wtorek, 24 września 2013

18. Molla. (S/Y)

Osoba, która była moją inspiracją, pewnie będzie o tym wiedziała ;)

Siedzieliśmy w domu. Jego mama postanowiła się położyć. Wyglądała naprawdę marnie. Mimo że był praktycznie środek dnia, czułem się niesamowicie zmęczony. Sehun krzątał się po kuchni i starał się doprowadzić ją do względnego porządku. Miałem ochotę na trochę pieszczot. Zaszedłem go od tyłu i mocno się przytuliłem. Usłyszałem cichy pomruk. Uśmiechnąłem się szeroko i oparłem głowę na jego ramieniu.
- Hmm? Jesteś śpiący? - spytał.
- Niee.. Po prostu nie mogę się doczekać, aż będziemy razem jeść nasz bimbap. - pogładziłem go po brzuchu i niewinnie wsunąłem rękę pod koszulkę młodszego.
- Lulu.. - wyszeptał. - Pamiętaj, że nie jesteśmy sami...
- Wiem... - spuściłem głowę i odsunąłem się od niego. Stanąłem obok i zacząłem przygotowywać potrawę.
- Nie smuć się tak, bo nie mogę na ciebie patrzeć. - zaśmiał się cicho. - To przecież nie koniec świata, Luhan. - jak usta mogą układać się tak ładnie podczas wypowiadania tak banalnego imienia? Oszalałem. Trochę zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o szafkę i starałem się nie pozwolić mojemu sercu za bardzo przyspieszyć. Tym sposobem moje krojenie ogórka skończyło się obfitym rozlewem krwi, mimo że tylko naciąłem skórkę palca. Cała podłoga była poplamiona, a to dlatego... że zacząłem troszkę panikować... Taaak.. Tylko troszkę. Całe szczęście Sehun w porę zaciągnął mnie do łazienki.
- Piecze. - jęknąłem.
- Trzeba było patrzeć jak kroisz, a nie!
- To nie moja wina!
- A czyja? Może moja? - uśmiechnął się podstępnie. Wredny drań. Doskonale wiedział czyja to wina..
- Dobra już dobra.. Za karę ty będziesz gotował a ja posprzątam twoje ubrania bo ty pewnie tego nie zrobisz. - wytknąłem mu język.
- Ej ej! Tam są moje bokserki! - zaśmiałem się i poklepałem go po ramieniu, po czym podszedłem do sterty ubrań, którą z łatwością mógłbym porównać do Mount Everest. Wziąłem głęboki wdech. Koszulka. Spodnie. Koszulka. Bokserki. Bluza... Wszystko. Było tam dosłownie wszystko. Posegregowałem ubrania według kolorów i zrobiłem pranie. W tym czasie mama Sehuna zdążyła wstać. Może to przez hałas, jaki dobiegał z kuchni... Postanowiła rozwiesić na zewnątrz rzeczy, które wyprałem ręcznie. Podziękowałem jej i udałem się do mojego chłopaka, by mu pomóc.
- Powinniśmy zrobić trochę więcej? Twoja mama też pewnie z chęcią zje. - zwróciłem się do niego.
- Zapytam się. - pogłaskał mnie po głowie i przekazał mi niewielki nożyk.

Nie minęło kilka chwil. Usłyszałem przeraźliwe krzyki dochodzące zza drzwi.
- Mamo?!! Mamo!!! Proszę!!! Słyszysz mnie?!! MAMO!!!! - serce skoczyło mi do gardła, a łzy momentalnie cisnęły się do oczu. Wiedziałem, co się dzieje. W ułamku sekundy znalazłem się obok  leżącej kobiety, ściskając telefon w dłoni. Spojrzałem na chłopaka. Moje ręce drżały. Ledwo udało mi się wybrać numer. Czułem jakby moje mięśnie były sparaliżowane. Kucałem na nogach jak z waty i przez łzy starałem się wyjęczeć adres. Nie spieszyli się zbytnio z przyjazdem. Niestety matka Sehuna... Tego dnia odeszła... Nie jechaliśmy nawet do szpitala. Zabrałem go do siebie. Zaciągnąłem pod prysznic. Był bez życia... Starałem się tulić go w każdym możliwym momencie. Płakałem razem z nim. Chciałem dać sto procent wsparcia. Nawet go wytarłem i ubrałem. Zabrałem do swojego łóżka i wtuliłem się w jego ciepły tors.
- Sehunnie.. Jestem tu.
- Wiem... Wiem, że jesteś. - jego głos nadal drżał.
- Chcesz się czegoś napić? Mam w barku wino...
- Nie... Po prostu zostań obok mnie, dobrze? Śpij...
- Jak nie będziesz mógł spać, to mnie obudź. - mimo że o to poprosiłem, to i tak wiedziałem, że tego nie zrobi. Ten chłopak... tak mi go szkoda... - Kocham cię. - wyszeptałem i zamknąłem oczy. Poczułem mokre łzy kapiące na czubek mojego nosa. Pogłaskałem go po poliku. Starałem się zetrzeć mokrą ciecz. Wiedziałem, że nie powie nic więcej. Ja też bym nie powiedział.

niedziela, 22 września 2013

Ogłoszenie parafialne - co, jak i dlaczego?


*hug* 

Ten tego... Cześć ._. Po dłuuuuugiej przerwie (zdecydowanie za długiej D:) powracam! (lepiej późno niż wcale, EXO wie coś na ten temat xD). Jak niektórzy zdążyli zauważyć, udało mi się dodać kilka postów (dwa... kilka...) z których niestety jestem niezadowolona i są do dupy i są krótkie i wgl...  zastanawiałam się czy nie zamknąć strony, gdyż wena odeszła i ciężko mi ją znów znaleźć. Pomińmy fakt, że szkoła, bo to oczywiste że przez szkołę nie zawsze można, zwłaszcza, że jestem w klasie pierwszej technikum, nowi ludzie itp itd. Ale! Ale mam motywację, która weny szuka i nie spocznie puki jej nie znajdzie! Między innymi robię to dla Was, i po części dlatego, że szkoda mi tak kończyć w połowie. Posty pewnie będą ukazywać się rzadko. Jak będę dodawać częściej, to znak, że wena wróciła xD Jak na razie jestem chora *sob sob* i po prawdzie najlepiej bym spała i nic nie robiła cały dzień. 

No cóż... Wspierajcie mnie dalej i nabijajcie wyświetlenia, bo miło się patrzy jak tysiące skaczą w górę xD 
FIGHTING! 

2. Blada Opowieść. (S/Y)

- Przyniosłem kilka bułek i kawałek ciasta. Byłem dziś rano w piekarni. - usiadłem obok łóżka. - Chcesz?
- Um... Dziękuję. - niechętnie się podniósł i usiadł, opierając się o ścianę. - Specjalnie dla mnie poszedłeś do piekarni?
- Nie do końca. - uśmiechnąłem się. - Sam upiekłem ciasto.
- Wyniki... Są już? - zmienił nagle temat. - Dobrze by było, gdybym mógł wyjść ze szpitala... Mam sporo rzeczy do zrobienia. - westchnął.
- Jakie ty masz rzeczy do zrobienia? Są wakacje! Powinieneś się tym cieszyć! - uśmiechnąłem się. - Jak zrobią podstawowe badania i leczenie, wszystkiego się dowiemy. - nie chciałem go martwić tym, że jego objawy wskazują na duże prawdopodobieństwo nowotworu... - Idę na chwilę do ordynatora. - mruknąłem, patrząc jak ze smakiem konsumuje ciepłe, maślane bułki. - Zobaczę, czy już przyszły wyniki. Z tego co widziałem, po południu masz badania. To pewnie już ostatnie. - skinąłem głową i wyszedłem. Nie sądziłem, że rozmowy z nim będą tak dobrze mi szły. Sprawiał pozór bardzo niechętnej i zamkniętej osoby..
Udałem się do gabinetu ojca z zapytaniem o BaekHyuna. Ze smętną miną wyciągnął z szuflady teczkę. Nic nie mówił. Spojrzał na mnie i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Dostałem dzisiaj dodatkowe informacje na temat tego chłopaka. Dostarczono mi również wyniki badań z laboratorium. Wszystko tu masz... ChanYeol? Proszę, bądź dla niego dobrym przyjacielem. Nawet jeśli będzie dogryzał, będzie niemiły i uparty. Nie zwracaj na to uwagi, tylko okaż mu współczucie. - ze łzami w oczach słuchałem jego wypowiedzi.
- Czy on... Tak samo jak pani Byun...?
- Tak... - przykra prawda... W takich momentach czułem na własnej skórze jak bardzo życie jest niesprawiedliwe. - Pani Byun była jego babcią. Widocznie to powikłanie genetyczne. Ten chłopak... Dali mu rok. Może nawet mniej.
- Zrozumiałem. - wziąłem teczkę i wyszedłem. Nie chciałem wracać do sali podopiecznego. Usiadłem w kawiarni i wczytałem się w tekst białych kart. Z każdym kolejnym słowem robiło mi się żal BaekHyun'a. Powinienem mu to powiedzieć..?

Zaraz po badaniach kazałem mu się ubrać i zabrałem go na pizzę. Z łatwością mogłem załatwić mu przepustkę, kiedy tylko chciałem. Nie miałem pojęcia jak mu to przekazać. Pozwoliłem mu wybrać, co chce zjeść. Przez cały czas się uśmiechałem. Nerwy...
- Coś ci się stało, że się tak cieszysz? - zapytał po długich obserwacjach mojego zachowania.
- Nieee... Dlaczego? - nerwowo podrapałem się po głowie. - Wszystko w porządku! To jaką pizzę chcesz?
- Nie zmieniaj tematu. - zagrzmiał. - Co się stało? Dowiedziałeś się o moim stanie?
- Nie ma jeszcze wyników. - mruknąłem. Czułem się okropnie, kłamiąc mu w twarz.
- Rozumiem..
- W przyszłym tygodniu prawdopodobnie wypuszczą cię na kilka dni. Co chcesz robić w tym czasie? - pytałem, ponieważ w aktach podkreślili, że nie ma gdzie się podziać...
- Jak to co? Pójdę do domu. - spuścił wzrok.
- Muszę ci coś powiedzieć.. - chciałem tego uniknąć, ale obecna sytuacja nie mogła mi na to pozwolić. Nie dopuszczę, żeby BaekHyun szlajał się po ulicach. Jeśli zachoruje, jego stan może się pogorszyć... - Wiem o tobie dość sporo. Zebrano informacje na twój temat i... I wiem, że nie masz... Gdzie... - nie widziałem jego reakcji. Możliwe że po prostu nie chciałem jej widzieć. Nic nie powiedział. Po prostu wstał i oddalił się w kierunku wyjścia. Pobiegłem za nim. Nie trwało to długo. Chyba nie widział, że go gonię. Zatrzymał się za rogiem i płakał, stojąc twarzą do muru. - BaekHyun...? - powoli do niego podszedłem.
- Zostaw mnie! Zostaw... - jego nieskazitelnie białe policzki przybrały delikatnie różowy kolor. - Nie... Jak to w ogóle możliwe?! Może chciałem zachować to dla siebie? Skąd możesz wiedzieć?! Czy ty liczysz się z moimi uczuciami?!
- Sam byś mi nie powiedział. - złapałem go za nadgarstek. - Spokojnie. Pójdziemy do mnie na te kilka dni. Ciągłe siedzenie w szpitalu też nie jest dobre. A że na chwile dadzą ci spokój, będziemy mogli razem odpocząć, hm? Może pojedziemy nad jezioro? Co ty na to?
- Dlaczego to robisz? Ze współczucia? Bo ci mnie żal? Nie chcę być tak traktowany! - uderzył pięścią o mój tors. Zdziwiłem się. - Nie chcę jechać na taryfie ulgowej tylko dlatego, że dotknęła mnie ta choroba..
- Nikt nie zamierza cię tak traktować. - uśmiechnąłem się lekko. - Wracajmy do szpitala, dobrze? Musisz odpoczywać. Kolejne badania mogą być męczące. - badania... Powinienem powiedzieć, że leczenie. Pewnie w końcu sam się domyśli... Lepiej żebym ja mu to powiedział, czy żeby sam do tego doszedł?

wtorek, 17 września 2013

17. Molla. (S/Y)

- Jesteś? - przywitałem Sehuna już z daleka.
- Przepraszam. Długo czekałeś? - zmartwił się.
- Nie przejmuj się. Jest ciepło, więc miło mi się siedziało. - wstałem i złapałem go za rękę. - Dokąd idziemy? 
- Nie myślałem jeszcze o tym. - zachichotał. - Chodźmy tam, gdzie będzie chciał Lulu. - wskazał na psa idącego przed nami.
- Bez przesady.. Nie zamierzam chodzić po krzakach, bo on będzie tak chciał. - nieco się oburzyłem. - Powinieneś zostawić go w domu. Moglibyśmy wtedy pójść do jakieś restauracji na obiad.
- Zawsze możemy razem go odprowadzić. Nie rób z tego nie wiadomo jak wielkiego problemu. - wzruszył ramionami. Dzieciak...
- Okej, niech ci będzie. - westchnąłem. - A gdzie później? Jakiś spacer? Mam ochotę gdzieś połazić.
- Zabiorę cię w fajne miejsce. - uśmiechnął się. Udaliśmy się do jego domu.

- Serio? Zoo? Czy to nie jest dobre dla dzieci, Sehunnie?
- Nie rób z siebie takiego dorosłego. - oburzył się. - Jak już tam wejdziemy, to możemy zostać do wieczora. Jeśli ci nie pasuje, możesz iść do domu i siedzieć cały dzień przed komputerem. Ale nawet nie licz na to, że zobaczysz mnie na facebook'u. - prychnąłem na niego i niechętnie poszedłem za młodszym.
- Dobra, ale ja płacę. - spojrzałem na niego. Nie zamierzam naciągać Sehuna na niepotrzebne wydatki...
 Jedno jest pewne. Zoo to wcielone zło. Zwłaszcza, jeśli idzie się tam z tym bachorem, skaczącym po całym chodniku i wrzeszczącym na zwierzęta. Jaki wstyd... W dodatku musiałem biegać za nim, bo uparł się, że nie puści mojej ręki. Dzieciak. Całe szczęście szybko się zmęczył i zabrał mnie do miejsca, w którym zwierzęta biegały nam między nogami. Były to głównie króliki, fretki i świnki morskie. Nic specjalnego... Usiedliśmy na ławce, naprzeciwko ogromnego dębu.
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego chciałem tu przyjść... - zaczął, ściskając mocno moją dłoń. - Szczerze mówiąc, to nie był mój wymysł czy chwilowa zachcianka... Już od dawna chciałem pójść z tobą do zoo. Kiedy byłem mały, tata zawsze mi obiecał, że przyjdziemy tu razem. Ale... Nie zdążył tego zrobić.. Za każdym razem przekładaliśmy wspólne wyjście. Bo praca. Później trzeba było zająć się mamą, aż urodził się mój brat.. I wtedy tata odszedł, a mama nie miała pieniędzy, by mnie tu zabrać.. - słyszałem wyraźnie. Jego głos się łamał. Przysunąłem się bliżej i bez słowa go przytuliłem. - Lulu... Zawsze to robisz. O nic nie pytasz. Nic nie mówisz.. Po prostu jesteś.
- Pocieszanie słowami nie jest moją mocną stroną. Wolę pokazać ci, że masz we mnie wsparcie. Wolę się przytulić i dodać otuchy. Czy to nie jest lepsze, niż bezsensowne mówienie?
- Lulu... Moja mama dziś wraca do domu.
- To dobrze.
- Nie chcesz przyjść do mnie na noc..? Boję się zostać sam... Jej stan za bardzo się nie polepszył. To dość podejrzane... Nie chcę być sam. - poczułem na ramieniu jego łzy. W tym momencie do mnie dotarło. Jeśli mama Sehun'a umrze, nikt mu już nie zostanie. Nie wiem, czy zna miejsce zamieszkania jego ojca. Ale poza nim, będzie miał tylko mnie...
- Sehunnie... Oczywiście, że z tobą zostanę... Tak długo, jak będzie trzeba. - złapał mnie za ramiona i delikatnie odsunął, by móc spojrzeć mi w oczy.
- Kocham cię, Lulu. - jego usta zostawiły miękki ślad na moich. Idealnie różowe usta... Tylko moje.
- Przysięgam, że nigdy nie zostaniesz sam. Jestem przy tobie. Kocham cię. - wyszeptałem. Widocznie moje słowa były skuteczne. Chłopak uspokoił oddech, wytarł łzy i położył głowę na moich kolanach, spoglądając w niebo. Nie chciałem nic mówić. Słowa były zbędne. Spojrzałem w górę. Idealnie białe chmury... Kojarzyły mi się tylko z jednym... YiXingiem.
Po kilkunastu minutach złapał nas deszcz. Po drodze wbiegliśmy do sklepu. Sehun upierał się, żeby coś razem ugotować. Ja z kolei uparłem się na wino. Pobiegliśmy prosto do niego.