Nie wziął ze sobą naszego wspólnego zdjęcia.
Nikt nie wie, że dałem mu je na urodziny. Nasze pierwsze wspólnie obchodzone święto.
Gyu: Musisz coś zjeść.
Myung: Przestańcie go już męczyć, to nie pomoże. Nie widzisz w jakim jest stanie?
Jongie: Coś przecież musi zjeść, osłabi swój organizm do tego stopnia, że będzie wracał do formy miesiącami...
No tak, wszystko się wydało, kiedy jeden z nich nakrył mnie na nocnym szlochaniu w poduszkę...
No tak, wszystko się wydało, kiedy jeden z nich nakrył mnie na nocnym szlochaniu w poduszkę...
- Dajcie już spokój... Możecie mnie zostawić samego?
- Nie. - zagrzmiał ponownie głos lidera, siadającego na skraju łóżka, z którego wyczołgiwałem się jedynie do łazienki, ewentualnie po kolejną butelkę wody, tudzież alkoholu, ale to już raczej w tajemnicy przed całym światem. - Nie wyjdę stąd dopóki tego nie zjesz. Reszta może wyjść. - spojrzał wymownym wzrokiem na pozostałych. Po chwili zostaliśmy już sami; Sunggyu odstawił miskę z owsianką na stolik, po czym złapał mnie za dłoń. - Wiem, gdzie teraz jest. Jako wasz lider powinienem dawać lepszy przykład, ale.. no cóż, sytuacja wymaga nagięcia zasad. Możesz się z nim spotkać, ale tak, żeby nikt się nie dowiedział. Postaramy się zająć menagerów, jednak pilnuj się, zawsze może się znaleźć ktoś, kto będzie za tobą szedł. Rozmawiałem już z Howonem, ustaliłem gdzie i o której się spotkacie. Wszyscy wiedzą co robić, więc możesz być spokojny o swoje plecy. W razie czego, będziemy się z tobą kontaktować.
- Ale... Przecież ceo zabronił... Nie, hyung, myślę, że to nie jest najlepszy pomysł..
- Nie chcesz się z nim spotkać? No właśnie. Więc przestań marudzić i się szykuj, bo za godzinę musisz wyjść. - wyciągnął coś z kieszeni, po czym wsunął przedmiot pomiędzy moje palce. - Tylko ostrożnie, okej? Nie tak dawno go odebrałem z salonu. - puścił mi oko i szeroko się uśmiechnął.
- Hyung, ja nie wiem co powiedzieć... - spojrzałem na kluczyki do samochodu ze łzami w oczach. - Robicie dla mnie tak wiele.. - przytuliłem się do niego, chowając kilka kropel, których nie byłem w stanie powstrzymać.
- Konspirujemy wspólnie jak za starych dobrych czasów. Zacznij od zjedzenia, żebyś nie padł po drodze. Wykąp się, bo ci się to przyda, ogarnij się i leć. My zaraz jedziemy na kolację, powiemy, że się źle czujesz. Wiele w tym kłamstwa nie ma, nie powinni tego wyłapać, w końcu przez kilka ostatnich wyjść nam nie towarzyszyłeś. - westchnął, poklepał mnie po plecach, po czym po cichu opuścił mój pokój. Spojrzałem raz jeszcze na kluczyki, a następnie na ramkę, która stała na honorowym miejscu.
- Hoya...
Mimo nocnej godziny, ulice Seulu o tej porze nie były puste. Pojechałem zgodnie ze wskazówkami Sunggyu, choć od początku wiedziałem, dokąd powinienem się kierować. Kiedy tylko zaparkowałem i wysiadłem z auta, poczułem świeże powietrze unoszące się znad rzeki Han. Kiedy jeszcze byliśmy trainee i mieszkaliśmy w ciasnym dormie, śpiąc niemal jeden na drugim, często przyjeżdżaliśmy w to miejsce po dniu ciężkich treningów, żeby się odprężyć i zjeść coś smacznego. Rozejrzałem się dookoła siebie, by po chwili w cieniu drzew ujrzeć sylwetkę, nieco zgarbioną, zwróconą w moją stronę. Poczułem dreszcz; moje emocje zaczęły się ze sobą sprzeczać. Z jednej strony czułem ogromną radość, że znów go widzę, jednak smutek i żal, który odczuwałem przez jego odejście, nie dawały za wygraną. Zrobiłem kilka kroków w kierunku Howona, jednak natychmiast się zatrzymałem, kiedy tylko dostrzegłem, że chłopak się cofa. Nie wiedziałem co mam zrobić. Bałem się przerwać ciszę pomiędzy nami, no bo w końcu co też mogłem mu powiedzieć? "Miło cię znowu widzieć"? "Tęskniłem"? Jak zawsze, potrafię robić z siebie tylko głupka.
- Hoya... - wydusiłem z siebie w końcu, decydując się na spoczynek na ławce, która miała dla nas obu sentymentalne i ważne znaczenie. Poklepałem miejsce obok mnie, czekając na niego cierpliwie. - Hoya to już sześć lat. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Pamiętasz? Kiedy tu przyszliśmy tego dnia i oboje zarzekaliśmy się, że mamy coś ważnego do powiedzenia... i okazało się, że powiedzieliśmy sobie to samo. - zaśmiałem się cicho. Howon przytulił mnie znienacka, zachodząc mnie od tyłu i ściskając moją szyję, nie dając mi tym samym szansy, by odwzajemnić jego gest.
- P-Przepraszam... - wyszeptał drżącym głosem, zaciskając ręce mocniej. Złapałem go za dłonie, które były bardzo zimne. Starałem się trochę je ogrzać moimi rękoma. Mimo że Hoya znajdował się za mną, poczułem zapach jego perfum, który sprawił, że łzy mimowolnie napłynęły mi do oczu. Poczułem jak zaciska pięści na moich ubraniach, rozpłakując się na dobre. Zrobiło mi się smutno, po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, przed którą nie potrafiłem się już dłużej bronić.
- Hoya... - pogładziłem go po wierzchu dłoni. Chciałem spojrzeć mu w oczy i obetrzeć łzy z jego twarzy. Chciałem go przytulić, oddać mu swoją kurtkę, zabrać do siebie, podzielić się z nim kołdrą. Chciałem nakarmić go ulubionym jedzeniem, uspokoić, zaczekać aż zaśnie i cieszyć się jego widokiem... Chęci to wszystko co miałem.
- Nie powinniśmy tutaj być. Jeśli ktoś się dowie, jeszcze przeze mnie wylecisz. - pociągnął krótko nosem.
- To nieważne... - westchnąłem, w wyniku czego z moich ust uniosła się para, zupełnie jakbym miał zaraz wyzionąć ducha. Może to jest jakaś opcja, aby skończyć tę męczącą sytuację..?
- Ważne! Właśnie, że ważne. Jesteś tam potrzebny. - podniósł głos.
- Nie tylko ja. - odparłem poważnym tonem. - Dla ciebie zawsze będzie tam miejsce, rozumiesz? Zawsze. - złapałem go za rękę i szarpnąłem ją w kierunku mojego serca. - Jeśli chcesz odejść, ja to zrozumiem. Chcę tylko znać prawdę, którą przed nami ukrywasz. - w skupieniu na słowach, które chciałem mu przekazać pomagała mi rzeka, której powolny bieg oczyszczał moje myśli i kierował je w jednym kierunku. Czułem się dobrze, spoglądając na spokojne fale, podczas rozmowy z Howonem, choć nie ukrywam, że wolałbym zatonąć w jego ciemnych oczach. - Chcę wiedzieć dlaczego. Chcę się z tobą widywać, nawet jeśli to będzie rzadkie, w środku nocy i na chwilę, mam to gdzieś, chcę z tobą być, bo jesteś jedynym powodem... do wszystkiego. Lee Howon, jesteś sensem całego mojego światopoglądu. Nic nie jest logiczne kiedy nie ma cię w zasięgu mojego wzroku. - sam byłem pod ogromnym wrażeniem, gdyż rzucałem słowami prosto z serca, niewiele nad nimi myśląc. Rzadko zdarza mi się mówić o własnych uczuciach, nawet przed nim. - Hoya powiedz mi wszystko, a ja to wszystko przyjmę i zrozumiem.
- Nie. - przerwał mi nagle. Nastała chwila ciszy, wiedziałem, że się zastanawia.. - To nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Nie powinienem się zgadzać na to spotkanie... - wstał, od razu próbując się ode mnie oddalić, lecz zdążyłem złapać go za rękę. Wstałem, odwróciłem się do niego przodem i zaciągnąłem go do auta. W środku zamknąłem drzwi i ustawiłem ciepły nawiew; on cały czas był strasznie zimny.
- Nie pozwolę ci odejść aż mi tego nie wytłumaczysz. Oboje wiemy, że mi ufasz tak samo, jak ja ufam tobie. Chyba, że coś się zmieniło. - starałem się uspokoić, ale serce kołatało mi jak oszalałe. W jednej chwili oczy znów zaszkliły się łzami; docierało do mnie powoli, że nie jesteśmy dla siebie tak bliscy jak dawniej. - Howon ile tak właściwie ja dla ciebie znaczę? Jestem dla ciebie tylko kimś nieznaczącym z przeszłości? Kimś kogo chcesz wyrzucić i zapomnieć? - zakryłem twarz dłońmi. - Słyszałem o twoim planie solowego comebacku. - wyszlochałem. - Naprawdę chcesz zostawić nas w ten sposób..? - poczułem jak chwyta mnie za ręce. Spoglądał na mnie pustym wzrokiem. Wydawał się być teraz porcelanową lalką z idealnymi rysami twarzy, idealną fryzurą... Zawsze sądziłem, że jest piękny; najwidoczniej zdążyłem też o tym zapomnieć, nie widując go przez tak długi czas. - Odpowiedz mi w końcu! - wrzasnąłem.
- Dongwoo, ja... Przecież wiesz, że moje zdrowie jest coraz gorsze..
- Coraz gorsze zdrowie, którego nie szczędzisz na swoim youtube, tańcząc covery i trenując dwa razy więcej. - przerwałem mu. Byłem wściekły. - Przestań mnie w końcu okłamywać, kurwa! - wyszarpnąłem się i odwróciłem od niego twarz. Niewiele myśląc, zdjąłem z siebie kurtkę i zakryłem go. - I co? Teraz będziesz aktorem? Będziesz lizał jakieś laski przed kamerą, żeby fanki śliniły się na ten widok? A może zaczniesz śpiewać i rapować samemu? Bo infinite h już się nie liczy. To, co razem stworzyliśmy. Wszystko co stanowiło jedność, mimo dwóch zaangażowanych osób. Wspólne teksty, muzyka i taniec. Wszystko wyrzucasz. Cały poświęcony na to czas. I mnie. - nie byłem w stanie dłużej ciągnąć ten monolog, czułem narastającą w gardle gulę, która nie pomagała w tej sytuacji. Nie odpowiedział nic. Wiedziałem... czułem że coś jest nie tak.
- Potrzebuję też pieniędzy.
- To jest chujowy powód. - wyszeptałem. - Pieniądze nigdy nie były problemem. Zwłaszcza wśród nas. Wiesz doskonale, że byśmy ci pożyczyli albo i nawet dali gdybyś tego potrzebował. Nie pamiętasz już? Kiedy u Sungyeola było ciężko z restauracją i wszyscy mu pomogli? Przestań się zasłaniać bezsensownymi rzeczami. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
- Nie musisz. Pójdę już. - otworzył drzwi i po chwili zniknął w mroku nocnego miasta. Skuliłem się na siedzeniu i płakałem, zaciskając drżące dłonie na włosach. Kurwa, kurwa, kurwa... Chciałem jak najszybciej się ogarnąć, wrócić do domu, nachlać i zasnąć. Zapomnieć, zrobić cokolwiek, może przejść się do burdelu... Nic mi nie zostało...
Przypadkowo usnąłem na tylnym siedzeniu samochodu. Obudziłem się około piątej nad ranem; zacząłem się trochę bać powrotu do dormu. Zerknąłem tylko na telefon i przeraziłem się ilością wiadomości i nieodebranych 327 telefonów od każdego...
03:18; 17/09/20 Najlepszy Lider
Zadzwoń nawet w nocy, nie będę spał.
- Dongwoo...? Wszystko w porządku? - słyszałem, że go obudziłem. - Aaaah... Martwiliśmy się o ciebie... Wrócisz sam? Mogę do ciebie przyjechać autobusem i wrócimy do dormu, dobrze?
- Hyung.. - jęknąłem. - Przyjedź... Proszę. Przepraszam, ja.. Zasnąłem, bo.. Hoya, on... - nie byłem w stanie wydusić z siebie słów. Zalałem się łzami. - Hyung... Hyung...
- Już dobrze, spokojnie. Nie rozłączaj się, właśnie wychodzę. Wezmę taksówkę, żeby być szybciej. Dongwoo, wszystko będzie dobrze, tak? No już, wytrzymaj, zaraz tam będę. - słyszałem jak biegnie. Później jak wychodzi na zewnątrz, jak wsiada do auta, jak podaje adres i jedzie. A ze mną było coraz gorzej. Zacząłem żałować, że się obudziłem. Minęła dłuższa chwila, pewnie mniej więcej godzina, kiedy dostrzegłem Gyu, zbliżającego się do auta.
- Znalazłem cię. - uśmiechnął się, otwierając drzwi. Schylił się nade mną i zmierzwił moje głosy. - No już, chodź. - pociągnął mnie za rękę i przytulił. - Jedziemy do dormu.
Mimo nocnej godziny, ulice Seulu o tej porze nie były puste. Pojechałem zgodnie ze wskazówkami Sunggyu, choć od początku wiedziałem, dokąd powinienem się kierować. Kiedy tylko zaparkowałem i wysiadłem z auta, poczułem świeże powietrze unoszące się znad rzeki Han. Kiedy jeszcze byliśmy trainee i mieszkaliśmy w ciasnym dormie, śpiąc niemal jeden na drugim, często przyjeżdżaliśmy w to miejsce po dniu ciężkich treningów, żeby się odprężyć i zjeść coś smacznego. Rozejrzałem się dookoła siebie, by po chwili w cieniu drzew ujrzeć sylwetkę, nieco zgarbioną, zwróconą w moją stronę. Poczułem dreszcz; moje emocje zaczęły się ze sobą sprzeczać. Z jednej strony czułem ogromną radość, że znów go widzę, jednak smutek i żal, który odczuwałem przez jego odejście, nie dawały za wygraną. Zrobiłem kilka kroków w kierunku Howona, jednak natychmiast się zatrzymałem, kiedy tylko dostrzegłem, że chłopak się cofa. Nie wiedziałem co mam zrobić. Bałem się przerwać ciszę pomiędzy nami, no bo w końcu co też mogłem mu powiedzieć? "Miło cię znowu widzieć"? "Tęskniłem"? Jak zawsze, potrafię robić z siebie tylko głupka.
- Hoya... - wydusiłem z siebie w końcu, decydując się na spoczynek na ławce, która miała dla nas obu sentymentalne i ważne znaczenie. Poklepałem miejsce obok mnie, czekając na niego cierpliwie. - Hoya to już sześć lat. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Pamiętasz? Kiedy tu przyszliśmy tego dnia i oboje zarzekaliśmy się, że mamy coś ważnego do powiedzenia... i okazało się, że powiedzieliśmy sobie to samo. - zaśmiałem się cicho. Howon przytulił mnie znienacka, zachodząc mnie od tyłu i ściskając moją szyję, nie dając mi tym samym szansy, by odwzajemnić jego gest.
- P-Przepraszam... - wyszeptał drżącym głosem, zaciskając ręce mocniej. Złapałem go za dłonie, które były bardzo zimne. Starałem się trochę je ogrzać moimi rękoma. Mimo że Hoya znajdował się za mną, poczułem zapach jego perfum, który sprawił, że łzy mimowolnie napłynęły mi do oczu. Poczułem jak zaciska pięści na moich ubraniach, rozpłakując się na dobre. Zrobiło mi się smutno, po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, przed którą nie potrafiłem się już dłużej bronić.
- Hoya... - pogładziłem go po wierzchu dłoni. Chciałem spojrzeć mu w oczy i obetrzeć łzy z jego twarzy. Chciałem go przytulić, oddać mu swoją kurtkę, zabrać do siebie, podzielić się z nim kołdrą. Chciałem nakarmić go ulubionym jedzeniem, uspokoić, zaczekać aż zaśnie i cieszyć się jego widokiem... Chęci to wszystko co miałem.
- Nie powinniśmy tutaj być. Jeśli ktoś się dowie, jeszcze przeze mnie wylecisz. - pociągnął krótko nosem.
- To nieważne... - westchnąłem, w wyniku czego z moich ust uniosła się para, zupełnie jakbym miał zaraz wyzionąć ducha. Może to jest jakaś opcja, aby skończyć tę męczącą sytuację..?
- Ważne! Właśnie, że ważne. Jesteś tam potrzebny. - podniósł głos.
- Nie tylko ja. - odparłem poważnym tonem. - Dla ciebie zawsze będzie tam miejsce, rozumiesz? Zawsze. - złapałem go za rękę i szarpnąłem ją w kierunku mojego serca. - Jeśli chcesz odejść, ja to zrozumiem. Chcę tylko znać prawdę, którą przed nami ukrywasz. - w skupieniu na słowach, które chciałem mu przekazać pomagała mi rzeka, której powolny bieg oczyszczał moje myśli i kierował je w jednym kierunku. Czułem się dobrze, spoglądając na spokojne fale, podczas rozmowy z Howonem, choć nie ukrywam, że wolałbym zatonąć w jego ciemnych oczach. - Chcę wiedzieć dlaczego. Chcę się z tobą widywać, nawet jeśli to będzie rzadkie, w środku nocy i na chwilę, mam to gdzieś, chcę z tobą być, bo jesteś jedynym powodem... do wszystkiego. Lee Howon, jesteś sensem całego mojego światopoglądu. Nic nie jest logiczne kiedy nie ma cię w zasięgu mojego wzroku. - sam byłem pod ogromnym wrażeniem, gdyż rzucałem słowami prosto z serca, niewiele nad nimi myśląc. Rzadko zdarza mi się mówić o własnych uczuciach, nawet przed nim. - Hoya powiedz mi wszystko, a ja to wszystko przyjmę i zrozumiem.
- Nie. - przerwał mi nagle. Nastała chwila ciszy, wiedziałem, że się zastanawia.. - To nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Nie powinienem się zgadzać na to spotkanie... - wstał, od razu próbując się ode mnie oddalić, lecz zdążyłem złapać go za rękę. Wstałem, odwróciłem się do niego przodem i zaciągnąłem go do auta. W środku zamknąłem drzwi i ustawiłem ciepły nawiew; on cały czas był strasznie zimny.
- Nie pozwolę ci odejść aż mi tego nie wytłumaczysz. Oboje wiemy, że mi ufasz tak samo, jak ja ufam tobie. Chyba, że coś się zmieniło. - starałem się uspokoić, ale serce kołatało mi jak oszalałe. W jednej chwili oczy znów zaszkliły się łzami; docierało do mnie powoli, że nie jesteśmy dla siebie tak bliscy jak dawniej. - Howon ile tak właściwie ja dla ciebie znaczę? Jestem dla ciebie tylko kimś nieznaczącym z przeszłości? Kimś kogo chcesz wyrzucić i zapomnieć? - zakryłem twarz dłońmi. - Słyszałem o twoim planie solowego comebacku. - wyszlochałem. - Naprawdę chcesz zostawić nas w ten sposób..? - poczułem jak chwyta mnie za ręce. Spoglądał na mnie pustym wzrokiem. Wydawał się być teraz porcelanową lalką z idealnymi rysami twarzy, idealną fryzurą... Zawsze sądziłem, że jest piękny; najwidoczniej zdążyłem też o tym zapomnieć, nie widując go przez tak długi czas. - Odpowiedz mi w końcu! - wrzasnąłem.
- Dongwoo, ja... Przecież wiesz, że moje zdrowie jest coraz gorsze..
- Coraz gorsze zdrowie, którego nie szczędzisz na swoim youtube, tańcząc covery i trenując dwa razy więcej. - przerwałem mu. Byłem wściekły. - Przestań mnie w końcu okłamywać, kurwa! - wyszarpnąłem się i odwróciłem od niego twarz. Niewiele myśląc, zdjąłem z siebie kurtkę i zakryłem go. - I co? Teraz będziesz aktorem? Będziesz lizał jakieś laski przed kamerą, żeby fanki śliniły się na ten widok? A może zaczniesz śpiewać i rapować samemu? Bo infinite h już się nie liczy. To, co razem stworzyliśmy. Wszystko co stanowiło jedność, mimo dwóch zaangażowanych osób. Wspólne teksty, muzyka i taniec. Wszystko wyrzucasz. Cały poświęcony na to czas. I mnie. - nie byłem w stanie dłużej ciągnąć ten monolog, czułem narastającą w gardle gulę, która nie pomagała w tej sytuacji. Nie odpowiedział nic. Wiedziałem... czułem że coś jest nie tak.
- Potrzebuję też pieniędzy.
- To jest chujowy powód. - wyszeptałem. - Pieniądze nigdy nie były problemem. Zwłaszcza wśród nas. Wiesz doskonale, że byśmy ci pożyczyli albo i nawet dali gdybyś tego potrzebował. Nie pamiętasz już? Kiedy u Sungyeola było ciężko z restauracją i wszyscy mu pomogli? Przestań się zasłaniać bezsensownymi rzeczami. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
- Nie musisz. Pójdę już. - otworzył drzwi i po chwili zniknął w mroku nocnego miasta. Skuliłem się na siedzeniu i płakałem, zaciskając drżące dłonie na włosach. Kurwa, kurwa, kurwa... Chciałem jak najszybciej się ogarnąć, wrócić do domu, nachlać i zasnąć. Zapomnieć, zrobić cokolwiek, może przejść się do burdelu... Nic mi nie zostało...
Przypadkowo usnąłem na tylnym siedzeniu samochodu. Obudziłem się około piątej nad ranem; zacząłem się trochę bać powrotu do dormu. Zerknąłem tylko na telefon i przeraziłem się ilością wiadomości i nieodebranych 327 telefonów od każdego...
03:18; 17/09/20 Najlepszy Lider
Zadzwoń nawet w nocy, nie będę spał.
- Dongwoo...? Wszystko w porządku? - słyszałem, że go obudziłem. - Aaaah... Martwiliśmy się o ciebie... Wrócisz sam? Mogę do ciebie przyjechać autobusem i wrócimy do dormu, dobrze?
- Hyung.. - jęknąłem. - Przyjedź... Proszę. Przepraszam, ja.. Zasnąłem, bo.. Hoya, on... - nie byłem w stanie wydusić z siebie słów. Zalałem się łzami. - Hyung... Hyung...
- Już dobrze, spokojnie. Nie rozłączaj się, właśnie wychodzę. Wezmę taksówkę, żeby być szybciej. Dongwoo, wszystko będzie dobrze, tak? No już, wytrzymaj, zaraz tam będę. - słyszałem jak biegnie. Później jak wychodzi na zewnątrz, jak wsiada do auta, jak podaje adres i jedzie. A ze mną było coraz gorzej. Zacząłem żałować, że się obudziłem. Minęła dłuższa chwila, pewnie mniej więcej godzina, kiedy dostrzegłem Gyu, zbliżającego się do auta.
- Znalazłem cię. - uśmiechnął się, otwierając drzwi. Schylił się nade mną i zmierzwił moje głosy. - No już, chodź. - pociągnął mnie za rękę i przytulił. - Jedziemy do dormu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz