kuchni i starał się doprowadzić ją do względnego porządku. Miałem ochotę na trochę pieszczot. Zaszedłem go od tyłu i mocno się przytuliłem. Usłyszałem cichy pomruk. Uśmiechnąłem się szeroko i oparłem głowę na jego ramieniu.
- Hmm? Jesteś śpiący? - spytał.
- Niee.. Po prostu nie mogę się doczekać, aż będziemy razem jeść nasz bimbap. - pogładziłem go po brzuchu i niewinnie wsunąłem rękę pod koszulkę młodszego.
- Lulu.. - wyszeptał. - Pamiętaj, że nie jesteśmy sami...
- Wiem... - spuściłem głowę i odsunąłem się od niego. Stanąłem obok i zacząłem przygotowywać potrawę.
- Nie smuć się tak, bo nie mogę na ciebie patrzeć. - zaśmiał się cicho. - To przecież nie koniec świata, Luhan. - jak usta mogą układać się tak ładnie podczas wypowiadania tak banalnego imienia? Oszalałem. Trochę zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o szafkę i starałem się nie pozwolić mojemu sercu za bardzo przyspieszyć. Tym sposobem moje krojenie ogórka skończyło się obfitym rozlewem krwi, mimo że tylko naciąłem skórkę palca. Cała podłoga była poplamiona, a to dlatego... że zacząłem troszkę panikować... Taaak.. Tylko troszkę. Całe szczęście Sehun w porę zaciągnął mnie do łazienki.
- Piecze. - jęknąłem.
- Trzeba było patrzeć jak kroisz, a nie!
- To nie moja wina!
- A czyja? Może moja? - uśmiechnął się podstępnie. Wredny drań. Doskonale wiedział czyja to wina..
- Dobra już dobra.. Za karę ty będziesz gotował a ja posprzątam twoje ubrania bo ty pewnie tego nie zrobisz. - wytknąłem mu język.
- Ej ej! Tam są moje bokserki! - zaśmiałem się i poklepałem go po ramieniu, po czym podszedłem do sterty ubrań, którą z łatwością mógłbym porównać do Mount Everest. Wziąłem głęboki wdech. Koszulka. Spodnie. Koszulka. Bokserki. Bluza... Wszystko. Było tam dosłownie wszystko. Posegregowałem ubrania według kolorów i zrobiłem pranie. W tym czasie mama Sehuna zdążyła wstać. Może to przez hałas, jaki dobiegał z kuchni... Postanowiła rozwiesić na zewnątrz rzeczy, które wyprałem ręcznie. Podziękowałem jej i udałem się do mojego chłopaka, by mu pomóc.
- Powinniśmy zrobić trochę więcej? Twoja mama też pewnie z chęcią zje. - zwróciłem się do niego.
- Zapytam się. - pogłaskał mnie po głowie i przekazał mi niewielki nożyk.

Nie minęło kilka chwil. Usłyszałem przeraźliwe krzyki dochodzące zza drzwi.
- Mamo?!! Mamo!!! Proszę!!! Słyszysz mnie?!! MAMO!!!! - serce skoczyło mi do gardła, a łzy momentalnie cisnęły się do oczu. Wiedziałem, co się dzieje. W ułamku sekundy znalazłem się obok  leżącej kobiety, ściskając telefon w dłoni. Spojrzałem na chłopaka. Moje ręce drżały. Ledwo udało mi się wybrać numer. Czułem jakby moje mięśnie były sparaliżowane. Kucałem na nogach jak z waty i przez łzy starałem się wyjęczeć adres. Nie spieszyli się zbytnio z przyjazdem. Niestety matka Sehuna... Tego dnia odeszła... Nie jechaliśmy nawet do szpitala. Zabrałem go do siebie. Zaciągnąłem pod prysznic. Był bez życia... Starałem się tulić go w każdym możliwym momencie. Płakałem razem z nim. Chciałem dać sto procent wsparcia. Nawet go wytarłem i ubrałem. Zabrałem do swojego łóżka i wtuliłem się w jego ciepły tors.
- Sehunnie.. Jestem tu.
- Wiem... Wiem, że jesteś. - jego głos nadal drżał.
- Chcesz się czegoś napić? Mam w barku wino...
- Nie... Po prostu zostań obok mnie, dobrze? Śpij...
- Jak nie będziesz mógł spać, to mnie obudź. - mimo że o to poprosiłem, to i tak wiedziałem, że tego nie zrobi. Ten chłopak... tak mi go szkoda... - Kocham cię. - wyszeptałem i zamknąłem oczy. Poczułem mokre łzy kapiące na czubek mojego nosa. Pogłaskałem go po poliku. Starałem się zetrzeć mokrą ciecz. Wiedziałem, że nie powie nic więcej. Ja też bym nie powiedział.

niedziela, 22 września 2013

Ogłoszenie parafialne - co, jak i dlaczego?


*hug* 

Ten tego... Cześć ._. Po dłuuuuugiej przerwie (zdecydowanie za długiej D:) powracam! (lepiej późno niż wcale, EXO wie coś na ten temat xD). Jak niektórzy zdążyli zauważyć, udało mi się dodać kilka postów (dwa... kilka...) z których niestety jestem niezadowolona i są do dupy i są krótkie i wgl...  zastanawiałam się czy nie zamknąć strony, gdyż wena odeszła i ciężko mi ją znów znaleźć. Pomińmy fakt, że szkoła, bo to oczywiste że przez szkołę nie zawsze można, zwłaszcza, że jestem w klasie pierwszej technikum, nowi ludzie itp itd. Ale! Ale mam motywację, która weny szuka i nie spocznie puki jej nie znajdzie! Między innymi robię to dla Was, i po części dlatego, że szkoda mi tak kończyć w połowie. Posty pewnie będą ukazywać się rzadko. Jak będę dodawać częściej, to znak, że wena wróciła xD Jak na razie jestem chora *sob sob* i po prawdzie najlepiej bym spała i nic nie robiła cały dzień. 

No cóż... Wspierajcie mnie dalej i nabijajcie wyświetlenia, bo miło się patrzy jak tysiące skaczą w górę xD 
FIGHTING! 

2. Blada Opowieść. (S/Y)

- Przyniosłem kilka bułek i kawałek ciasta. Byłem dziś rano w piekarni. - usiadłem obok łóżka. - Chcesz?
- Um... Dziękuję. - niechętnie się podniósł i usiadł, opierając się o ścianę. - Specjalnie dla mnie poszedłeś do piekarni?
- Nie do końca. - uśmiechnąłem się. - Sam upiekłem ciasto.
- Wyniki... Są już? - zmienił nagle temat. - Dobrze by było, gdybym mógł wyjść ze szpitala... Mam sporo rzeczy do zrobienia. - westchnął.
- Jakie ty masz rzeczy do zrobienia? Są wakacje! Powinieneś się tym cieszyć! - uśmiechnąłem się. - Jak zrobią podstawowe badania i leczenie, wszystkiego się dowiemy. - nie chciałem go martwić tym, że jego objawy wskazują na duże prawdopodobieństwo nowotworu... - Idę na chwilę do ordynatora. - mruknąłem, patrząc jak ze smakiem konsumuje ciepłe, maślane bułki. - Zobaczę, czy już przyszły wyniki. Z tego co widziałem, po południu masz badania. To pewnie już ostatnie. - skinąłem głową i wyszedłem. Nie sądziłem, że rozmowy z nim będą tak dobrze mi szły. Sprawiał pozór bardzo niechętnej i zamkniętej osoby..
Udałem się do gabinetu ojca z zapytaniem o BaekHyuna. Ze smętną miną wyciągnął z szuflady teczkę. Nic nie mówił. Spojrzał na mnie i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Dostałem dzisiaj dodatkowe informacje na temat tego chłopaka. Dostarczono mi również wyniki badań z laboratorium. Wszystko tu masz... ChanYeol? Proszę, bądź dla niego dobrym przyjacielem. Nawet jeśli będzie dogryzał, będzie niemiły i uparty. Nie zwracaj na to uwagi, tylko okaż mu współczucie. - ze łzami w oczach słuchałem jego wypowiedzi.
- Czy on... Tak samo jak pani Byun...?
- Tak... - przykra prawda... W takich momentach czułem na własnej skórze jak bardzo życie jest niesprawiedliwe. - Pani Byun była jego babcią. Widocznie to powikłanie genetyczne. Ten chłopak... Dali mu rok. Może nawet mniej.
- Zrozumiałem. - wziąłem teczkę i wyszedłem. Nie chciałem wracać do sali podopiecznego. Usiadłem w kawiarni i wczytałem się w tekst białych kart. Z każdym kolejnym słowem robiło mi się żal BaekHyun'a. Powinienem mu to powiedzieć..?

Zaraz po badaniach kazałem mu się ubrać i zabrałem go na pizzę. Z łatwością mogłem załatwić mu przepustkę, kiedy tylko chciałem. Nie miałem pojęcia jak mu to przekazać. Pozwoliłem mu wybrać, co chce zjeść. Przez cały czas się uśmiechałem. Nerwy...
- Coś ci się stało, że się tak cieszysz? - zapytał po długich obserwacjach mojego zachowania.
- Nieee... Dlaczego? - nerwowo podrapałem się po głowie. - Wszystko w porządku! To jaką pizzę chcesz?
- Nie zmieniaj tematu. - zagrzmiał. - Co się stało? Dowiedziałeś się o moim stanie?
- Nie ma jeszcze wyników. - mruknąłem. Czułem się okropnie, kłamiąc mu w twarz.
- Rozumiem..
- W przyszłym tygodniu prawdopodobnie wypuszczą cię na kilka dni. Co chcesz robić w tym czasie? - pytałem, ponieważ w aktach podkreślili, że nie ma gdzie się podziać...
- Jak to co? Pójdę do domu. - spuścił wzrok.
- Muszę ci coś powiedzieć.. - chciałem tego uniknąć, ale obecna sytuacja nie mogła mi na to pozwolić. Nie dopuszczę, żeby BaekHyun szlajał się po ulicach. Jeśli zachoruje, jego stan może się pogorszyć... - Wiem o tobie dość sporo. Zebrano informacje na twój temat i... I wiem, że nie masz... Gdzie... - nie widziałem jego reakcji. Możliwe że po prostu nie chciałem jej widzieć. Nic nie powiedział. Po prostu wstał i oddalił się w kierunku wyjścia. Pobiegłem za nim. Nie trwało to długo. Chyba nie widział, że go gonię. Zatrzymał się za rogiem i płakał, stojąc twarzą do muru. - BaekHyun...? - powoli do niego podszedłem.
- Zostaw mnie! Zostaw... - jego nieskazitelnie białe policzki przybrały delikatnie różowy kolor. - Nie... Jak to w ogóle możliwe?! Może chciałem zachować to dla siebie? Skąd możesz wiedzieć?! Czy ty liczysz się z moimi uczuciami?!
- Sam byś mi nie powiedział. - złapałem go za nadgarstek. - Spokojnie. Pójdziemy do mnie na te kilka dni. Ciągłe siedzenie w szpitalu też nie jest dobre. A że na chwile dadzą ci spokój, będziemy mogli razem odpocząć, hm? Może pojedziemy nad jezioro? Co ty na to?
- Dlaczego to robisz? Ze współczucia? Bo ci mnie żal? Nie chcę być tak traktowany! - uderzył pięścią o mój tors. Zdziwiłem się. - Nie chcę jechać na taryfie ulgowej tylko dlatego, że dotknęła mnie ta choroba..
- Nikt nie zamierza cię tak traktować. - uśmiechnąłem się lekko. - Wracajmy do szpitala, dobrze? Musisz odpoczywać. Kolejne badania mogą być męczące. - badania... Powinienem powiedzieć, że leczenie. Pewnie w końcu sam się domyśli... Lepiej żebym ja mu to powiedział, czy żeby sam do tego doszedł?

wtorek, 17 września 2013

17. Molla. (S/Y)

- Jesteś? - przywitałem Sehuna już z daleka.
- Przepraszam. Długo czekałeś? - zmartwił się.
- Nie przejmuj się. Jest ciepło, więc miło mi się siedziało. - wstałem i złapałem go za rękę. - Dokąd idziemy? 
- Nie myślałem jeszcze o tym. - zachichotał. - Chodźmy tam, gdzie będzie chciał Lulu. - wskazał na psa idącego przed nami.
- Bez przesady.. Nie zamierzam chodzić po krzakach, bo on będzie tak chciał. - nieco się oburzyłem. - Powinieneś zostawić go w domu. Moglibyśmy wtedy pójść do jakieś restauracji na obiad.
- Zawsze możemy razem go odprowadzić. Nie rób z tego nie wiadomo jak wielkiego problemu. - wzruszył ramionami. Dzieciak...
- Okej, niech ci będzie. - westchnąłem. - A gdzie później? Jakiś spacer? Mam ochotę gdzieś połazić.
- Zabiorę cię w fajne miejsce. - uśmiechnął się. Udaliśmy się do jego domu.

- Serio? Zoo? Czy to nie jest dobre dla dzieci, Sehunnie?
- Nie rób z siebie takiego dorosłego. - oburzył się. - Jak już tam wejdziemy, to możemy zostać do wieczora. Jeśli ci nie pasuje, możesz iść do domu i siedzieć cały dzień przed komputerem. Ale nawet nie licz na to, że zobaczysz mnie na facebook'u. - prychnąłem na niego i niechętnie poszedłem za młodszym.
- Dobra, ale ja płacę. - spojrzałem na niego. Nie zamierzam naciągać Sehuna na niepotrzebne wydatki...
 Jedno jest pewne. Zoo to wcielone zło. Zwłaszcza, jeśli idzie się tam z tym bachorem, skaczącym po całym chodniku i wrzeszczącym na zwierzęta. Jaki wstyd... W dodatku musiałem biegać za nim, bo uparł się, że nie puści mojej ręki. Dzieciak. Całe szczęście szybko się zmęczył i zabrał mnie do miejsca, w którym zwierzęta biegały nam między nogami. Były to głównie króliki, fretki i świnki morskie. Nic specjalnego... Usiedliśmy na ławce, naprzeciwko ogromnego dębu.
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego chciałem tu przyjść... - zaczął, ściskając mocno moją dłoń. - Szczerze mówiąc, to nie był mój wymysł czy chwilowa zachcianka... Już od dawna chciałem pójść z tobą do zoo. Kiedy byłem mały, tata zawsze mi obiecał, że przyjdziemy tu razem. Ale... Nie zdążył tego zrobić.. Za każdym razem przekładaliśmy wspólne wyjście. Bo praca. Później trzeba było zająć się mamą, aż urodził się mój brat.. I wtedy tata odszedł, a mama nie miała pieniędzy, by mnie tu zabrać.. - słyszałem wyraźnie. Jego głos się łamał. Przysunąłem się bliżej i bez słowa go przytuliłem. - Lulu... Zawsze to robisz. O nic nie pytasz. Nic nie mówisz.. Po prostu jesteś.
- Pocieszanie słowami nie jest moją mocną stroną. Wolę pokazać ci, że masz we mnie wsparcie. Wolę się przytulić i dodać otuchy. Czy to nie jest lepsze, niż bezsensowne mówienie?
- Lulu... Moja mama dziś wraca do domu.
- To dobrze.
- Nie chcesz przyjść do mnie na noc..? Boję się zostać sam... Jej stan za bardzo się nie polepszył. To dość podejrzane... Nie chcę być sam. - poczułem na ramieniu jego łzy. W tym momencie do mnie dotarło. Jeśli mama Sehun'a umrze, nikt mu już nie zostanie. Nie wiem, czy zna miejsce zamieszkania jego ojca. Ale poza nim, będzie miał tylko mnie...
- Sehunnie... Oczywiście, że z tobą zostanę... Tak długo, jak będzie trzeba. - złapał mnie za ramiona i delikatnie odsunął, by móc spojrzeć mi w oczy.
- Kocham cię, Lulu. - jego usta zostawiły miękki ślad na moich. Idealnie różowe usta... Tylko moje.
- Przysięgam, że nigdy nie zostaniesz sam. Jestem przy tobie. Kocham cię. - wyszeptałem. Widocznie moje słowa były skuteczne. Chłopak uspokoił oddech, wytarł łzy i położył głowę na moich kolanach, spoglądając w niebo. Nie chciałem nic mówić. Słowa były zbędne. Spojrzałem w górę. Idealnie białe chmury... Kojarzyły mi się tylko z jednym... YiXingiem.
Po kilkunastu minutach złapał nas deszcz. Po drodze wbiegliśmy do sklepu. Sehun upierał się, żeby coś razem ugotować. Ja z kolei uparłem się na wino. Pobiegliśmy prosto do niego.

sobota, 24 sierpnia 2013

1. Blada Opowieść. (S/Y)

Przeraźliwy pisk wypełnił mój umysł. Był tak głośny, że z moich oczu wypłynęły łzy. Nie mogłem tego znieść. Nic nie pomagało. Przed oczami zrobiło się ciemno. Spokojnie ChanYeollie.. Musisz to wytrzymać. Powtarzałem w myślach słowa. To tylko na chwilę. Zaraz przestanie. Za moment ktoś tu będzie. I tak się stało. Ale oczywiście - było już za późno. Większość przypadków była podobna do tego. Zawsze jest za późno. Ale nigdy nie ma winnego. Czy to medycyna? Bo w szpitalach jest mało miejsc. Bo są długie kolejki. Bo pacjenci zgłaszają się, kiedy choroba jest już rozwinięta... Czy może powinniśmy obwiniać lekarzy? "Robiliśmy co w naszej mocy". Ile razy te słowa były kłamstwem? Widocznie nadal zrobiliście za mało. A może wypowiadacie te słowa, by uzasadnić swoją bezsilność, w której zatracacie się z każdym dniem coraz bardziej? Albo to wina ludzi. Bo za często chorują. Bo nie walczą. Bo jest im wszystko jedno... Gdy dowiadujesz się o nowotworze, zawsze tak jest. Szok. Nie wiesz co z nim zrobić. Przyzwyczaić się? Przezwyciężyć? Zostajesz z nim sam. Tchórzliwi ludzie uciekają od ciebie. Zupełnie jakby to było zaraźliwe drogą kropelkową. Nie odwiedzają cię. Odcinają się od ciebie. Czujesz się jak samotna roślina kwitnąca na środku pustyni. A ja istnieję po to, by wyrosnąć obok ciebie. Wolontariusze są nazywani aniołami. Jednak nasze życie nie jest usłane puchem i czerwonym dywanem. Cierpimy razem z osobą, którą się opiekujemy. Czujemy stratę po jej śmierci... Ale mimo to dostajemy wciąż kolejnych podopiecznych. Ponieważ życie toczy się dalej i nic nie da się z tym zrobić...
 Pani Byun odeszła zeszłej nocy. Ile to..? Miesiąc? Dwa? W każdym razie, opuszczałem lekcje, żeby móc się z nią spotkać. Nie wiedziałem kiedy nadejdzie ten dzień. Postanowiłem widywać się z nią codziennie. Akurat kiedy musiałem załatwić coś na mieście... Przyszedłem godzinę później. A kiedy wszedłem do sali... Było już za późno...
 Pewnym siebie krokiem zmierzałem do gabinetu ordynatora Parka. Rzuciłem tylko okiem na karty kolejnej osoby i wysłuchałem co ojciec miał mi do powiedzenia, ponieważ to był dopiero mój drugi raz. Nie jestem przyzwyczajony do tematu śmierci. Myślę, że minie sporo czasu, zanim się przyzwyczaję. Ale mimo wszystko obiecałem, że pomogę w szpitalu. I jestem...
 Stanąłem przed błękitnymi drzwiami. Długo zastanawiałem się co powiedzieć... W końcu chłopak był w moim wieku. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę, żeby go od siebie nie zrazić już na wstępie. Wziąłem kilka głębokich wdechów i zastanowiłem się.. Ale skończyło się na myśli "co ma być, to będzie". Nacisnąłem klamkę. Nie było już wyjścia. Otworzyłem powoli drzwi i dostrzegłem pochyloną postać ciemnowłosego chłopaka. Zrobiłem kilka kroków, aby dało się zamknąć drzwi.
- Przepraszam... - zmieszałem się nieco. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. - Nazywam się Park ChanYeol. Jestem wolontariuszem i opiekuję się pacjentami. Wygląda na to, że spędzimy razem sporo czasu, Byun BaekHyun. - lekko się uśmiechnąłem, kiedy w końcu raczył na mnie spojrzeć.
- Po co tu jesteś? Zamierzasz robić za jedyne źródło rozrywki? - prychnął.
- Nie. Wyobraź sobie, że masz podejrzenie nowotworu, jeśli jeszcze o tym nie wiesz. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale w szpitalach trzeba brać pod uwagę najgorsze scenariusze, więc jeśli wykryją coś w twoim organizmie, to niestety, ale zaczniesz słabnąć. Po pewnym czasie nawet chodzenie będzie problemem. Będziesz wiecznie zmęczony i ospały, a wszystko za sprawą choroby. Możesz nie poradzić sobie sam, a ja nie poświęcam swoich wakacji tylko dlatego, żebyś miał rozrywkę. Jestem tu, żeby cię wesprzeć i pchnąć we właściwym kierunku, zatem proszę, nie zachowuj się jak dzieciak i przebierz się w piżamę, dobrze? - spojrzał na mnie z niemałym zaskoczeniem. Nie musiałem mówić nic więcej. Chłopak wziął wspomniane ubranie i wyszedł do łazienki. Byłem z siebie dumny, że udało mi się tak płynnie i szybko wytłumaczyć mu swoją rolę.
- Widzę, że już mnie znasz... - zaczął, wychodząc z łazienki. Podszedłem do niego i wziąłem ubrania, by złożyć je i schować do szafki.
- Tak. Niech cię to nie dziwi. Zazwyczaj gdy dostaje się podopiecznego, zna się jego tożsamość i dolegliwości. Jak wspomniano w kartotece, jesteś blady. Od czasu do czasu bolą cię kości, prawda? A krew nie krzepnie tak szybko, jak powinna. I również.. Każde drobne uderzenie kończy się siniakiem. To jedne z pierwszych objaw. Choć może to być zwykłe niedokrwienie lub spadek czerwonych krwinek w twoim organizmie. - westchnąłem. - Wiem, że jest niewiele osób, które będą mogły cię odwiedzać, ale skoro zaczęły się wakacje, możesz na mnie liczyć. Mój dom jest niedaleko, więc sam będziesz tylko nocą. Oprowadzić cię po szpitalu?
- Dlaczego to robisz? - zachowywał się, jakby ignorował moje słowa. - Dlaczego zajmujesz się ludźmi takimi jak ja? Użerasz się z nimi.. Nie męczy cię to?
- Jeszcze nie spotkałem się z uciążliwym pacjentem. - uśmiechnąłem się szeroko. - Mam nadzieję, że nie zamierzasz być pierwszy w tej dziedzinie. A jeśli chodzi o to... Robię to z kilku powodów. Przede wszystkim ojciec mnie o to poprosił. Inne powody są zbyt długie, by je tłumaczyć. - stanąłem obok niego. - Powinniśmy iść? Pokażę ci gdzie jest kawiarnia, stołówka i sklep. Więcej chyba nie przyda ci się do szczęścia. Do ogrodu trafisz z łatwością. Widać go przez okno. Wystarczy zejść na sam dół. Wtedy dotrzesz do drzwi wejściowych. Idziesz?

wtorek, 20 sierpnia 2013

16. Molla. (S/Y)

Leżałem zdyszany, wpatrując się w jego spokojną twarz. Gdyby nie kilka kropelek potu na jego czole, nie byłbym w stanie się domyślić, że przed chwilą odbył stosunek. Teraz wyglądało jakby... Jakby się ode mnie odcinał. Zostawił mnie samego. Zamknął się w swoim własnym świecie i pozostawił samego sobie... Chciałem go przytulić. Wyszeptać, że go kocham. Pocałować... A on po prostu siedział... Nachylił się nad moim brzuchem i zlizał z niego białą ciecz. Położyłem dłoń na jego poliku. Lekko pociągnąłem go do swojej twarzy.
- Sehunnie... - wyszeptałem.
- Co? - odparł chłodno. Szeroko otworzyłem zdziwione oczy i usiadłem na łódce.
- Co się z tobą dzieje? Dlaczego jesteś taki?
- Jaki jestem? Coś ci nie pasuje?
- Sehunnie... - załkałem. Wysiliłem się na resztki łez... Nie rozumiałem jego zachowania. Dlaczego był dla mnie taki oschły? Bez słowa wciągnąłem na siebie spodnie i zacząłem wiosłować w stronę domu. Bo niby co miałem robić? Chciałem znaleźć się na kilka chwil w miejscu z dala od niego. Nie wyglądało na to, żeby chłopak zamierzał mi pomóc. Sam, ostatkiem sił ledwo dopłynąłem do brzegu. Kiedy wstałem, poczułem okropny ból. Zachwiałem się na nogach jak z waty i spektakularnie zaryłem twarzą w trawnik. Mój towarzysz wyszedł za mną i spojrzał na moją leżącą postać.
- A ty co? Byłem zbyt ostry? - nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć. Ból rozprzestrzeniał się powoli po całym ciele, które i tak było wykończone.
Przewróciłem się na plecy i spojrzałem w niebo. Białe chmury, zupełnie jak w dniu śmierci Lay'a... Pomyślałem o nim pierwszy raz od dłuższego czasu. Moje myśli rozwiał dopiero delikatny deszcz... Zamknąłem oczy i oddałem się mu w całości. Nie słyszałem nic poza kroplami. Wsłuchiwałem się w ich szept. Kojąca melodia postanowiła rozpieszczać moją duszę, koić głód spokoju i zatrzymać na chwilę biegnące myśli. Nagle poczułem jak ktoś mnie podnosi. Od razu otworzyłem oczy i spojrzałem na twarz Sehun'a.
 - Wiem, że trochę przesadziłem... Zazwyczaj taki nie jestem. Przepraszam... Za bardzo się wczułem... - przytulił mnie do siebie. - Nie chcę, żebyś zachorował. Idziemy do środka. - zarządził i zaniósł mnie prosto do łazienki. Weszliśmy razem do wanny. Zawstydzony zasłoniłem się wysoką pianą, co rozbawiło mojego chłopaka. - Nie martw się. Wszystko widziałem, skarbie. - zadrżałem. Zsunąłem się niżej. Teraz znad wody wystawała tylko moja głowa.
- Wszystko mnie boli... - mruknąłem niezadowolony.
- Nie martw się. Będzie dobrze. Po prostu musisz się przyzwyczaić. - objął mnie. - Następnym razem zrobimy to, jak będziesz chciał.
- Masz na myśli, że...
- Że zamierzam czekać, aż sam się na mnie nie rzucisz, rozpalony do granic możliwości. - posłał mi szeroki uśmiech, a ja ponownie poczułem zażenowanie...
- To będziesz musiał naprawdę dłuuuugo, dłuuuuuuuugo czekać. - wziąłem trochę piany i zostawiłem biały ślad na jego nosie.
- Ahh hyung... Dzięki tobie dzisiejszy dzień był naprawdę wspaniały. - wepchnął nos między kosmyki moich włosów. - Chciałbym częściej tak odlatywać. Teraz będę zabierał cię do mojego świata. Wybacz mi ten wybryk. Zapomniałem co się dzieje. Ta przyjemność... Tak rozkosznie mnie wypełniła... - zamruczał. A ja... Chyba miałem mu za złe. Bo to w końcu był nasz pierwszy raz. A on go jednym słowem spierdolił i tyle. Pokręciłem głową i oparłem się o zagłówek.
- Po prostu jesteś jeszcze dzieciakiem. - uśmiechnąłem się podstępnie i spojrzałem na niego, oczekując reakcji.
- Masz rację. Jestem głupim dzieciakiem, który psuje najwspanialsze chwile swojemu hyungowi przez jego egoizm. Jestem najgorszą osobą, na jaką mogłeś w życiu trafić. Ale mimo że wiem jak cię to zraniło, nadal zamierzam trwać przy twoim boku i sprawić, że będziesz szczęśliwy do końca swoich dni.
- Hmmm wieczne szczęście? Może to dobra opcja dla nas obu...

Kilka dni później...

Siedzieliśmy przed domem i bawiliśmy się ze szczeniakami, kiedy do domu wrócił wuj. Przywitaliśmy go ciepło i wypiliśmy z nim herbatę na tarasie. Opowiadał o gościnności indyjskich gospodyń, u których bywał. No tak.. Mogłem się domyślić, że to nie będzie jakiś tam zwykły wypoczynek, polegający na wylegiwaniu się pod palmą.. W pewnym momencie naszej rozmowy Sehun poszedł znów zająć się młodymi psami, a ja zamieniłem z krewnym jeszcze kilka słów. 
- Długo już z nim jesteś? - zapytał bezwstydnie. 
- Serio, mógłbyś sobie odpuścić takie pytania... - burknąłem.
- No co? Muszę wiedzieć wszystko na temat mojego pacjenta! To może odbić się na twoim zdrowiu! 
- Na razie odbija się tylko pozytywnie! 
- Więc jak długo? - westchnąłem. 
- Sam nie wiem... Jakiś czas.. Dłuższy czas... - spojrzałem na chłopaka.
- No tak. Zaczyna robić się zimno. - podkreślił. - Sam sweter ci już nie wystarczy. Pomyśl nad czymś cieplejszym. - pokiwałem głową.
- Nie martw się. On na pewno nie da mi zachorować. Dobrze się mną zajmuje, mimo że jest młodszy. - uśmiechnąłem się. 
- Akurat tobie każda opieka jest na rękę. - zaśmiał się. - Widzę, że pasują mu te psiaki. Jeśli chcesz, mogę wam jednego dać. 
- Tylko jednego? Skąpy jesteś. - zaczęliśmy się śmiać. - Którego konkretnie chcesz się pozbyć? 
- Sami wybierzcie. Pójdę już do środka. Mam kilka rzeczy do załatwienia. - wstał od stołu. 
- Dobrze. Do zobaczenia następnym razem. - pokiwałem mu i podskoczyłem do Sehuna. - Sehunnieeee..! - kucnąłem tuż obok. - Wuj zgodził się, żebyśmy wzięli jednego! Co ty na to? Powinniśmy wziąć psa? - spojrzałem na niego. 
- Możemy? 
- Tak! Który ci się podoba? - rozejrzałem się po małych zwierzętach. 
- Sam nie wiem... Może ten? - wskazał na brązowego psa. - Już nawet mam dla niego imię. - uśmiechnął się. 
- Imię? Niby jakie? 
- Lulu. 
- Lulu?! 
- Lulu. 
- Dlaczego akurat Lulu?! Czy to imię dla psa?! - oburzyłem się. - Nie powinieneś dawać zwierzętom ludzkich imion! 
- Pasuje to do niego. Jest tak samo uroczy jak ty. - momentalnie się zarumieniłem. Sehun, ty zły człowieku. Jak śmiesz wywoływać u mnie tyle emocji? Nienawidzę cię!

piątek, 16 sierpnia 2013

14. Black Prince. (S/Y)

Z głębokiego snu wyrwał mnie przeraźliwie głośny huk. Zaraz później w moim  pokoju zjawił się SungYeol. Chwilę po nim dostrzegłem SungJong'a. Wszystko zdawało mi się dziać w spowolnionym tempie. Niby był środek nocy, ale widziałem migocące światło dookoła nas.. Usiadłem na łóżku.
- Co się dzieje? - mruknąłem zaspany i przeciągnąłem się z szerokim ziewnięciem.
- Nie czas na głupie pytania! - krzyknął młodszy i pociągnął mnie za rękę. Nie rozumiałem co się dzieje... W korytarzu natknęliśmy się na HoWon'a. Wszyscy w przerażeniu biegli w nieznanym mi kierunku. Byłem tak śpiący, że nie byłem w stanie stwierdzić co się ze mną dzieje.
 Dotarliśmy na otwartą przestrzeń. Czułem, że jest mi zimno. SungYeol przykrył mnie kocem. Nie wiedziałem skąd go ma. Ale nie miałem ochoty go o to pytać. Usadzono mnie na koniu. Pozostała trójka zrobiła to samo. Jechało za nami trzydziestu żołnierzy.
- Ktoś mi to w końcu wytłumaczy? - burknąłem niezadowolony niczym małe dziecko.
- Chińskie siły natarły na królewską posiadłość. - tłumaczył najmłodszy. - Japonia uderzyła w nas od południowej strony. Może to głupie, ale jedyną drogą ucieczki jest droga przez północ. - co róż ponaglano konie. - Nie martw się o swojego brata. Wszyscy z królewskiej rodziny zostali ewakuowani. Po prostu rozdzieliliśmy się, żeby nie było tak łatwo nas złapać. - spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął. To naprawdę nie była odpowiednia chwila... Ale miałem chęć znów przeprosić mojego ukochanego..
- SungJongie.. Źle zrobiłem..
- Nie mówmy teraz o tym. - odwrócił wzrok. - Porozmawiamy, kiedy będę wiedział, że jesteś bezpieczny. Na razie moje serce szaleje, bo wie, że jego druga połówka jest w niebezpieczeństwie. - czułem na sobie oczy całej kampanii. Niewątpliwie to uczucie było niekomfortowe, jednak postanowiłem zostawić to same sobie. Niech się patrzą.
 Zaczynało świtać. Kilkadziesiąt rumaków zatrzymało się przy leśnym strumieniu. Odgłosy strzał wystrzeliwanych z łuków zostały ju daleko za nami. Konie wydawały się być naprawdę zmęczone.. Spojrzałem na Hoyę, który cały czas mnie obserwował. Podszedł do mnie i ukląkł na jedno kolano.
- Ja wiem. Doskonale wiem, że mnie nienawidzisz. Wiem, że mi tego nie wybaczysz. Wiem, że źle zrobiłem.. Jednak pozwól mi jako karę, narażać za ciebie swoje życie. Pragnę być tarczą dla twojego ciała. Zrobię wszystko, czego będziesz chciał. Nie będę spał, jadł ani pił, aby móc godnie wypełniać służbę.
- Jedzenia jest wystarczająco dużo. - podszedł do nas SungJong. - Wody też nie braknie. Nasz oddział jest dość duży, by każdy mógł się wyspać. Jedynym problemem pozostaje nastawienie mojego księcia.. - złapał mnie pod ramię. Pokręciłem tylko głową i bez słowa podszedłem do wody. - Coś nie tak, Kim MyungSoo?
- Niepokoi mnie to wszystko, SungJong... Boję się o wszystkich. Wiem, że to ich praca, i twoja też, ale nie wybaczę sobie, jeśli komukolwiek stanie się krzywda...
- Zrobiłeś się strasznie sentymentalny, wiesz? - przytulił się do mnie. - Nie przejmuj się. Zdążymy uciec. - zacząłem napawać się jego przyjemnym, kojącym zapachem...
- Jongie... - mruknąłem przyjemnie i nachyliłem się nad nim, by spojrzeć mu w oczy. - Taki piękny Jongie.. - pogładziłem jego policzek. Młodszy wspiął się na moich ramionach i zostawił krótki ślad pocałunku na moich ustach.
- Nie tak piękny jak ty. - uśmiechnął się szeroko. Niestety nie mogłem długo nacieszyć się widokiem tego pięknego uśmiechu, gdyż z dalszej części obozowiska dobiegły nas wrzaski i szczęk mieczy. Młodszy z przerażeniem spojrzał na mnie.
- Czy nikt nie poszedł na wartę?! - słyszałem rozwścieczonego Hoyę. - Nie ma czasu na ucieczkę. Łapcie broń. Będziemy chronić naszego księcia do samego końca. - stanął na czele oddziału. Wsiedliśmy z SungJong'iem na konia i pognaliśmy, byle jak najdalej stąd. Krzyki umierających ludzi... Czułem jakby rozrywały moje serce... Młodszy mocno objął mnie w pasie i przytulił polik do moich pleców.
 Po godzinie dzikiego galopu, mój koń nie wytrzymał. Jak stał, tak się położył. Przerażony rozejrzałem się dookoła. Nie było nic.. Żadnych drzew ani krzewów... Na domiar złego, gonili nas. Nie zauważyłem tego wcześniej; byli daleko. Ale teraz nas doganiali. Złapałem SungJong'a za rękę i zacząłem biec. Nawet nie wiem gdzie. Nogi same mnie niosły. Swoją drogą czułem, jakbym ich nie miał. Każdy mięsień mojego ciała był niesamowicie napięty.
- MyungSoo! Nie dam dalej rady! - dyszał. Widziałem, że omdlewa..
- Musimy dotrzeć do zbocza góry. Dasz radę, Jongie! Nie poddawaj się! - dopingowałem go. Myślałem, że nam się uda. Wierzyłem w to. Byłem na tyle naiwny, żeby narazić życie młodszego... Zatrzymaliśmy się. Było niewiele czasu. Złapałem go za ramiona i spojrzałem w jego oczy. - Kocham cię, rozumiesz? - czułem piekące łzy. Chciałem go widzieć. SungJong! Nie znikaj z moich oczu! - Kocham najbardziej na świecie! Dziękuję! Dziękuję za wszystko! Że byłeś przy mnie! Że darzyłeś mnie uczuciem, którego pewnie z początku nie chciałeś! SungJongie!! - mocno go przytuliłem.
- Nie masz za co dziękować. - jego ton, jak zwykle spokojny... Jak możesz się tak zachowywać?! Jak możesz koić mój strach?! - Bo ja też... Bardzo cię kocham. Nie boję się śmierci. Zróbmy to razem. Spotkajmy się na nowo.
- Nie chcę! - pokręciłem głową. - Chcę zostać tutaj! Razem z tobą!
- Nie utrudniaj tego, mój książę... - byli już przy nas... Rozdzielili nas.. Chciałem mocno trzymać go za rękę, a oni tak po prostu mi go odebrali.. Chciałem go tulić. Dotykać... By przed śmiercią pamiętał moje ciepło. - Kocham cię.. - uśmiechnął się. Z jego oczu wypłynęły łzy.
- Nie! - kręciłem głową, gdy przyłożyli ostrze miecza do jego gardła. - Nie chcę żyć nawet sekundy bez ciebie! Zróbmy to razem! - upadłem na kolana. Ktoś szarpnął mnie za włosy i zmusił, bym wstał. To oczywiste, że szarpałem się jak głupi. A on? A on czekał... Cierpliwie...
- Patrz. Przyglądaj się Koreańska suko, jak on ginie. Szkoda takiej pięknej twarzyczki, nieprawdaż psie? - syknął prosto do mojego ucha.
- Jongie... - nie chciałem. Tak cholernie się bałem.. Ale nie było nawet jak się bronić.. Nie zdążyliśmy nic ze sobą zabrać.
- Książę.. - załkał żałośnie.
- Dobra, dosyć tych ceregieli. Nie wyglądają najgorzej. Dajmy im tę satysfakcję. Niech znają łaskę Chińskiego cesarstwa. - bez zawahania wbił długi miecz w mój brzuch. W tym samym czasie poderżnięto gardło SungJong'a. W jednej sekundzie uciekło z niego życie. A ja konałem. Konałem długo. Długo i boleśnie. Sam. Tuż obok trupa. Obok zwłok osoby, której serce w połowie stało się moje...

_______
Ponieważ SungJong  też choć raz musi dostać po mordzie xD

środa, 14 sierpnia 2013

15. Molla. (S/Y)

 To 69 - ty post xD

- Woooah... - zatrzymaliśmy się przed ogromnym domem. - Nie wspominałeś, że twój wujek jest bogaty...
- Bo nie pytałeś. - zaśmiałem się i otworzyłem przed nim furtkę. - Co więcej, cała posiadłość jest tylko i wyłącznie do naszej dyspozycji. Jesteśmy zwolnieni ze szkoły na tydzień. 
- Tydzień? Ale jak to? - zdziwił się. 
- No tak. Mój wujek jest lekarzem. To on kazał ci mnie przypilnować, żebym jadł. Ten lekarz ze szpitala, w którym jest twoja mama. Dlatego jeśli coś będzie się działo, masz mi natychmiast mówić, wtedy załatwię to z wujem. - pokiwał głową, przekraczając próg domu. - Okej. U góry jest dwuosobowe łóżko. Będziemy tam spać, ale swoje rzeczy możemy zostawić tutaj. Większa łazienka jest na dole, więc myślę, że będziemy z niej korzystać. I kuchnia, to co lubisz najbardziej, jest w prawym skrzydle, razem z tarasem. Będzie nam się miło jadło obiady. - słuchał moich słów, podziwiając salon z rozdziawionymi ustami. - Ah i jeszcze jedno. - podszedłem do dużego okna. - Tam jest jezioro. Z prawej strony wypływa zakole połączone z rzeką. Jutro możemy przepłynąć się kajakami. Możemy zrobić okrążenie, płynąc tym zakolem. Później odcinek rzeką i następnie z powrotem do jeziora, drugim wlotem. Co o tym sądzisz? - spojrzał na mnie nadal nie wierząc w to, co się dzieje. 
- Hyung... To najpiękniejszy dzień w moim życiu. - przytulił się do mnie. - Mówiłem już jak bardzo cię kocham? - zaśmiałem się.
- Taaak i to wiele razy. - zawisłem na jego ramionach. 
- Hyung... A ty mnie kochasz? - spojrzał na mnie. 
- Oczywiście, że cię kocham głuptasie! Co to w ogóle za pytanie, hmm? Muszę ci to jeszcze udowadniać? - uśmiechnąłem się i smyrnąłem nosem jego skroń. 
- Nie musisz. - czułem na karku jego ciepły oddech. Przyjemne uczucie ogarnęło moje ciało. Czułem jakbym mógł zamknąć oczy i zasnąć w jego ramionach.. - Hyung, nie jesteś głodny? - wzmocniłem uścisk na jego szyi. 
- Czy ty zawsze musisz przerywać takie fajne momenty? - niechcący nadepnąłem na jego stopę; byłem tak blisko.. 
- Hyung jak blisko zamierzasz jeszcze podejść? Jesteś duchem i próbujesz wniknąć w moje ciało? - prychnąłem na niego. 
- Pabo. - odsunąłem się i chciałem wziąć swoje kosmetyki do łazienki, kiedy młodszy złapał mnie za ramiona i splótł swoje dłonie na moim brzuchu. 
- Kto tu jest głupi, co? Mam ci pokazać kto tu rządzi, Lulu? - zadrżałem na te słowa. Niby jak on chciał mi pokazać... NIE! - Chodź hyung. - szepnął i pociągnął mnie w stronę kanapy. - Chcę coś sprawdzić... - złapał mnie jedną ręką na wysokości lędźwi, a drugą na karku i ułożył mnie w pozycji leżącej. 
- Sehun... - nie podobało mi się to. 
- Ciiii Lulu... Daj mi się pobawić. - klęknął tak, że byłem między jego nogami. Delikatnie usiadł na mojej miednicy. 
- Przestań Sehun. - jęknąłem wystraszony. 
- Zaufaj mi Lulu. Przecież wiesz, że nic złego ci nie zrobię. - nachylił się nade mną. - Nie bój się. Jak nie chcesz na to patrzeć, to po prostu zamknij oczy. - uśmiechnął się lekko. Posłuchałem jego rady. Nie minęło kilka sekund, kiedy poczułem jego usta. Ale bynajmniej nie tam, gdzie zawsze, bowiem obrał sobie teraz za cel moją szyję. Kilka razy zdarzyło mi się syknąć. Ssał moją skórę bardzo mocno... Pewnie zostaną ślady. Ehh... - Hyung... - szepnął, podwijając moją koszulkę do góry. - Dlaczego ukrywasz takie piękne ciało? - czułem jego palec wędrujący od mostka, aż do podbrzusza. Drżałem pod jego dotykiem. 
- Se... Sehunnie... - stęknąłem, automatycznie wypychając biodra do przodu. Co się ze mną dzieje? Pozwoliłem, by dokładnie zbadał rękoma mój tors. I tylko tors! 
- Naprawdę cię nie rozumiem... Jesteś idealny pod każdym względem, hyung. - jego język... Na moim brzuchu... To za wiele! Moje bokserki i tak są już opięte! Złapałem między palce jego włosy i lekko odsunąłem. 
- Wystarczy, błagam... Zaraz nie wytrzymam... 
- Właśnie o to mi chodziło. Nie wytrzymuj. Przyznaj, że cię to podnieca. - lekko otworzyłem oczy i z powrotem naciągnąłem na siebie koszulkę. 
- To oczywiste, że mnie podniecasz, pabo. - usiadłem i złapałem go za rękę. - Jeszcze nie chcę... Daj mi kilka dni, proszę... 
- W porządku hyung. - uśmiechnął się szeroko. - Ale pod jednym warunkiem. - spojrzałem na niego zdezorientowany. - Od dziś kąpiemy się razem. Chcę zobaczyć to ciało w całości. - wyszczerzył się. Szybko uderzyłem pięścią w jego ramię. 
- Naprawdę jesteś głupi. - burknąłem i poszedłem do kuchni. 
- Hyuuuuuuung~! Nie gniewaj się na mnie! - poszedł w krok za mną. - Jesteś głodny? Dlaczego idziemy do kuchni? 
- Myślałeś, że ściągnięto nas tu za darmo? - zaśmiałem się. - Musimy nakarmić psy. 
- Ah. Rozumiem. - pokiwał głową i pomógł mi napełnić dwie duże miski. - To muszą być jakieś masywne psy, że aż tyle im sypiemy? 
- Powiedzmy. - zaśmiałem się i zaprowadziłem go na podwórko. Usiadłem na werandzie i zawołałem Sandy i Rockie'go. Były to dwa mieszańce ras największych psów świata. 
- O mój Boże... Nie ugryzą nas? - spojrzał na nie niepewnie. 
- Spokojnie. Myślę, że cię polubią, jeśli dasz im jedzenie. - oboje zaczęliśmy się śmiać. 
Kiedy psy zjadły, wybraliśmy się na spacer do pobliskiego parku. Nie wracaliśmy do domu, dopóki nie zrobiło się ciemno. Zjedliśmy nawet kolację przy świecach, co z początku wydawało mi się dziwne. Związek z chłopakiem... Niby od zawsze była to dla mnie norma, ze względu na Yixing'a, ale mimo to czułem się dziwnie chodząc z Sehun'em za rękę, zwłaszcza w publicznych miejscach, tuląc go tak mocno, całując... Czy to dlatego, że z Lay'em nie zdążyliśmy zrobić tych rzeczy? Chciałbym móc znów go spotkać. Porozmawiać. Zapytać, co u niego... Z każdym dniem czułem coraz większą tęsknotę, ale jednocześnie pustka w moim sercu była zapełniana przez Sehun'a, który całe szczęście odpuścił mi dziś wspólną kąpiel. Odetchnąłem z ulgą, kiedy leżeliśmy w swoich objęciach i obserwowaliśmy gwiazdy. 
- Piękne co nie? - mruknąłem z lekka zaspanym głosem. 
- Na pewno nie tak piękne jak ty. - położył dłoń na moim brzuchu. 
- Przesadzasz Sehunnie. Nie jestem aż tak wspaniały, jak mogłoby się wydawać... Mam więcej wad, niż myślisz. 
- Kocham twoje wady nawet bardziej niż zalety. - przejechał nosem po moim poliku. Uśmiechnąłem się lekko, pozwalając mu na trochę pieszczot. - Kocham cię. - szepnął cicho, po czym zaczął przygryzać płatek mojego ucha. 
- Co ty robisz..? - westchnąłem, czując jak jego dłoń wędruje pod moją koszulkę. - Nie Sehun... Proszę, daj mi spać. - co za upierdliwy dzieciak.. 
- Przecież jeszcze nie śpimy. Czy nie patrzyliśmy przed chwilą na gwiazdy? - zarzucił nogę do przodu i położył się na mnie. 
- Złaź! Ile ty ważysz, człowieku! - zacząłem się rzucać. Sehunnie był naprawdę ciężki. 
- Nie zejdę. - śmiał się, widząc moje wysiłki 
- A idź ty. Śpię, nie przeszkadzaj mi. - zamknąłem oczy. 
- Pabo. Daj mi przynajmniej położyć głowę na twoim ramieniu, a nie chamsko położyłeś się na boku, egoisto. - burknął. Naprawdę  rozbawił mnie tym tekstem. Przeturlał się na miejsce obok mnie, a ja położyłem się na plecach. Moje ramię szybko zostało przez niego zajęte. 
- Dzieciak. 
- Staruch. 

Kolejny dzień nadszedł szybko. Praktycznie cały czas spędziliśmy na wodzie. Jezioro wbrew pozorom było dość ciężkie do przepłynięcia. Wieczorem usiedliśmy na werandzie. Sehun zajął miejsce naprzeciwko mnie z zacieszem na twarzy. 
- Co się tak cieszysz wariacie? - mruknąłem w jego stronę. 
- Bo mam coś fajnego. - odparł i wyciągnął zza pleców bańki mydlane. - Kocham bańki~! - zaczął wydmuchiwać tęczowe kule. 
- Wooo... - spojrzałem na pomarańczowy zachód słońca komponujący się z dziecinną zabawą mojego chłopaka. - Weź... Jakie to ładne. - wyciągnąłem z kieszeni telefon i zacząłem robić zdjęcia. - Trzeba to uwiecznić! 
- Hyung! - odwrócił się tyłem, kiedy skierowałem obiektyw w jego stronę. 
- No co? Lubię fotografować ładne widoki. - wzruszyłem ramionami i od razu zmieniłem tapetę na telefonie. 
- Pabo. Chodźmy już lepiej do środka, bo zaczyna się robić chłodno. - złapał mnie za rękę. 
- Jak wolisz.. 

Następnego dnia, od razu po śniadaniu, wypłynęliśmy łódką na sam środek jeziora. Położyłem się wygodnie na plecach, podkładając pod głowę ramiona. Sehun spojrzał na mnie znacząco. 
- Co? Śpiący jestem. Strasznie wiercisz się w nocy. - mruknąłem i zamknąłem oczy. 
- Hyung. Czy wiesz, jak ty wyglądasz? 
- Co? Mam coś na twarzy? Czy źle się ubrałem? 
- Nie to mam na myśli. - poczułem jego dłoń na swoim kolanie. - Ta łódź jest wystarczająco szeroka i dosyć długa, nie sądzisz? 
- Co masz na myśli? - cały zdrętwiałem. 
- Nie udawaj głupka, hyung. - nachylił się nade mną. Spoglądaliśmy prosto w swoje oczy. - Dobrze, że wzięliśmy krem do opalania. Przynajmniej na coś się przyda. 
- Nawet tak nie mów! - przeraziłem się. - Sehun. Jest dzień! Co jak ktoś nas zobaczy? 
- To teren prywatny. Nikt nas nie zobaczy, co najwyżej usłyszy, ale to nie szkodzi. - uśmiechnął się szeroko i przyssał się do mojej skóry w zagłębieniu między obojczykami. - Daj mi się, hyung... Pragnę cię tak bardzo, że ledwo się powstrzymuję. - wyszeptał, rozrywając mój t-shirt. Miał szczęście, że nie lubiłem go aż tak bardzo.. Jego dłonie szybko znalazły właściwe miejsce mojego ciała. - Hyung. Chcesz, żebym cię porządnie rozgrzał, czy mam to zrobić szybko? 
- A nie jest ci wystarczająco ciepło, kretynie? - sapnąłem. - Rób co do ciebie należy, puki się jeszcze nie rozmyśliłem. - nie musiałem mu tłumaczyć. W jednej chwili pozbył się moich spodni. Chwycił za krem, nalał trochę na środkowy palec i... I poczułem, jakby ktoś rozdzierał ranę po postrzale... Wygiąłem się w pół z głośnym krzykiem. To niby tylko palec, ale za to jak cholernie bolało... Całe szczęście pozwolił mi się przyzwyczaić. Kiedy mógł już swobodnie nim poruszać w moim wnętrzu, dołożył drugi palec, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Dopiero jego napięte przyrodzenie sprawiło mi podobny, a może nawet większy ból. Piszczałem na całe gardło, mimo iż on nic nie robił. Dobrze, że nie był aż taki gruby, ale sam fakt... AISH. Zaczął się ruszać. Sehun musiał być naprawdę zniecierpliwiony, gdyż jego tempo było dość szybkie. Moje gardło było kompletnie zdarte, nie miałem już nawet siły, żeby się drzeć. Uspokoiłem się dopiero, kiedy oboje doszliśmy... Geez zapamiętam ten dzień i tę łódkę do końca życia...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

14. Molla (S/Y)

Mimo że Sehun położył mnie do snu i zapewniał kilkukrotnie, że jego podłoga jest wygodna, poczucie winy nie chciało mnie opuścić. Długo nie mogłem zasnąć. Spoglądałem za okno i obserwowałem liczne gwiazdy. Nie było tu żadnych ulicznych lamp; jedynym źródłem światła było kilka ledwie świecących żarówek na następnej ulicy. Nie lubiłem spać w kompletnych ciemnościach. Usiadłem na łóżku i starałem się dostrzec coś w nicości. Nawet kanty szafek były niewidoczne. Białe półki gdzieś zniknęły... Dotknąłem dłonią ściany i wstałem. Zacząłem niepewnie stąpać w kierunku dużego pokoju, w zupełności poruszając się według pamięci, niekiedy pomagając sobie dłońmi.
- Sehunnie... - jęknąłem przerażony idąc w kierunku, gdzie powinien być mój chłopak. Nagle usłyszałem przeraźliwe buczenie. Zdezorientowany rozejrzałem się dookoła. Nic nie widziałem. - Sehun.. - kontynuowałem nawoływanie, jednak znów bez odzewu... Nagle coś złapało mnie za nogę. Wydarłem się na całe gardło i zacząłem się szarpać.
- Ładnie to tak budzić ludzi w środku nocy? - usłyszałem zamulony głos młodszego.
- Oszalałeś?! Chcesz, żebym zszedł na zawał?!! - łkałem. Po polikach spłynęły nieopanowane łzy. - Nawet nie wiesz jak bardzo się wystraszyłem, głupku! - usiadłem na podłodze.
- Dlaczego nie śpisz? Miałeś zły sen?
- Nie. Po prostu nie mogę spać. - wyciągnąłem rękę przed siebie.
- Ała! Mój nos!
- Przepraszam. - położyłem się obok niego. - Nie chcę spać sam, więc zostanę tutaj.
- Nie płacz, mój skarbie. - poczułem jego dłoń na swoich polikach.
- Skąd wiedziałeś, że płaczę? - zdziwiłem się.
- ... Bo słyszę i widzę? Twoje łzy są najgorszą rzeczą, jaką człowiek może zobaczyć, wiesz? Jesteś potworem, skarbie. - czułem na nosie jego oddech.
- Serio widzisz w takich ciemnościach? Ja czuję się jakbym nawet nie otworzył oczu. To strasznie dziwne uczucie..
- Widzę. Patrzysz prosto na mnie. - coś miękkiego dotknęło moich ust. Czy to jego palec..?
- Co ty robisz?
- Hyung masz takie śliczne usta... - drugą dłonią przejechał wzdłuż mojej talii. Zadrżałem czując jego ciepły dotyk. - Nawet nie wiesz na co mam teraz ochotę. I chyba lepiej, żebyś nie wiedział. - zaśmiał się.
- Bardzo zabawne. - mruknąłem i położyłem ręce na jego policzkach. - Pocałujesz mnie w końcu czy muszę o to błagać?
- Hmm.. Błaganie to całkiem ciekawa opcja, ale chyba dłużej już się nie powstrzymam. - poczułem jak wsuwa swoją wargę między moje usta. Nic nie musiał robić. Wystarczyło mi, że czułem ich smak. Mogłem poznać ich miękkość i kształt. Pogładziłem kciukiem delikatną skórę na jego twarzy i przybliżyłem się jeszcze bardziej. Moja górna warga znalazła się głębiej, by po chwili mógł zasmakować jej swoim wilgotnym językiem. Odruchowo się odsunąłem i spojrzałem na niego. O dziwo byłem w stanie dostrzec rysy jego twarzy.
- Co ty wyprawiasz?
- Przed chwilą pytałeś mnie o pocałunek.
- Ale nie z językiem. - schowałem nos w jego kołdrze. Usłyszałem rechot tego głupka. - Co cię tak niby bawi?!
- Nawet nie wiesz ile znam technik.
- Yah!!! Zamknij się i śpij już!! - oburzyłem się jak mały dzieciak.
- Hyung mówiłem ci już, że jesteś uroczy? Zwłaszcza, kiedy się tak bulwersujesz.
- Przestań... - chłopak zaczął troskliwie głaskać mnie po głowie.
- Już dobrze, Lulu. Chodźmy spać, skoro tak nalegasz ~.

Byliśmy przed budynkiem szpitala już około godziny dziesiątej. Bez wahania poszedłem do wujka, a młody w tym czasie odwiedził matkę. Lekarz był bardzo zadowolony z mojej wagi i z tego, że nie muszę brać nawet tabletek.
- Hmm.. Wuju... Ostatnio męczy mnie jedna rzecz. Kiedy moja mama zobaczyła Sehuna, natychmiast wyprowadziła go z domu i spanikowała. Zupełnie nie rozumiem jej zachowania... Dlaczego tak postąpiła? Nigdy nie zdarzyło jej się wyrzucić z domu mojego gościa... A teraz zachowała się w ten sposób. Nie wiesz jaki był powód? - wujek odchrząknął i spojrzał na mnie z powagą.
- Nie wiesz tego, prawda? Nie wiesz o matce wszystkiego...
- Co masz na myśli? Wiem na tyle, że jej nienawidzę..
- Twoja matka miała nieślubną córkę. Sehun był jej chłopakiem w gimnazjum. - moje oczy zrobiły się ogromne.
- Że co? Co ta suka zrobiła?! Ojciec o tym wie?! Dlaczego to przede mną ukrywaliście?! Czemu nic o tym nie wiedziałem?!
- To wyszło na jaw, kiedy ty byłeś w Londynie... Nikt o tym nie wie, poza nami. Wiele razy próbowałem powiedzieć twojemu ojcu, ale nie miałem jak... Nie potrafiłem mu tego powiedzieć. Może teraz ty dasz sobie z tym radę, hm? - spojrzał na mnie z nadzieją. - Ah i przy okazji, mam do ciebie prośbę. Dostałem urlop i zamierzam wyjechać na trochę. Mógłbyś pomieszkać przez tydzień w moim domu i zaopiekować się psami? Wszystko masz do swojej dyspozycji, włącznie z kajakami i łódką. - uśmiechnął się.
- Um.. Mogę wziąć ze sobą Sehuna? I oczywiście dasz nam zwolnienie ze szkoły. - zaśmiałem się. Mężczyzna westchnął i z niechęcią pokiwał głową.
 - Bądźcie u mnie jutro. - pożegnaliśmy się i wyszedłem z gabinetu. Udałem się prosto do matki Sehuna. Chłopak siedział zgarbiony na krześle. Podszedłem do niego, zamykając za sobą drzwi. Nic nie mówiłem. Wiem, że to rani, gdy pytasz się o stan chorego, wiedząc jak beznadziejny on jest. Położyłem dłoń na jego ramieniu i zacząłem delikatnie masować.
- Hyung... Mama powinna się już obudzić... Dlaczego taka jest? Dlaczego nie wstaje? - nie ruszał się, kiedy mówił. Ale słyszałem w jego głosie, że zaraz zacznie płakać, o ile jeszcze tak nie jest... - Lulu...
- Może to nie jest odpowiedni moment... Wuj poprosił mnie, żebym wyjechał na tydzień. Jeśli chcesz, możesz jechać ze mną. To nie aż tak daleko. Pewnie będziemy mieć do dyspozycji samochód. Wyjazd jest jutro... - podniósł na mnie wzrok.
- To nam się przyda hyung. Odpoczniemy porządnie. - wstał i przyległ do mnie. - Kocham cię, hyung.

13. Molla (S/Y)

Usiedliśmy na ławce, tuż obok strumyka. Spoglądałem na twarz młodszego.
- Sehunnie. Jesteś taki piękny... - przejechałem palcem wzdłuż jego kości policzkowej.
- Skąd ci się wzięło na takie czułości? - spojrzał na mnie i głośno się zaśmiał. - Hyung czyżby dotarło do ciebie jak bardzo mnie kochasz? - poczułem jak znów zaczynam się rumienić. - Aigooo.. Uroczy jesteś. - pogłaskał mnie po głowie. Postanowiłem wpakować mu się na kolana. - Lulu co ty dziś wyprawiasz, hmm? - nie krył zdziwienia.
- W końcu tobie też się należy. Nie było łatwo mnie do siebie przekonać, co nie? - zawiesiłem ramiona na jego szyi. - Ja też powinienem się trochę postarać. - Cmoknąłem go w policzek. Poczułem jak mój rozum każe mi przestać. Każe wstać i usiąść obok niego. Ale ufałem Sehunowi i słuchałem swojego serca oraz pragnień, a nie rozsądku. Chciałem zadać mu trochę przyjemności. Zacząłem więc wyznaczać ścieżkę z pocałunków przez jego skroń, w stronę szyi i później coraz niżej, aż do obojczyka. Słyszałem pojedyncze sapnięcia pochodzące z jego ust. Cieszyło mnie, że tak dobrze mi idzie. Zsunąłem koszulkę z jego ramienia. Nie mam pojęcia co się ze mną stało. Dlaczego to zrobiłem? Przecież nigdy w życiu nawet nie spróbowałbym go obnażyć, a teraz..? Poczułem, że chłopak delikatnie mnie odsuwa, ciężko przy tym dysząc.
- Hyung, lepiej już przestań... Już mi się robi ciasno, a nie chciałbym, żeby doszło do tego tak wcześnie... - mruknął. Kiwnąłem tylko głową, nie czując wielkiego żalu. Po prostu się z nim zgodziłem, jednak nie zmieniałem pozycji. Nadal ugniatałem sobie miejsce na jego udach.
- Sehunnie. Dlaczego całujesz mnie wtedy, kiedy nie chcę, a kiedy bardzo tego chcę, udajesz nieświadomego i zostawiasz moje usta same? - jęknąłem.
- Hyung. Naprawdę nie chcę zrobić ci czegoś złego... Uwierz, że ledwo nad sobą panuję. Czuję twoje pośladki na... nim. Już samo to jest nie do wytrzymania.
- Mam zejść?
- Nie to, że nie chcę, żebyś tak siedział, ale...
- W porządku. Rozumiem. - uśmiechnąłem się i usiadłem obok niego. - Nie sądziłem, że jesteś taki.
- Taki? Co masz na myśli?
- Aż tak bardzo cię podniecam? - wyszczerzyłem się i położyłem głowę na jego kolanach. - Co jest we mnie takiego fajnego? Nie dość, że musiałeś się namęczyć, żeby mnie do siebie przekonać, to jeszcze teraz musisz się powstrzymywać. Czuję się przez ciebie złym człowiekiem. - oboje się zaśmialiśmy.
- Spokojnie. Zdążymy jeszcze zrobić to i owo. - zapewniał mnie. Wyprostowałem nogi na ławce i złapałem go za rękę.
 - Kto by pomyślał, że zrobisz ze mnie kogoś takiego. Przedtem byłem zupełnym odludkiem, a teraz? Mówię rzeczy, których nie słyszał nawet Yixing. - jego mina zrobiła się dziwna.
- Lulu. Wiem, że go kochałeś... i może nawet nadal kochasz. I wiem również, że ciężko jest rozstać się z przeszłością, ale czy możesz mnie do niego nie porównywać? - nie powiem, zdziwiło mnie to.
- Um... Przepraszam.. - zmieszałem się. - Traktuję go teraz bardziej jak przyjaciela, mimo że byliśmy w sobie zakochani... Ale wiesz? Nigdy nie wyznawaliśmy sobie uczuć. Dlaczego z tobą jest inaczej? Mimo tremy mogę powiedzieć, że cię kocham. Lubię patrzeć, jak cieszą cię te słowa.
- Ja ciebie też kocham hyung. Nie przeszkadza mi osoba Lay'a. Po prostu nie chcę być z nim porównywany. - westchnął. - Ale to nic. - złapał mnie w biodrach i wstał. Zrobiłem to samo, patrząc na niego z zaciekawieniem.
- Co robisz?
- Chodźmy się orzeźwić Lulu. - podniósł mnie i zaczął gnać w stronę strumienia.
- Yaaaah! Postaw mnie na ziemi! Mi jest w sam raz! Nie muszę się orzeźwiać!
- Paboooo. Zobaczysz, że ci się spodoba! - postawił mnie w nurcie wody. Zadrżałem. Była naprawdę zimna.
- Skoro jesteś taki mądry, to sam też właź! - pociągnąłem go. Sehunnie zaczął chlapać się wodą. - Yaaah! Zimno! - odwróciłem się tyłem.
- Jak ktoś cię atakuje, to powinieneś się bronić! - przytulił mnie od tyłu.
- Skoro ty będziesz przy mnie, to po co mam się bronić? - spojrzałem na niego. Szeroko się uśmiechnął.
- Masz rację. Zawsze będę przy tobie, więc nie masz się czego bać. - pogłaskał mnie po głowie. - Wracamy do domu? Wyglądasz na zmęczonego.
- Um. - kiwnąłem głową. - Powinniśmy wracać. Jestem głodny!
- Naprawdę jesteś głodny?! - ucieszył się. Pokiwałem głową. Zaczął skakać z radości. - To wspaniale! Wracajmy! Ugotuję coś dla ciebie!! - zaciągnął mnie z powrotem na ławkę. Ubraliśmy buty i pobiegliśmy na stację taksówek.
Kiedy zaczynało robić się ciemno, byliśmy już w moim domu. Krzątaliśmy się po kuchni i szykowaliśmy dla siebie dużo kimchi. Nasz spokój niestety nie mógł trwać wiecznie. Mniej więcej w połowie naszej pracy usłyszałem kroki. Kroki, których nienawidzę najbardziej.
- Co tu się dzieje? - usłyszeliśmy damski głos. Sehunnie spojrzał na mnie lekko zmieszany, po czym przeniósł wzrok na moją matkę. Ich reakcja na siebie była... Dziwna. Przerażeni niemal krzyknęli, widząc siebie nawzajem. Obserwowałem pilnie ich reakcje.
- O co tu chodzi? - spytałem niepewnie.
- Luhan, skąd znasz tego człowieka? - nie znosiła wzroku z Sehuna.
- To mój przyjaciel. Chodzimy razem do klasy. - moja matka w tym momencie złapała mojego ukochanego za ramiona i impulsywnym krokiem wyprowadziła go za drzwi domu.
- Nie przychodź tu, rozumiesz?!! - wrzasnęła. Podszedłem do niej i uderzyłem w polik z całej siły.
- Oszalałaś? Jak śmiesz wyprowadzać mojego gościa?!! - złapałem ją za kołnierz i zacząłem szarpać. - Jak w ogóle śmiesz dotykać Sehuna?!! - wydarłem się tuż przed jej twarzą. - Ciebie też mam wypierdolić?! Wkurwiasz mnie! Nie wpierdalaj się w nieswoje sprawy!! - rzuciłem nią o ścianę. Sehun przyglądał się całej sytuacji z rozdziawioną buzią. Podbiegłem do niego. - Chodźmy. Zjemy dziś w restauracji.. - mruknąłem niezadowolony.
- Uhm.- kiwnął głową. Zaczęliśmy oddalać się od mojego domu... - Wiesz... Trochę agresywnie zareagowałeś. - mruknął.
- Nienawidzę jej. Zawsze się wpierdala. Nie pozwolę, żeby ktoś wyrzucał mojego gościa, zwłaszcza jeśli jest nim mój chłopak.
- Okej okej. - uśmiechnął się i objął mnie w pasie. - Więc śpimy dzisiaj u mnie.
- Zamówimy pizzę? - spojrzałem na niego.
- Chcesz pizzę? Okej. - ucieszył się. - Więc chodźmy od razu do mnie.
- Wiesz Sehunnie... Boję się. Co jeśli ona nas rozdzieli? Tak samo było z Lay'em... I dlaczego tak dziwnie na nią patrzyłeś? Byłeś przerażony, kiedy ją spostrzegłeś. Dlaczego?
- Tak jakoś... Chyba twoja mama ma taką twarz. - zaśmiał się nerwowo. Wiedziałem, że nie uda mi się go przekonać, żeby mi powiedział... - Nie wziąłeś tabletek, prawda?
- Nie potrzebuję tabletek, kiedy mam ciebie. - uśmiechnąłem się. - Dzięki tobie mam apetyt i bez nich. - byliśmy prawie na przystanku autobusowym. Chłopak uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. Nie mówiliśmy nic więcej. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem.
 Oczywiście podczas jazdy w zawalonym autobusie Sehun nie omieszkał sobie uściśnięcia kilka razy moich pośladków. Posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Hmm? Coś nie tak hyung? - przekręcił głowę na bok, jakby nic nie rozumiał.
- Oszalałeś? Tu są ludzie. - burknąłem.
- I co z tego? - wzruszył ramionami i zbliżył się do mnie. Szybko położyłem ręce na jego ramionach i odsunąłem go od siebie.
- Yah! Uspokój się dzieciaku!
- Hyung. Wracasz chyba do siebie. - zaśmiał się. Autobus zatrzymał się na naszym przystanku. Wysiedliśmy na zewnątrz i udaliśmy się do domu młodszego.
- Tak właściwie to co z twoją mamą? Powinniśmy pójść jutro do szpitala..
- Dobrze, pójdziemy. Przy okazji twój lekarz cię zbada. Przybrałeś na wadze i podoba mi się to. Twoje policzki są teraz urocze. - uśmiechnął się i otworzył przede mną drzwi.
- Bez przesady.. - skuliłem głowę. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, żeby zamówić pizze. - Jaką pizze zamówimy?
- Standardową. Tak chyba będzie najlepiej.
- To dobrze bo nie lubię dodatków. - zaśmiałem się i usiadłem na środku pokoju. Złożyłem szybko zamówienie i zabrałem się za oglądanie twarzy Sehuna.
- Będziesz spał w pokoju na łóżku, a ja prześpię się tutaj. - wyciągnął z szafy tradycyjne posłanie.
- Przecież mogę spać na podłodze, bez przesady. - dziwnie mi było z myślą, że mój chłopak będzie spał przeze mnie na podłodze.
- Nie! Podłoga w nocy jest zimna.
- To tym bardziej nie powinieneś na niej spać. - naburmuszyłem się. - Śpisz ze mną na łóżku.
- To łóżko jest za małe na dwie osoby... - westchnął. Zrobiłem zniesmaczoną minę. Naprawdę nie chciałem, żeby spał na podłodze... - Chcesz coś do picia? - pokręciłem głową. W mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Poszedłem zapłacić za jedzenie.
- Sehunnie podaj mi jakiś nóż do smarowania sosami. - spojrzałem na niego znad ogromnego kartonu.
- Większej pizzy nie mięli? - zaśmiał się.
- Po prostu nie chciałem, żeby nam zabrakło. - postawiłem pizzę na blacie i rozłożyłem niewielki stolik. Sehun wziął niewielki nóż i usiadł razem ze mną. Dawno nie jadłem pizzy. Hmm... Nawet bardzo dawno.