piątek, 16 sierpnia 2013

14. Black Prince. (S/Y)

Z głębokiego snu wyrwał mnie przeraźliwie głośny huk. Zaraz później w moim  pokoju zjawił się SungYeol. Chwilę po nim dostrzegłem SungJong'a. Wszystko zdawało mi się dziać w spowolnionym tempie. Niby był środek nocy, ale widziałem migocące światło dookoła nas.. Usiadłem na łóżku.
- Co się dzieje? - mruknąłem zaspany i przeciągnąłem się z szerokim ziewnięciem.
- Nie czas na głupie pytania! - krzyknął młodszy i pociągnął mnie za rękę. Nie rozumiałem co się dzieje... W korytarzu natknęliśmy się na HoWon'a. Wszyscy w przerażeniu biegli w nieznanym mi kierunku. Byłem tak śpiący, że nie byłem w stanie stwierdzić co się ze mną dzieje.
 Dotarliśmy na otwartą przestrzeń. Czułem, że jest mi zimno. SungYeol przykrył mnie kocem. Nie wiedziałem skąd go ma. Ale nie miałem ochoty go o to pytać. Usadzono mnie na koniu. Pozostała trójka zrobiła to samo. Jechało za nami trzydziestu żołnierzy.
- Ktoś mi to w końcu wytłumaczy? - burknąłem niezadowolony niczym małe dziecko.
- Chińskie siły natarły na królewską posiadłość. - tłumaczył najmłodszy. - Japonia uderzyła w nas od południowej strony. Może to głupie, ale jedyną drogą ucieczki jest droga przez północ. - co róż ponaglano konie. - Nie martw się o swojego brata. Wszyscy z królewskiej rodziny zostali ewakuowani. Po prostu rozdzieliliśmy się, żeby nie było tak łatwo nas złapać. - spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął. To naprawdę nie była odpowiednia chwila... Ale miałem chęć znów przeprosić mojego ukochanego..
- SungJongie.. Źle zrobiłem..
- Nie mówmy teraz o tym. - odwrócił wzrok. - Porozmawiamy, kiedy będę wiedział, że jesteś bezpieczny. Na razie moje serce szaleje, bo wie, że jego druga połówka jest w niebezpieczeństwie. - czułem na sobie oczy całej kampanii. Niewątpliwie to uczucie było niekomfortowe, jednak postanowiłem zostawić to same sobie. Niech się patrzą.
 Zaczynało świtać. Kilkadziesiąt rumaków zatrzymało się przy leśnym strumieniu. Odgłosy strzał wystrzeliwanych z łuków zostały ju daleko za nami. Konie wydawały się być naprawdę zmęczone.. Spojrzałem na Hoyę, który cały czas mnie obserwował. Podszedł do mnie i ukląkł na jedno kolano.
- Ja wiem. Doskonale wiem, że mnie nienawidzisz. Wiem, że mi tego nie wybaczysz. Wiem, że źle zrobiłem.. Jednak pozwól mi jako karę, narażać za ciebie swoje życie. Pragnę być tarczą dla twojego ciała. Zrobię wszystko, czego będziesz chciał. Nie będę spał, jadł ani pił, aby móc godnie wypełniać służbę.
- Jedzenia jest wystarczająco dużo. - podszedł do nas SungJong. - Wody też nie braknie. Nasz oddział jest dość duży, by każdy mógł się wyspać. Jedynym problemem pozostaje nastawienie mojego księcia.. - złapał mnie pod ramię. Pokręciłem tylko głową i bez słowa podszedłem do wody. - Coś nie tak, Kim MyungSoo?
- Niepokoi mnie to wszystko, SungJong... Boję się o wszystkich. Wiem, że to ich praca, i twoja też, ale nie wybaczę sobie, jeśli komukolwiek stanie się krzywda...
- Zrobiłeś się strasznie sentymentalny, wiesz? - przytulił się do mnie. - Nie przejmuj się. Zdążymy uciec. - zacząłem napawać się jego przyjemnym, kojącym zapachem...
- Jongie... - mruknąłem przyjemnie i nachyliłem się nad nim, by spojrzeć mu w oczy. - Taki piękny Jongie.. - pogładziłem jego policzek. Młodszy wspiął się na moich ramionach i zostawił krótki ślad pocałunku na moich ustach.
- Nie tak piękny jak ty. - uśmiechnął się szeroko. Niestety nie mogłem długo nacieszyć się widokiem tego pięknego uśmiechu, gdyż z dalszej części obozowiska dobiegły nas wrzaski i szczęk mieczy. Młodszy z przerażeniem spojrzał na mnie.
- Czy nikt nie poszedł na wartę?! - słyszałem rozwścieczonego Hoyę. - Nie ma czasu na ucieczkę. Łapcie broń. Będziemy chronić naszego księcia do samego końca. - stanął na czele oddziału. Wsiedliśmy z SungJong'iem na konia i pognaliśmy, byle jak najdalej stąd. Krzyki umierających ludzi... Czułem jakby rozrywały moje serce... Młodszy mocno objął mnie w pasie i przytulił polik do moich pleców.
 Po godzinie dzikiego galopu, mój koń nie wytrzymał. Jak stał, tak się położył. Przerażony rozejrzałem się dookoła. Nie było nic.. Żadnych drzew ani krzewów... Na domiar złego, gonili nas. Nie zauważyłem tego wcześniej; byli daleko. Ale teraz nas doganiali. Złapałem SungJong'a za rękę i zacząłem biec. Nawet nie wiem gdzie. Nogi same mnie niosły. Swoją drogą czułem, jakbym ich nie miał. Każdy mięsień mojego ciała był niesamowicie napięty.
- MyungSoo! Nie dam dalej rady! - dyszał. Widziałem, że omdlewa..
- Musimy dotrzeć do zbocza góry. Dasz radę, Jongie! Nie poddawaj się! - dopingowałem go. Myślałem, że nam się uda. Wierzyłem w to. Byłem na tyle naiwny, żeby narazić życie młodszego... Zatrzymaliśmy się. Było niewiele czasu. Złapałem go za ramiona i spojrzałem w jego oczy. - Kocham cię, rozumiesz? - czułem piekące łzy. Chciałem go widzieć. SungJong! Nie znikaj z moich oczu! - Kocham najbardziej na świecie! Dziękuję! Dziękuję za wszystko! Że byłeś przy mnie! Że darzyłeś mnie uczuciem, którego pewnie z początku nie chciałeś! SungJongie!! - mocno go przytuliłem.
- Nie masz za co dziękować. - jego ton, jak zwykle spokojny... Jak możesz się tak zachowywać?! Jak możesz koić mój strach?! - Bo ja też... Bardzo cię kocham. Nie boję się śmierci. Zróbmy to razem. Spotkajmy się na nowo.
- Nie chcę! - pokręciłem głową. - Chcę zostać tutaj! Razem z tobą!
- Nie utrudniaj tego, mój książę... - byli już przy nas... Rozdzielili nas.. Chciałem mocno trzymać go za rękę, a oni tak po prostu mi go odebrali.. Chciałem go tulić. Dotykać... By przed śmiercią pamiętał moje ciepło. - Kocham cię.. - uśmiechnął się. Z jego oczu wypłynęły łzy.
- Nie! - kręciłem głową, gdy przyłożyli ostrze miecza do jego gardła. - Nie chcę żyć nawet sekundy bez ciebie! Zróbmy to razem! - upadłem na kolana. Ktoś szarpnął mnie za włosy i zmusił, bym wstał. To oczywiste, że szarpałem się jak głupi. A on? A on czekał... Cierpliwie...
- Patrz. Przyglądaj się Koreańska suko, jak on ginie. Szkoda takiej pięknej twarzyczki, nieprawdaż psie? - syknął prosto do mojego ucha.
- Jongie... - nie chciałem. Tak cholernie się bałem.. Ale nie było nawet jak się bronić.. Nie zdążyliśmy nic ze sobą zabrać.
- Książę.. - załkał żałośnie.
- Dobra, dosyć tych ceregieli. Nie wyglądają najgorzej. Dajmy im tę satysfakcję. Niech znają łaskę Chińskiego cesarstwa. - bez zawahania wbił długi miecz w mój brzuch. W tym samym czasie poderżnięto gardło SungJong'a. W jednej sekundzie uciekło z niego życie. A ja konałem. Konałem długo. Długo i boleśnie. Sam. Tuż obok trupa. Obok zwłok osoby, której serce w połowie stało się moje...

_______
Ponieważ SungJong  też choć raz musi dostać po mordzie xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz