piątek, 22 września 2017

2. YaDong

Odstawiłem kolejną pustą butelkę do gromadzonej kolekcji, którą ustawialiśmy pod jedną ze ścian w idealnym rzędzie. Jeden, dwa, trzy... Po trzydziestej chyba przestałem już liczyć. I kolejna, ahh... Dlaczego soju musi być takie słabe i kiedy człowiek chce porządnie o wszystkim zapomnieć, musi pić po trzydzieści butelek naraz...
- I wtey on poedział, że... że nie miał piniędzy... - mruknąłem, kiwając się nieświadomie na boki.
- Jesś już zbyt pijaaany. - wybełkotał Myungsoo i uśmiechnął się szeroko. - Aaah! Dlaczygo nas to spotykha... - dobry humor dziwnie go nie opuszczał. - Ironia... Wiesz sso to, ty draniu?
- Draniu? - pokiwałem na niego palcem. - Jessem twojm hyunghiem.. Ale masz racje. To sii nie liczszy naet dla teo khretyna.. - westchnąłem cicho. Z jakże poważnej rozmowy wyrwał nas głośny trzask, na którego odgłos oboje wręcz podskoczyliśmy. Wściekły lider spojrzał na naszą dwójkę, a następnie na Sungjonga, który spał już w kącie salonu. Nigdy chłopak nie miał mocnej głowy, toteż odleciał już na samym początku.
- Gdzie jest reszta? - podszedł bliżej, lecz zatrzymał się już po chwili, czując mocną woń soju.
- Asskhad ja mam to wiedzieć? Czy ja ci wyglądam... na jako wróżke czszy co? Moghe ci co najwyżhej zaśpiwać coś, o. Tiri, tiri, tiri, tiri. - zacząłem imitować jedną z piosenek girlsbandu. Myungsoo roześmiał się serdecznie, trzęsąc całym ciałem na tyle mocno, że stracił równowagę i obalił się na podłogę.
- Źle z wami. - pokręcił tylko głową i wyciągnął telefon, wydzwaniając do kogoś. Nie minęła minuta, kiedy do dormu wszedł Sungyeol, trzymając pod pachą pijanego Woohyuna.
- Tutaj też świętujecie? Ale czekaj... Ktoś ma urodziny? Przecież jeszcze trochę czasu zostało do kolejnej imprezy... - skwitował Yeol, zdejmując buty. Pozbył się też obuwia przyjaciela, po czym przesunął się z nim do stolika rozłożonego na podłodze i usiadł razem z Woohyunem. - To co? - sięgnął po kolejną butelkę, nie przejmując się niezadowolonym liderem, który postanowił najpierw zamknąć drzwi, zabezpieczając tym samym cały zespół przed okropnym gniewem menadżerów. - Hyung! Podaj mi swój kieliszek! - zawołał, nalewając trunek każdemu po kolei. Podałem mu naczynie, po czym wspólnie wypiliśmy zawartości naszych kieliszków. Poczułem się gorzej. Rozejrzałem się dookoła, ale kiedy dotarło do mnie, że pod ręką nie ma żadnej miski, zerwałem się na równe nogi i pognałem do łazienki. Słyszałem, jak lider kroczy za mną. Klęknął zaraz obok mnie i odgarniał grzywkę z mojego czoła, na zmianę gładząc moje plecy. Zacząłem płakać, z jednej strony czując ból, z drugiej strony myśląc znów o spotkaniu z Howonem.
- Aish dzieciaku... Co się z tobą dzieje, przecież silny z ciebie chłopak. - westchnął i podał mi papier, żebym mógł się wytrzeć. - Umyj zęby i leć do łóżka, a ja przygotuję ci herbatę. - pomógł mi jeszcze wstać, po czym zniknął z pomieszczenia. Przysiadłem na brzegu wanny i spojrzałem w lustro. Podkrążone oczy, pożółkła cera, wysuszone usta i tłuste włosy. Więc to tak wygląda nieszczęście... Leniwym ruchem sięgnąłem po szczoteczkę do zębów i umyłem kły jakby od niechcenia. Następnie udałem się do pokoju, szurając nogami po podłodze. Impreza nadal trwała w najlepsze, choć Woohyun powoli już odpadał. Wyglądało to dosyć niebezpiecznie; połączenie Myungsoo i Sungyeola przy alkoholu to niebezpieczna mieszanka, jednak nikt nie był w stanie ich powstrzymać, a lider wolał najpierw zająć się mną. Opadłem bezsilnie na podłogę i zerknąłem na telefon, który podświetlony spoczywał na moim łóżku. Wyciągnąłem dłoń i zerknąłem. Wiadomość od....

 Beeep.... Beeep...
- Yobuseyo? 
- Huh... .... ....
- Hyung...? 
- ... 
- Wszystko w porządku? 
- Jak może być w porządku...
- ...huh? 
- ... kiedy nie ma cię tutaj... nic nie jest w porządku... nic nie będzie w porządku, ja... Howon... 
- Spokojnie... 
- ...
- ...
- ...
- Chyba jestem ci winien przeprosiny za to, że wtedy tak odszedłem... 
- ... jesteś mi winien przeprosiny za to że odszedłeś. Ale nie wczoraj... 
- Hyung nie zaczynaj znowu...
- Jak mam nie zaczynać? Kurwa, Lee Howon, kocham cię, czy to do ciebie nie dociera? Jednego dnia wyznajesz mi miłość, a drugiego uciekasz bez słowa, bez żadnego wyjaśnienia, bez informacji. Wszyscy odchodziliśmy od zmysłów, my, ja! Kocham cię. - zadrżałem. Przez ładnych parę minut słyszałem w słuchawce tylko oddech chłopaka, który po chwili zamienił się w ciche szlochanie i sporadyczne pociąganie nosem. - Howon? 
- Jestem... - szepnął. - Hyung przyjadę do ciebie zaraz. Chcę tylko żeby nikt o tym nie wiedział. Upewnij się, że wszyscy będą spać. Będę za godzinę. 

Beeep.... Beeep....

Położenie wszystkich do łóżek nie stanowiło wielkiego problemu. Gyu mógł wiedzieć, w końcu wie wszystko. Pomógł mi wszystko posprzątać dla niepoznaki i sam również udał się na spoczynek, by pozwolić naszej dwójce na swobodną rozmowę. Punktualnie godzinę później w drzwiach zawitał Hoya. Oniemiałem na jego widok. Stanąłem jak wryty, trzymając otwarte drzwi i spoglądając na niego. Alkohol nadal wirował mi w głowie, przez co mogłem nieznacznie się kiwać. 
- Już wiem skąd ten pomysł, żeby dzwonić do mnie w środku nocy. - westchnął i wszedł do środka, zdejmując buty. Wsunął nogi w jego kapcie, które pozostały na swoim miejscu. Spojrzałem na nie i zamyśliłem się, sam już nawet nie wiem nad czym. Swoją drogą musiało to zabawnie wyglądać; ja wgapiony w kapcie Howona i on, patrzący na mnie jak na debila. Wyrwał mnie z letargu, ciągnąc moją dłoń w kierunku naszego pokoju. Zapaliłem kilka świeczek, żeby nie włączać światła. Usiadłem na podłodze, opierając się o łóżko i spojrzałem na niego. Za każdym razem kiedy go widziałem, ogarniała mnie rozpacz. Nie docierało do mnie, że to już koniec, jednocześnie męczyła mnie myśl, że z tym da się coś jeszcze zrobić, że nie wszystko jest stracone. Fani już dawno porzucili o nim nadzieje, ale ja nigdy tego nie zrobię, choćby całe infinite zaczęło się rozpadać. Usiadł obok mnie, patrząc cały czas nawprost. Dostrzegłem zdjęcie, które prawdopodobnie mogło być jego punktem obserwacji. 
- Dałem ci to na urodziny. - westchnąłem. 
- Wiem. Wszędzie tego szukałem, już się wystraszyłem, że zgubiło się gdzieś podczas przenoszenia. 
- Wyglądałeś wtedy tak niewinnie i uroczo... Howon, już dawno nie widziałem u ciebie tego uśmiechu. Czy kiedykolwiek będzie mi w ogóle dane ujrzeć go jeszcze raz? 
- Nie stawiaj mnie w złym świetle, proszę cię. - rozpiął bluzę i zaczął powoli ściągać ją z umięśnionych ramion. Obserwowałem go dokładnie. W bladym blasku płomieni wyglądał jeszcze lepiej... Przytuliłem się do niego, nie zdając sobie do końca sprawy z tego co robię. - Jesteś pijany. 
- To prawda. 
- Na trzeźwo byś tego nie zrobił. 
- To prawda. 
- ...
- Boję się. Wydajesz się być teraz jak taki spłoszony kotek. Każdy krok w twoim kierunku jest ryzykowny. Każdy gest może sprawić, że nie zobaczę cię już nigdy. A to doszczętnie złamałoby mi serce. Wiesz? - wtuliłem się mocniej, opierając głowę na jego ramieniu. Zaciągnąłem się spokojnie zapachem jego perfum. Zadrżałem lekko i zacząłem całować go po szyi. 
- Hyung..
- Shhhh... - złapałem go za rękę i splotłem nasze dłonie. Uniosłem się na chwilę do jego ucha. - Ale wiesz? Jestem dziś pijany. Mogę być odważny, później zgonię wszystko na alkohol. - młodszy prychnął tylko na moje słowa i spojrzał mi w oczy. Poczułem jak świat zawirował. No, przynajmniej ten mój świat. 
- Skoro tak mówisz, to ja też zgonię dzisiaj wszystko na alkohol. - znienacka wpił się moje wargi, przytrzymując delikatnie tył mojej głowy i przyciągając do siebie jeszcze bliżej. Mruknąłem cicho, łapiąc go za policzki i zaczynając dopiero prawdziwą zabawę. Wysunąłem delikatnie język, by musnąć nim kilka razy jego wargi, aż doczekałem się na jego odpowiedź, kiedy to mogłem dotykać jego język swoim. Przygryzłem jego wargę, ciągnąc ją lekko w moją stroną. Uśmiechnąłem się szeroko; uwielbiam gryźć. Powróciłem znów do jego szyi, którą szczypałem i całowałem naprzemian, nie przejmując się pozostawionymi śladami. Kątem oka dojrzałem, że Howonowi podobają się moje poczynania, toteż usiadłem na łóżku, ciągnąc go za sobą. Ułożyłem go wygodnie, a następnie usiadłem na jego biodrach. Podwinąłem koszulkę Hoyi i zacząłem całować jego tors, gładząc w międzyczasie dłonią jego udo. Moje usta zawędrowały do sutka chłopaka, którego również zacząłem podgryzać, a kiedy poczułem się pewniej, pozwoliłem sobie na trochę mocniejsze podgryzanie, w efekcie czego Hoya walnął mnie w ramię i syknął. Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na niego zamglonym wzrokiem. 
- I tak wiem, że to lubisz. - szepnąłem. On postanowił pozbyć się mojej koszulki i spodni; wisiałem nad nim teraz w samych bokserkach w dinozaury. - Nie możesz pozostać mi dłużny. - mruknąłem z niesmakiem i zrzuciłem z niego niedbale wszystkie ubrania. Mój słodki chłopak leżał teraz na moich oczach tak jak go sam Pan Bóg stworzył. Zniżyłem się nad jego brzuchem i obcałowałem każdy jego mięsień z osobna. Nie potrafiłem się powstrzymać, przez to, że nie widziałem się z nim tak długo, miałem ochotę wszędzie go gryźć i szczerze mówiąc, nie byłem w stanie tego opanować. Ślady moich zębów zostawały wszędzie; na jego szyi, ramionach, piersiach, rękach, brzuchu, biodrach, udach... Jest tylko jedno miejsce, którego nigdy nie gryzę, jednak przejechanie po nim zębami również sprawia przyjemność Howonowi. Oboje byliśmy w końcu rozpaleni do granic możliwości. Zrzuciłem z siebie zbędną bieliznę, zniżyłem się na kolanach, przymierzyłem i powoli wszedłem w niego, łapiąc go za biodra. Do moich uszu dobiegło ciche stęknięcie. Kaprys wymalowany na jego twarzy bardzo mnie rozczulił. Zaśmiałem się cicho i pocałowałem go, po czym poruszałem rytmicznie biodrami. Uwielbiam taki seks. 


1. YaDong

Odszedł. W dormie zostało jedno puste łóżko, którego żaden z nas nie pozwolił zlikwidować; swoisty symbol tego, że dla Howona w naszych sercach zawsze pozostanie specjalne miejsce. Straciliśmy brata; straciliśmy kogoś bliższego niż rodzina. Nadal się łudzę, że to tylko sen, że wróci, że podpisze nowy kontrakt, choć wiem, że jest wiele powodów, które temu zaprzeczają. Żaden z nas nie potrafi uwierzyć w to, że na scenie pozostanie nas sześcioro, że wszystkie dotychczasowe układy ulegną zmianie, że ktoś inny będzie musiał zatańczyć jego solo... Nawet ja nie umiem sobie tego wyobrazić. Jedyne do czego jestem aktualnie zdolny to wewnętrzny wrzask, którego nikomu nie pokazuję i smutek, który skrupulatnie chowam za szerokim uśmiechem. Nadal znajduję jego rzeczy zapodziane w szafach. Kilka fioletowych koszulek schowałem wśród moich rzeczy, by przy najbliższej okazji mu je oddać, choć nie jestem pewien, czy zdołam się z nimi rozstać. To wszystko mnie przerosło, jednak jedna rzecz sprawia, że nie mam ochoty nawet na ulubione jedzenie, nie mam ochoty rano wstawać z łóżka.. Śpiew, rap, fani, reszta zespołu... to wszystko stało się drugim, a może trzecim planem.
Nie wziął ze sobą naszego wspólnego zdjęcia.
Nikt nie wie, że dałem mu je na urodziny. Nasze pierwsze wspólnie obchodzone święto. 


Gyu: Musisz coś zjeść. 
Myung: Przestańcie go już męczyć, to nie pomoże. Nie widzisz w jakim jest stanie? 
Jongie: Coś przecież musi zjeść, osłabi swój organizm do tego stopnia, że będzie wracał do formy miesiącami...
No tak, wszystko się wydało, kiedy jeden z nich nakrył mnie na nocnym szlochaniu w poduszkę... 
- Dajcie już spokój... Możecie mnie zostawić samego? 
- Nie. - zagrzmiał ponownie głos lidera, siadającego na skraju łóżka, z którego wyczołgiwałem się jedynie do łazienki, ewentualnie po kolejną butelkę wody, tudzież alkoholu, ale to już raczej w tajemnicy przed całym światem. - Nie wyjdę stąd dopóki tego nie zjesz. Reszta może wyjść. - spojrzał wymownym wzrokiem na pozostałych. Po chwili zostaliśmy już sami; Sunggyu odstawił miskę z owsianką na stolik, po czym złapał mnie za dłoń. - Wiem, gdzie teraz jest. Jako wasz lider powinienem dawać lepszy przykład, ale.. no cóż, sytuacja wymaga nagięcia zasad. Możesz się z nim spotkać, ale tak, żeby nikt się nie dowiedział. Postaramy się zająć menagerów, jednak pilnuj się, zawsze może się znaleźć ktoś, kto będzie za tobą szedł. Rozmawiałem już z Howonem, ustaliłem gdzie i o której się spotkacie. Wszyscy wiedzą co robić, więc możesz być spokojny o swoje plecy. W razie czego, będziemy się z tobą kontaktować. 
- Ale... Przecież ceo zabronił... Nie, hyung, myślę, że to nie jest najlepszy pomysł.. 
- Nie chcesz się z nim spotkać? No właśnie. Więc przestań marudzić i się szykuj, bo za godzinę musisz wyjść. - wyciągnął coś z kieszeni, po czym wsunął przedmiot pomiędzy moje palce. - Tylko ostrożnie, okej? Nie tak dawno go odebrałem z salonu. - puścił mi oko i szeroko się uśmiechnął. 
- Hyung, ja nie wiem co powiedzieć... - spojrzałem na kluczyki do samochodu ze łzami w oczach. - Robicie dla mnie tak wiele.. - przytuliłem się do niego, chowając kilka kropel, których nie byłem w stanie powstrzymać. 
- Konspirujemy wspólnie jak za starych dobrych czasów. Zacznij od zjedzenia, żebyś nie padł po drodze. Wykąp się, bo ci się to przyda, ogarnij się i leć. My zaraz jedziemy na kolację, powiemy, że się źle czujesz. Wiele w tym kłamstwa nie ma, nie powinni tego wyłapać, w końcu przez kilka ostatnich wyjść nam nie towarzyszyłeś. - westchnął, poklepał mnie po plecach, po czym po cichu opuścił mój pokój. Spojrzałem raz jeszcze na kluczyki, a następnie na ramkę, która stała na honorowym miejscu. 
- Hoya...


Mimo nocnej godziny, ulice Seulu o tej porze nie były puste. Pojechałem zgodnie ze wskazówkami Sunggyu, choć od początku wiedziałem, dokąd powinienem się kierować. Kiedy tylko zaparkowałem i wysiadłem z auta, poczułem świeże powietrze unoszące się znad rzeki Han. Kiedy jeszcze byliśmy trainee i mieszkaliśmy w ciasnym dormie, śpiąc niemal jeden na drugim, często przyjeżdżaliśmy w to miejsce po dniu ciężkich treningów, żeby się odprężyć i zjeść coś smacznego. Rozejrzałem się dookoła siebie, by po chwili w cieniu drzew ujrzeć sylwetkę, nieco zgarbioną, zwróconą w moją stronę. Poczułem dreszcz; moje emocje zaczęły się ze sobą sprzeczać. Z jednej strony czułem ogromną radość, że znów go widzę, jednak smutek i żal, który odczuwałem przez jego odejście, nie dawały za wygraną. Zrobiłem kilka kroków w kierunku Howona, jednak natychmiast się zatrzymałem, kiedy tylko dostrzegłem, że chłopak się cofa. Nie wiedziałem co mam zrobić. Bałem się przerwać ciszę pomiędzy nami, no bo w końcu co też mogłem mu powiedzieć? "Miło cię znowu widzieć"? "Tęskniłem"? Jak zawsze, potrafię robić z siebie tylko głupka.
- Hoya... - wydusiłem z siebie w końcu, decydując się na spoczynek na ławce, która miała dla nas obu sentymentalne i ważne znaczenie. Poklepałem miejsce obok mnie, czekając na niego cierpliwie. - Hoya to już sześć lat. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Pamiętasz? Kiedy tu przyszliśmy tego dnia i oboje zarzekaliśmy się, że mamy coś ważnego do powiedzenia... i okazało się, że powiedzieliśmy sobie to samo. - zaśmiałem się cicho. Howon przytulił mnie znienacka, zachodząc mnie od tyłu i ściskając moją szyję, nie dając mi tym samym szansy, by odwzajemnić jego gest.
 - P-Przepraszam... - wyszeptał drżącym głosem, zaciskając ręce mocniej. Złapałem go za dłonie, które były bardzo zimne. Starałem się trochę je ogrzać moimi rękoma. Mimo że Hoya znajdował się za mną, poczułem zapach jego perfum, który sprawił, że łzy mimowolnie napłynęły mi do oczu.  Poczułem jak zaciska pięści na moich ubraniach, rozpłakując się na dobre. Zrobiło mi się smutno, po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, przed którą nie potrafiłem się już dłużej bronić.
- Hoya... - pogładziłem go po wierzchu dłoni. Chciałem spojrzeć mu w oczy i obetrzeć łzy z jego twarzy. Chciałem go przytulić, oddać mu swoją kurtkę, zabrać do siebie, podzielić się z nim kołdrą. Chciałem nakarmić go ulubionym jedzeniem, uspokoić, zaczekać aż zaśnie i cieszyć się jego widokiem... Chęci to wszystko co miałem.
- Nie powinniśmy tutaj być. Jeśli ktoś się dowie, jeszcze przeze mnie wylecisz. - pociągnął krótko nosem.
- To nieważne... - westchnąłem, w wyniku czego z moich ust uniosła się para, zupełnie jakbym miał zaraz wyzionąć ducha. Może to jest jakaś opcja, aby skończyć tę męczącą sytuację..?
- Ważne! Właśnie, że ważne. Jesteś tam potrzebny. - podniósł głos.
- Nie tylko ja. - odparłem poważnym tonem. - Dla ciebie zawsze będzie tam miejsce, rozumiesz? Zawsze. - złapałem go za rękę i szarpnąłem ją w kierunku mojego serca. - Jeśli chcesz odejść, ja to zrozumiem. Chcę tylko znać prawdę, którą przed nami ukrywasz. - w skupieniu na słowach, które chciałem mu przekazać pomagała mi rzeka, której powolny bieg oczyszczał moje myśli i kierował je w jednym kierunku. Czułem się dobrze, spoglądając na spokojne fale, podczas rozmowy z Howonem, choć nie ukrywam, że wolałbym zatonąć w jego ciemnych oczach. -  Chcę wiedzieć dlaczego. Chcę się z tobą widywać, nawet jeśli to będzie rzadkie, w środku nocy i na chwilę, mam to gdzieś, chcę z tobą być, bo jesteś jedynym powodem... do wszystkiego. Lee Howon, jesteś sensem całego mojego światopoglądu. Nic nie jest logiczne kiedy nie ma cię w zasięgu mojego wzroku. - sam byłem pod ogromnym wrażeniem, gdyż rzucałem słowami prosto z serca, niewiele nad nimi myśląc. Rzadko zdarza mi się mówić o własnych uczuciach, nawet przed nim. - Hoya powiedz mi wszystko, a ja to wszystko przyjmę i zrozumiem.
- Nie. - przerwał mi nagle. Nastała chwila ciszy, wiedziałem, że się zastanawia.. - To nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Nie powinienem się zgadzać na to spotkanie... - wstał, od razu próbując się ode mnie oddalić, lecz zdążyłem złapać go za rękę. Wstałem, odwróciłem się do niego przodem i zaciągnąłem go do auta. W środku zamknąłem drzwi i ustawiłem ciepły nawiew; on cały czas był strasznie zimny.
- Nie pozwolę ci odejść aż mi tego nie wytłumaczysz. Oboje wiemy, że mi ufasz tak samo, jak ja ufam tobie. Chyba, że coś się zmieniło. -  starałem się uspokoić, ale serce kołatało mi jak oszalałe. W jednej chwili oczy znów zaszkliły się łzami; docierało do mnie powoli, że nie jesteśmy dla siebie tak bliscy jak dawniej. - Howon ile tak właściwie ja dla ciebie znaczę? Jestem dla ciebie tylko kimś nieznaczącym z przeszłości? Kimś kogo chcesz wyrzucić i zapomnieć? - zakryłem twarz dłońmi. - Słyszałem o twoim planie solowego comebacku. - wyszlochałem. - Naprawdę chcesz zostawić nas w ten sposób..? - poczułem jak chwyta mnie za ręce. Spoglądał na mnie pustym wzrokiem. Wydawał się być teraz porcelanową lalką z idealnymi rysami twarzy, idealną fryzurą... Zawsze sądziłem, że jest piękny; najwidoczniej zdążyłem też o tym zapomnieć, nie widując go przez tak długi czas. - Odpowiedz mi w końcu! - wrzasnąłem.
 - Dongwoo, ja... Przecież wiesz, że moje zdrowie jest coraz gorsze..
- Coraz gorsze zdrowie, którego nie szczędzisz na swoim youtube, tańcząc covery i trenując dwa razy więcej. - przerwałem mu. Byłem wściekły. - Przestań mnie w końcu okłamywać, kurwa! - wyszarpnąłem się i odwróciłem od niego twarz. Niewiele myśląc, zdjąłem z siebie kurtkę i zakryłem go. - I co? Teraz będziesz aktorem? Będziesz lizał jakieś laski przed kamerą, żeby fanki śliniły się na ten widok? A może zaczniesz śpiewać i rapować samemu? Bo infinite h już się nie liczy. To, co razem stworzyliśmy. Wszystko co stanowiło jedność, mimo dwóch zaangażowanych osób. Wspólne teksty, muzyka i taniec. Wszystko wyrzucasz. Cały poświęcony na to czas. I mnie. - nie byłem w stanie dłużej ciągnąć ten monolog, czułem narastającą w gardle gulę, która nie pomagała w tej sytuacji. Nie odpowiedział nic. Wiedziałem... czułem że coś jest nie tak.
- Potrzebuję też pieniędzy.
- To jest chujowy powód. - wyszeptałem. - Pieniądze nigdy nie były problemem. Zwłaszcza wśród nas. Wiesz doskonale, że byśmy ci pożyczyli albo i nawet dali gdybyś tego potrzebował. Nie pamiętasz już? Kiedy u Sungyeola było ciężko z restauracją i wszyscy mu pomogli? Przestań się zasłaniać bezsensownymi rzeczami. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
- Nie musisz. Pójdę już. - otworzył drzwi i po chwili zniknął w mroku nocnego miasta. Skuliłem się na siedzeniu i płakałem, zaciskając drżące dłonie na włosach. Kurwa, kurwa, kurwa... Chciałem jak najszybciej się ogarnąć, wrócić do domu, nachlać i zasnąć. Zapomnieć, zrobić cokolwiek, może przejść się do burdelu... Nic mi nie zostało...

Przypadkowo usnąłem na tylnym siedzeniu samochodu. Obudziłem się około piątej nad ranem; zacząłem się trochę bać powrotu do dormu. Zerknąłem tylko na telefon i przeraziłem się ilością wiadomości i nieodebranych 327 telefonów od każdego...

03:18; 17/09/20 Najlepszy Lider 
Zadzwoń nawet w nocy, nie będę spał. 

- Dongwoo...? Wszystko w porządku? - słyszałem, że go obudziłem. - Aaaah... Martwiliśmy się o ciebie... Wrócisz sam? Mogę do ciebie przyjechać autobusem i wrócimy do dormu, dobrze?
- Hyung.. - jęknąłem. - Przyjedź... Proszę. Przepraszam, ja.. Zasnąłem, bo.. Hoya, on... - nie byłem w stanie wydusić z siebie słów. Zalałem się łzami. - Hyung... Hyung...
- Już dobrze, spokojnie. Nie rozłączaj się, właśnie wychodzę. Wezmę taksówkę, żeby być szybciej. Dongwoo, wszystko będzie dobrze, tak? No już, wytrzymaj, zaraz tam będę. - słyszałem jak biegnie. Później jak wychodzi na zewnątrz, jak wsiada do auta, jak podaje adres i jedzie. A ze mną było coraz gorzej. Zacząłem żałować, że się obudziłem. Minęła dłuższa chwila, pewnie mniej więcej godzina, kiedy dostrzegłem Gyu, zbliżającego się do auta.

- Znalazłem cię. - uśmiechnął się, otwierając drzwi. Schylił się nade mną i zmierzwił moje głosy. - No już, chodź. - pociągnął mnie za rękę i przytulił. - Jedziemy do dormu.