- Jesteś? - przywitałem Sehuna już z daleka.
- Przepraszam. Długo czekałeś? - zmartwił się.
- Nie przejmuj się. Jest ciepło, więc miło mi się siedziało. - wstałem i złapałem go za rękę. - Dokąd idziemy?
- Nie myślałem jeszcze o tym. - zachichotał. - Chodźmy tam, gdzie będzie chciał Lulu. - wskazał na psa idącego przed nami.
- Bez przesady.. Nie zamierzam chodzić po krzakach, bo on będzie tak chciał. - nieco się oburzyłem. - Powinieneś zostawić go w domu. Moglibyśmy wtedy pójść do jakieś restauracji na obiad.
- Zawsze możemy razem go odprowadzić. Nie rób z tego nie wiadomo jak wielkiego problemu. - wzruszył ramionami. Dzieciak...
- Okej, niech ci będzie. - westchnąłem. - A gdzie później? Jakiś spacer? Mam ochotę gdzieś połazić.
- Zabiorę cię w fajne miejsce. - uśmiechnął się. Udaliśmy się do jego domu.
- Serio? Zoo? Czy to nie jest dobre dla dzieci, Sehunnie?
- Nie rób z siebie takiego dorosłego. - oburzył się. - Jak już tam wejdziemy, to możemy zostać do wieczora. Jeśli ci nie pasuje, możesz iść do domu i siedzieć cały dzień przed komputerem. Ale nawet nie licz na to, że zobaczysz mnie na facebook'u. - prychnąłem na niego i niechętnie poszedłem za młodszym.
- Dobra, ale ja płacę. - spojrzałem na niego. Nie zamierzam naciągać Sehuna na niepotrzebne wydatki...
Jedno jest pewne. Zoo to wcielone zło. Zwłaszcza, jeśli idzie się tam z tym bachorem, skaczącym po całym chodniku i wrzeszczącym na zwierzęta. Jaki wstyd... W dodatku musiałem biegać za nim, bo uparł się, że nie puści mojej ręki. Dzieciak. Całe szczęście szybko się zmęczył i zabrał mnie do miejsca, w którym zwierzęta biegały nam między nogami. Były to głównie króliki, fretki i świnki morskie. Nic specjalnego... Usiedliśmy na ławce, naprzeciwko ogromnego dębu.
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego chciałem tu przyjść... - zaczął, ściskając mocno moją dłoń. - Szczerze mówiąc, to nie był mój wymysł czy chwilowa zachcianka... Już od dawna chciałem pójść z tobą do zoo. Kiedy byłem mały, tata zawsze mi obiecał, że przyjdziemy tu razem. Ale... Nie zdążył tego zrobić.. Za każdym razem przekładaliśmy wspólne wyjście. Bo praca. Później trzeba było zająć się mamą, aż urodził się mój brat.. I wtedy tata odszedł, a mama nie miała pieniędzy, by mnie tu zabrać.. - słyszałem wyraźnie. Jego głos się łamał. Przysunąłem się bliżej i bez słowa go przytuliłem. - Lulu... Zawsze to robisz. O nic nie pytasz. Nic nie mówisz.. Po prostu jesteś.
- Pocieszanie słowami nie jest moją mocną stroną. Wolę pokazać ci, że masz we mnie wsparcie. Wolę się przytulić i dodać otuchy. Czy to nie jest lepsze, niż bezsensowne mówienie?
- Lulu... Moja mama dziś wraca do domu.
- To dobrze.
- Nie chcesz przyjść do mnie na noc..? Boję się zostać sam... Jej stan za bardzo się nie polepszył. To dość podejrzane... Nie chcę być sam. - poczułem na ramieniu jego łzy. W tym momencie do mnie dotarło. Jeśli mama Sehun'a umrze, nikt mu już nie zostanie. Nie wiem, czy zna miejsce zamieszkania jego ojca. Ale poza nim, będzie miał tylko mnie...
- Sehunnie... Oczywiście, że z tobą zostanę... Tak długo, jak będzie trzeba. - złapał mnie za ramiona i delikatnie odsunął, by móc spojrzeć mi w oczy.
- Kocham cię, Lulu. - jego usta zostawiły miękki ślad na moich. Idealnie różowe usta... Tylko moje.
- Przysięgam, że nigdy nie zostaniesz sam. Jestem przy tobie. Kocham cię. - wyszeptałem. Widocznie moje słowa były skuteczne. Chłopak uspokoił oddech, wytarł łzy i położył głowę na moich kolanach, spoglądając w niebo. Nie chciałem nic mówić. Słowa były zbędne. Spojrzałem w górę. Idealnie białe chmury... Kojarzyły mi się tylko z jednym... YiXingiem.
Po kilkunastu minutach złapał nas deszcz. Po drodze wbiegliśmy do sklepu. Sehun upierał się, żeby coś razem ugotować. Ja z kolei uparłem się na wino. Pobiegliśmy prosto do niego.
Dlugo kazalas czekac... ale bylo warto
OdpowiedzUsuń