niedziela, 30 czerwca 2013

2. Molla. (S/Y)

Obejrzałem biały materiał owinięty wokół mojej kostki. Nie wyglądało to najgorzej. Zerknąłem na niego, dając znać wzrokiem, że powinien sobie pójść. Miałem dosyć jego towarzystwa jak na jeden dzień...
- Nie ma za co. Nie musisz dziękować. - uśmiechnął się, mimo że nie podziękowałem. Ten dzieciak ma naprawdę bujną wyobraźnię. Że niby miałem mu dziękować? Ciekawe za co...
 Spróbowałem się podnieść, jednak z braku sił upadłem z powrotem na krzesło.
- Yaaaah... Nie powinieneś teraz narażać swojej nogi na wysiłek. Zaprowadzę cię, gdzie będziesz chciał, hmmm? Powiedz mi tylko gdzie mam iść. Jeszcze nigdy nie byłem w tak ogromnym domu. - rozejrzał się dookoła. Spojrzałem na jego twarz. Wyglądał na oczarowanego. Westchnąłem i z niechęcią złapałem go za łokieć. Zacząłem kuśtykać w kierunku swojego pokoju. Niestety przed nami stało wielkie wyzwanie - schody. Mocno trzymałem się poręczy i po kolei pokonywałem każdy stopień. Nie ufałem Sehun'owi na tyle, żeby dać mu się tak po prostu wnieść po schodach. Bez przesady.
 Otworzyłem beżowe drzwi i zapaliłem w środku światło. Włączyłem wiszący na ścianie telewizor.
- Wejdź. - mruknąłem. Skoro już tu jest, to nie mam wiele do stracenia. Niech poogląda sobie mój pokój. Pewnie i tak nigdy więcej nie będzie miał okazji, by zwiedzić to pomieszczenie.
 Ku mojemu zaskoczeniu, jako pierwsze w oczy rzuciło mu się zdjęcie, stojące na moim biurku. Wziął ramkę do ręki i zaczął przyglądać się fotografii.
- Kto to? - zapytał.
- To stare zdjęcie. Nic ci to nie da, jeśli powiem. - usiadłem na wielkim łóżku i zacząłem oglądać telewizję.  W międzyczasie złapałem za szklankę wody, stojącą na nocnej półce.
- Hmm albo po prostu wstydzisz się powiedzieć, co? To twój chłopak, prawda? - wyplułem wszystko, co miałem w buzi. Zacząłem się krztusić.
- Oszalałeś?!! Lepiej odłóż to zdjęcie na miejsce!
- Rany... Zostało zrobione dosyć dawno... Nie zmieniłeś się. No... może z wyjątkiem włosów. - no tak... Na dole zdjęcia była dokładna data. Stare aparaty miały to do siebie, że automatycznie zapisywały datę i godzinę w prawym dolnym rogu... - Zatrzymałeś się w ewolucji? - zaśmiał się, ale mi nawet trochę nie było do śmiechu. Wstałem do niego i wyrwałem zdjęcie z jego rąk. Przetarłem gładką powierzchnię rękawem, aby pozbyć się nagromadzonego na niej kurzu, po czym odstawiłem zdjęcie z powrotem na miejsce.
- Nie. Waż. Się. Więcej. Dotykać. Tego. Zdjęcia. Araso?! I nie jestem żadnym gejem! Nie wiem skąd ci się to wzięło!!
- Ano stąd, że nigdy nie patrzysz dziewczynom w dekolt, a na zajęciach z wychowania fizycznego nie zachwycasz się ich nogami, podczas gdy cała reszta wariuje. Czy to już nie daje do myślenia?
- To, że nie zachwycam się dziewczynami, nie znaczy, że podobają mi się faceci. Nigdy. Ale to NIGDY nie pomyślałem o żadnym chłopaku w ten sposób. I odwal się w końcu od mojej osoby. Masz swoje wesołe życie i powinieneś sobie w nim siedzieć ze swoimi równie pojebanymi koleżkami. A teraz wynoś się. - wskazałem mu drzwi, patrząc na niego spode łba.
- Najpierw coś zjesz. - zachowywał się, jakby zupełnie nie słyszał moich słów. - Na co masz ochotę? - postanowiłem go ignorować. To był najlepszy sposób, by się go pozbyć. Położyłem się na łóżku i dalej oglądałem telewizję. Nawet nie wiem, co w tym momencie robił Sehun. Byłem pochłonięty koreańskim horrorem. - To twoja mama? - kątem oka zbadałem jego położenie.
- Ta. Bo co? - stał oniemiały przed regałem. Nie widziałem jego twarzy. Światło tam nie docierało.
- Powiedz... Masz może siostrę? Albo miałeś? Która powinna być w naszym wieku? - odwrócił się do mnie.
- Nie. Jestem jedynakiem. Dlaczego uważasz, że powinienem mieć siostrę? - spojrzałem na niego jak na idiotę, którym swoją drogą był.
- Twoja mama wygląda zupełnie jak... A z resztą... - uśmiechnął się lekko. Jego zachowanie wydawało mi się bardzo dziwne. Wstałem z łóżka i spojrzałem na niego.
- Woooow... Naprawdę jesteś jakiś inny. - pokręciłem głową. - Nie dość, że ubierasz się jak pedał, to jeszcze masz jakieś chore fantazje. I że niby co? Gdybym miał siostrę, byłaby podobna do mnie. Pewnie z ochotą byś ją rżnął, co? - zakpiłem. Jego wzrok nagle przestał być zamglony i, jakby nie zauważył, że wcześniej do niego podszedłem, odskoczył ode mnie jak poparzony.
- Czy ty właśnie sugerujesz, że jestem w tobie zakochany?! - pierwszy raz słyszałem, jak głośno krzyczy. Rozbawiło mnie to. Zarówno jego mimika jak i gestykulacja były nieziemsko śmieszne.
- Nie ważne. Poprawiłeś mi trochę humor. - spojrzałem na biurko. - Jeśli jesteś głodny, możesz to zjeść. - skinąłem głową w stronę talerza.
- A co z tobą? Wyglądasz strasznie. Jesteś taki chudy... - dotknął mojego przedramienia. Natychmiast odtrąciłem jego dłoń.
- I tak bym to wyrzucił. Ale jeśli nie masz ochoty, to nie jedz. I jeszcze jedno. Nienawidzę, kiedy ktoś dotyka mnie bez pozwolenia ani faktycznej konieczności. Więc lepiej nie rób tego więcej. Dostać łomot z kościstej pięści boli trochę bardziej.
- Na pewno nie chcesz tego zjeść? - ignorant... Pokręciłem głową i westchnąłem. Usiadłem na brzegu łóżka i spojrzałem na swoją kostkę. Wygląda na to, że nie będę mógł iść do szkoły... Jutro z rana pójdę do szpitala. Może zatrzymają mnie na obserwacji..? Nie chcę znowu mieć do czynienia z moją matką. Znów będzie wmuszała we mnie jedzenie i znów skończy się mdłościami... Ehh. Ta nadmierna, sztuczna troska...

czwartek, 27 czerwca 2013

10. Black Prince. (S/Y)

- Książę. - SungYeol ukłonił się z uśmiechem na twarzy. - Świetnie wyglądasz. Wypoczynek wyszedł ci na dobre.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że ty także dużo odpoczywałeś. - odwzajemniłem uśmiech z zadowoleniem. Nasz pobyt przedłużył się o kilka dni, ponieważ ojciec nie miał wystarczającego orszaku.
- Dziś wieczorem odbędzie się kolacja z rodziną królewską. Powinieneś obowiązkowo się na niej stawić. - kiwnął głową.
- Rozumiem. - odparłem i położyłem płaszcz na łóżku, który zaraz został schowany do szafy przez młodego. - Jesteś już wolny. Zobaczymy się jutro. - odprawiłem kucharza. Spojrzałem na SungJonga. Mięliśmy jeszcze trochę czasu. Kazałem stajennemu osiodłać konie.
- Zabiorę cię do mojego świata. - młodszy spojrzał na mnie z niezrozumieniem. - Zobaczysz wnętrze mojego serca.
- Twoje serce powróciło? - podszedł i położył dłoń na mojej klatce piersiowej.
- Za każdym razem dzielisz się ze mną swoim sercem. Ale spokojnie. Twoje serce przeze mnie nie umrze. Ty po prostu dzielisz tę miłość. Otaczasz nią dwie osoby. Dzięki temu nasze więzi są nierozerwalne. Nie potrafiłbym się na ciebie teraz złościć. - przytuliłem go. - Przepraszam, że byłem taki okropny.
- Nie.. - pokręcił głową. - Nie musisz przepraszać hyung. - pocałował mnie w policzek. Pogłaskałem go po głowie, po czym złapałem za rękę.
- Chodźmy. Mój świat nie może już dłużej na ciebie czekać.

Znów doznałem wspaniałego uczucia. Znów czułem ukochany zapach sierści. Znów słyszałem uwielbiony dźwięk kopyt topiących się w złotym piasku. Znów czułem stęsknione bicie serca... Niczym jedna dusza wszczepiona w dwa ciała. Ja i mój koń. Jednak teraz widziałem jeszcze kogoś. Widziałem roześmianego SungJong'a. Widziałem jego rozwiane włosy. Policzki lśniące w świetle słońca zmęczonego całodziennym czuwaniem nad naszymi głowami. Idealne rzędy białych zębów, do złudzenia przypominających perły. Długą szyję, rozglądającą się za drzewami i ścieżkami. I w końcu... bystre oczy, pragnące dostrzec dosłownie wszystko. Pragnące przeżyć przygodę. Pragnące patrzeć na mnie w każdej możliwej chwili, by na moment móc oderwać się od widoku spomiędzy sterczących uszu pędzącego rumaka, który za chwilę miał się zatrzymać, widząc poczynania drugiego zwierzęcia.
 Mój mały, osobisty książę rozejrzał się dookoła. Znajdowaliśmy się właśnie na polanie. Wieczorny blask odbijał się od wilgotnej trawy i owijał nas swoją ciepłą barwą. Miliony kolorowych motyli wyleciały zza drzew. Zupełnie, jakby ktoś je spłoszył. SungJong zaparł dech w piersiach. Z rozdziawionymi ustami, które swoją drogą niesamowicie mnie kusiły, wpatrywał się w nie, usiłując przyjrzeć się każdemu z osobna. Tak jakby chciał zliczyć je wszystkie. Jakby pragnął zakodować w głowie odcień i barwę każdego z nich. Niezauważony zaszedłem go od tyłu i mocno przytuliłem. Oparłem brodę o jego obojczyk. Czułem zapach mydła, którego używał. Splotłem ręce na jego brzuchu. Zaraz położył na nich swoje dłonie i mocno ścisnął. Dostrzegłem łzy spływające po jego poliku. Spojrzałem na niego z niezrozumieniem.
- Coś nie tak? Nie podoba ci się mały świat, do którego uciekam? - spytałem.
- To nie tak. - pokręcił głową i wytarł twarz. - Po prostu... Książę, jesteś pierwszą osobą, która tak mnie traktuje. Którą choć trochę obchodzę.
- Obchodzisz mnie. - zgodziłem się z nim. - Jak miałby mnie nie obchodzić mężczyzna, który dzieli się ze mną swoim sercem? - odwróciłem go do siebie przodem. - Nie płacz już, proszę. To czas, by się cieszyć. Ponieważ znalazłem sens. Większy i lepszy od poprzedniego. Znalazłem swój cel, do którego zamierzam uparcie dążyć. Będziesz przy mnie na zawsze. Ponieważ nigdy nie pozwolę ci odejść. - mimo że go uspokajałem, zaczął płakać jeszcze bardziej. Nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Po prostu mocno go przytuliłem.

wtorek, 25 czerwca 2013

1. Molla. (S/Y)

Nie chciałem iść do szkoły ze świadomością, że ten idiota znów mnie najdzie. Jednak nie powinienem opuszczać lekcji, kiedy dopiero zaczął się rok szkolny. Nie chcę już na początku robić sobie problemów. Poza tym, pewnie niedługo zacznie się ciężka harówka. Ehhh... Kocham szkołę...
 Dzisiejsza podróż autobusem minęła wyjątkowo spokojnie. Obok mnie stanął tylko jeden pijak i o dziwo nie było żadnego dziecka żebrającego o pieniądze. Wysiadłem na swoim przystanku. Przechodzący obok chłopak zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem. Z wielkim niesmakiem powstrzymałem swoje pięści, chowając je w kieszeniach i skulony, by nikt nie widział mojej twarzy, skierowałem się ku klasie. Nigdzie nie widziałem Sehuna. W sumie to od razu poprawiło mi humor. Pierwsza lekcja minęła spokojnie...
 W przerwie niestety dobra aura prysła niczym bańka mydlana i czarne chmury zawisły nad moją głową. Usiadłem na ławce pod oknem, nie chcąc nikomu przeszkadzać, kiedy naszedł na mnie ten dzieciak.
- Cześć!! Jak się czujesz? Zauważyłem ostatnio, że jesteś strasznie chudy! Przygotowałem specjalnie dla ciebie ciasto i tosty! Chcesz? - podsunął mi pod sam nos pudełko z jedzeniem. Pachniało przepysznie... Ale nie miałem na to ochoty. Z resztą jak zawsze. Odepchnąłem jego rękę w znaczący sposób. Spojrzał na mnie ze smutkiem. - Nie chcesz...? - spuścił głowę. Wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na niego.
- Zamierzasz się tu rozbeczeć? - spytałem ironicznie. Jednak wielkie krople zaczynały gnieździć się w kącikach jego oczu. - Yah. Jak zamierzasz ryczeć to nie przy mnie. Nienawidzę tego. - wstałem i odszedłem od niego. Udałem się na boisko. Było bardzo ciepło. Schowałem się w cieniu i patrzyłem w chmury, które leniwie toczyły się po bezkresnym błękicie. Ten widok zawsze mnie uspokajał, mimo że kojarzył mi się z dość dramatyczną historią.
 Do końca dnia Sehun nie odezwał się nawet słowem. Widziałem po jego oczach, że płakał i to bardzo długo, bowiem spóźnił się na lekcję. Nie zwracałem na niego najmniejszej uwagi i, co dziwne jak na mnie, skupiłem się na lekcji.
 Wracając ze szkoły zapaliłem fajkę. Tak na rozluźnienie. Zawsze miałem przy sobie awaryjną paczkę na wypadki podobne do dzisiejszego. Szedłem pieszo, gdyż pogoda była wręcz idealna na spacer. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że za mną idzie Pan Natrętny.
 Skoncentrowałem się na głębokich zaciągnięciach tytoniu i rozkoszowaniu się gorzkim smakiem dymu. Wypuściłem z ust powietrze tak, że przez chwilę nie widziałem, co jest przede mną. Poczułem mocne szarpnięcie za ramię. Z hukiem upadłem na ziemię. Papieros wypadł mi z ręki. Poczułem jak ktoś mnie podnosi. Z początku nie byłem pewien kto to. Myślałem, że widzę Lay'a. Ale to byłoby niemożliwe. Nie mógłby tu być. Więc kogo widzę..?
- Błagam! Otrząśnij się! Luhan! - weeeeh!! Nawet moje imię paskudnie brzmiało w jego ustach!
- Puszczaj mnie! - wrzasnąłem na Sehuna i spojrzałem na niego z przerażeniem. - Nie słyszysz co mówię?!! - nie chciał dać mi spokoju. W końcu sam się wyrwałem. Zrobiłem krok do przodu, po czym poczułem silny ból w kostce. - Cholera. Co się dzieje?!
- Ty... Nie widzisz? Potrącił cię samochód. - wytłumaczył łapiąc mnie za przedramię. - A raczej prawie potrącił. Gdyby nie ja pewnie byłoby z tobą bardzo źle. - schlebiał sobie. Patafian. - Cham. Odjechał nie zwracając na ciebie uwagi.
- Nie ważne. - odtrąciłem jego rękę i zacząłem kuśtykać w stronę domu.
- Przestań się opierać. Twoje zdrowie jest najważniejsze. Jeśli masz zamiar iść do domu w takim stanie, możesz tylko zaszkodzić swojej nodze. - na moje nieszczęście, byliśmy daleko od jakiegokolwiek przystanku. Najbardziej opłacalną opcją, było pójście do domu pieszo.
- Nie jeżdżą tędy autobusy.
- Zaniosę cię. - nie zdążyłem nawet wszcząć sprzeciwu, kiedy poczułem, że unoszę się nad ziemią. Musiałem mu to przyznać. Silny z niego dzieciak. - Którędy do twojego domu? - spytał patrząc na moją twarz. Ta sytuacja była dla mnie krępująca... Wyciągnąłem rękę ku bocznej alejce, rzadko odwiedzanej przez ludzi. Założywszy moją torbę na ramię, ruszył w tamtą stronę pewnym siebie krokiem. Z każdym kolejnym ugięciem, robiło mi się niedobrze. Kiwałem się to w dół, to w górę, jak na szalonej karuzeli. Kręciło mi się w głowie. Ból kostki coraz bardziej się nasilał. W dodatku przycisnął mnie pęcherz. Powinienem szybko iść za potrzebą...
Po piętnastu minutach morderczej drogi doznałem ukojenia. Zarówno pod względem potrzeby fizjologicznej i bolącej nogi, tudzież zawirowaniu w głowie. Zostawiłem Sehuna w przedpokoju, gdzie zachwycał się niezwykłością pamiątek mojej matki, które przywiozła z różnych stron świata. Odpocząłem jeszcze chwilę i wyszedłem do niego.
- Chcesz się czegoś napić? - zaprowadziłem go do kuchni.
- Możesz mi zrobić herbatę. - wyszczerzył się. Westchnąłem z rozczarowaniem, gdyż kostka straszliwie mnie bolała, a ten dureń kazał mi jeszcze usługiwać. Wielkie mi co. Równie dobrze mógłbym umrzeć pod kołami samochodu. Skrzywdził mnie, ratując mi życie. Wolałbym pozwolić, by los osądził o mojej śmierci. Odebrał mi szansę na długi sen. - Co z twoją nogą? Nie wygląda za dobrze. Strasznie spuchła. - wyrwał mnie z zamyślenia. Jego uwaga była słuszna. Zamiast dwóch wystających kosteczek miałem nad skarpetką wielką banię, przypominającą rozrośniętą gruszkę.
- A nie widać? - fuknąłem.
- Usiądź. - rozkazał mi po dłuższym zastanowieniu. Sam wstał. - Gdzie masz apteczkę? Powinny być tam maści na skręcenia i żele chłodzące. Oprócz tego powinienem założyć bandaż. Nie ma sensu iść teraz do szpitala. Jest już dość późno... - spojrzał za okno. Z niechęcią go posłuchałem. Wskazałem górną szafkę i spocząłem na miękkim krześle. Wystawiłem nogę, którą Sehun uniósł po chwili na wysokość jego kolana.
- Posrało cię?!! To boli idioto!!! - wydarłem się na całe gardło.
- Jak ma nie boleć? Masz arbuza zamiast nogi! - odpyskował. Poczułem jego zimne palce. Od razu zacząłem dygotać.
- Yaaah!! Zrób to jak najszybciej! Nieznośne uczucie. Kto normalny ma takie zimne paluchy?! - czułem jak się rumienię. Czy to ten moment, który zwą szaleństwem?

niedziela, 23 czerwca 2013

9. Black Prince. (S/Y)

Siedzieliśmy do późna. W zupełnej ciszy. Nie przeszkadzało mi to, ale SungJong najwyraźniej czuł się niezręcznie. Zerkał na mnie spod spuszczonej głowy. Dziwiło mnie, że nie chce iść spać. Ja sam chętnie bym to zrobił. Ale moje serce oszalało. Nigdy nie czułem czegoś takiego... Nawet z Hoyą. Z nim to po prostu było rżnięcie. Najzwyklejsze w świecie rżnięcie. A z młodym... To była pasja... Magia. Czułem to. Nie dało się tego przeoczyć. Chętnie zrobiłbym to jeszcze raz. Ale to już nie dzisiaj. Może jutro..?
 Zasnęliśmy w końcu na ganku, z herbatą w rękach. Opierałem się o drewniany filar. Młody zaś postanowił zamienić moje ramię w poduszkę. Kiedy spał, wyglądał jeszcze niewinniej, niż zazwyczaj. Był po prostu uroczy... Wydawało się, jakby go pocałować, byłby słodki niczym cytrynowy cukierek. 
 Otworzył oczy i odruchowo na mnie spojrzał. 
- Hyung... Dobrze spałeś? - ziewnął. Uśmiechnąłem się, słysząc ten zwrot w jego ustach. 
- Nie najlepiej. - zrobiłem skwaszoną minę. - A ty? 
- Śniły mi się motyle. - przytulił mnie. - Lubię motyle. A ty hyung? Co lubisz, a czego nie? Chciałbym móc lepiej cię poznać... 
- Poznasz mnie z biegiem czasu. Mamy go jeszcze trochę w zanadrzu. - pogłaskałem go. - Ja również lubię motyle. I to bardzo. 
- Co chcesz na śniadanie? - wstał. Nie wiem dlaczego, ale zacząłem się zastanawiać, jak to możliwe, że tak nagle zmieniły się nasze relacje... Bo się ze sobą przespaliśmy? Czy właśnie to miał na celu mój ojciec..?  
- Co chcesz. Daję ci wolną rękę. - również się podniosłem i wszedłem do środka. Przebrałem się w świeże ubrania i usiadłem w salonie, w oczekiwaniu na posiłek. 
 Byliśmy w czasie konsumpcji zupy mlecznej, kiedy do domu wparował żołnierz. Ukłonił się nisko i spojrzał na mnie. 
- Panie. Zostałem wysłany przez króla dziś rano. Miałem sprawdzić, czy oboje jeszcze żyjecie. Widzę, że jesteście już w dobrych stosunkach? - był to wyjątkowo wścibski człowiek... 
- Tak. Możesz przekazać królowi, by jeszcze dziś wyjechał po nas orszak. 
- Tak jest! - znów się schylił i wyszedł. Spojrzałem na młodego. Był zakłopotany. 
- Myślisz... Że król nie będzie miał nic przeciwko... nam...?
- Oczywiście, że nie! W końcu jesteś ze szlacheckiej rodziny! Co innego taki żołnierz, w dodatku sierota... Wiem, że ty jesteś inny! - jego mina z każdym moim słowem rzedła w oczach. - Coś nie tak? 
- Po prostu... Chyba powinieneś o czymś wiedzieć... - zaniepokoiłem się. 
- Mianowicie..? 
- Nie jestem ze szlacheckiej rodziny... To znaczy... Ja... Tak właściwie to nikogo nie mam. Podczas nauk, mieszkałem w sierocińcu. - zbladłem. Zrobiło mi się słabo. Niedobrze. Jeśli ojciec odkryłby moją orientację, mógłby jeszcze jakoś to znieść. Ale z sierotą?! To niemożliwe. Na pewno nas nie zaakceptuje..! I co teraz?!
- Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś?! - podniosłem głos. Byłem wściekły. Poczułem się okrutnie oszukany.
- Bo ja... Powiedziano mi, że jeśli to odkryjecie, to mogę zostać wyrzucony. I... I ja... - w jego oczach zbierały się łzy.
- Nie pozwolę, żeby cię wyrzucili. Nie dadzą mi teraz nowego służącego... - westchnąłem, sprawiając pozór chłodnego i nieporuszonego. Po jego polikach spłynęły ogromne krople łez.
- Czyli jednak dobrze przewidywałem. Jestem tylko zabawką? Nic nie znaczącą dziwką? Gdybyś mógł, wymieniłbyś mnie? Liczyło się tylko to, żeby zaliczyć? - nie podnosił tonu. Mówił spokojnie, jakby był na to wszystko przygotowany. Spojrzałem na niego, biorąc głęboki wdech.
- Nie wiem... - wstałem i podszedłem do drzwi. - To dziwne uczucie, które jak dotąd nie było mi znane.
- Poczucie wyższości? Dominacji? Zabawy z młodszym dzieciakiem? - wymieniał określenia. Jednak żadne z nich nie pasowało do opisania obecnej sytuacji.
- Pasja. Pożądanie. Chęć przeżycia przygody. Odkrywanie nowego świata. - zastąpiłem terminy. Spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- Czyli... Czyli moje pochodzenie...
- Nie jestem taki jak ojciec. Nie masz rodziców, to fakt. Ale może byli oni ze szlacheckiej rodziny? Nie wiesz tego, prawda? - pokręcił głową. - No więc właśnie. Spróbujemy to jakoś załatwić. Najważniejsze, żeby się jakoś ukryć. Dziś wieczorem wrócimy na zamek. Nie pozwól, żeby ktokolwiek, a zwłaszcza Yeol, dowiedział się o tym, co tu zaszło, zrozumiałeś? 

piątek, 14 czerwca 2013

8. Black Prince. (S/Y)

[+18]

Zerkałem na półprzytomnego, leżącego na mnie SungJonga. Ledwo łapał oddech, dusząc się przez wręcz paranoiczny płacz. Przyłożyłem dłoń do jego polika, jednak zaraz ją odtrącił. Poczułem się głupio. Usadziłem go na dnie wanny i zacząłem całować po włosach, później po policzkach, pozbywając się słonej wody z powierzchni gładkiej, zaróżowionej skóry. Starał się mnie odepchnąć, ale skutecznie na niego napierałem.
- Przepraszam. - mruknąłem. - Zapomniałem, że nie jesteś przyzwyczajony. Sam rozumiesz... Hoya już jakiś czas z tym żył. - westchnąłem. To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy kogoś dobrowolnie przeprosiłem. I pierwszy raz, gdy mówiąc o Hoyi, nie czułem ani gniewu, ani żądzy. - Proszę... Pomóż mi pozbyć się tego wstrętnego uczucia. Pomóż mi odzyskać człowieczeństwo..!
- Jesteś pe~ewien, że to jeszcz~cze możliwe~? - odparł, dławiąc się. Obróciłem go przodem do siebie. Spojrzałem prosto w oczy. Widziałem w nich gniew. Nienawiść... Mogłem o tym pomyśleć wcześniej.
- Nie chcesz tego? Zamierzasz mnie odtrącić? - westchnąłem. - No tak. Mogłem od razu cię wywalić. Byłoby mniej kłopotu. Ojciec nie wysyłał by mnie na pustkowie. Z resztą i tak na nic się nie nadajesz. Praktycznie nic nie robisz. Nie jesteś nic wart. - wtem poczułem piekący ślad na twarzy. Dopiero później, moich uszu dobiegł odgłos uderzanego polika. Przyłożyłem dłoń do zaczerwienionej plamy i spojrzałem na niego.
- Nic nie wart? Czy ty wiesz co mówisz? Słyszysz siebie?! - podniósł ton. - Osobą, która nic nie jest warta, jesteś ty! Nie potrafisz kochać. Patrzysz tylko na potrzeby swojego penisa! Dziwię się, jak SungYeol z tobą wytrzymuje! - wykrzyczał, po czym zaczął dyszeć. Zamurowało mnie. - Myślisz, że dlaczego Hoya cię zdradził? - kontynuował, już trochę spokojniej. Skuliłem głowę i wziąłem głęboki oddech.
- Masz rację. - również zacząłem płakać. - Może i dla ciebie jestem zerem. Może uważasz, że nie umiem kochać. Ale nie rozumiem. Nie mam pojęcia, dlaczego Hoya to zrobił. A Yeol'a w to nie mieszaj. Nie będziesz w stanie tego pojąć.
- HoWon też ma rozum. Nie rób z niego idioty. Pewnie wasz związek opierał się tylko na seksie? - burknął.
- Wcale nie. - zdziwił się lekko. - Chodziliśmy na spacery i na przejażdżki konne... Czasami nawet organizowaliśmy wyprawy. A seks był tylko kilka razy w tygodniu, o ile był w królestwie. - uśmiechnąłem się lekko. - Zawsze go wyczekiwałem. Dawałem mu wszystko, co najlepsze... Myślisz, że zdenerwowałem się bez powodu? Dostawał ode mnie dosłownie wszystko. Nawet nie musiał prosić...
- To ja już sam nie wiem...
- Dlatego uważam, że tak naprawdę nigdy nic do mnie nie czuł. I to boli mnie najbardziej...
- Nie myśl o tym, książę. - przysunął się bliżej. Woda w wannie była zupełnie czerwona. Ale najwidoczniej młody nie przejmował się tym. Złapał mnie za podbródek i wpił swoje miękkie usta w moje. - Pomogę ci. - mruknął prosto do ucha i zaczął błądzić dłońmi po moim torsie. Nie mogłem już się powstrzymać. Wstałem, ciągnąc go za sobą. Oplotłem ramiona wokół jego talii i lekko uniosłem ku górze. Wyszliśmy z wanny. Oparłem go o ścianę i zmusiłem, by się wypiął. Chwyciłem mydło i dokładnie posmarowałem jego wejście.
- Spróbujemy jeszcze raz, tylko tym razem zrobię to powoli, dobrze? - wyszeptałem. Pokiwał głową zezwalając na moje działanie. Przymierzyłem się i ostrożnie w niego wszedłem. SungJong głośno sapnął. - Wszystko w porządku?
- Delikatniej! - ostrzegł mnie. Ułożyłem dłonie na jego plecach, a w zasadzie, zacząłem je obmacywać. Miarowo wysuwałem się i wracałem na poprzednie miejsce na przemian. Wszystko robiłem tak, żeby sprawić mu jak najmniej bólu. I tak kilka razy jęknął, ale to już mogła być oznaka przyjemności.
- Boli?
- Tak.
- Bardzo?
- Tak.
- Jak bardzo?
- Cholernie bardzo.
- Mam skończyć?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo... Bo to... Przyjemne...
- Ból sprawia ci przyjemność..? - nie odpowiedział mi na to pytanie. Po prostu wydał rozkaz, jak gdyby to on tu rządził. Dzieciak...
- Przyspiesz. - wedle życzenia, moje ruchy z każdą chwilą stawały się intensywniejsze. Złapałem jego męskość i zacząłem ją stymulować. Jego stęki były muzyką dla moich uszu. Nachyliłem się nad nim i chwyciłem między zęby delikatny płatek ucha. Czułem, że już blisko. Mimo, że ten stosunek był inny od tych, których byłem dotychczasowym bohaterem, podwójnie mnie to podniecało. Spokój, równowaga i zgodne bicie dwóch serc... Nigdzie nie pędziliśmy. Po prostu robiliśmy to, co nam odpowiadało. Nikt nie miał jak nas nakryć, więc niczego się nie baliśmy.
 Wylałem się w nim. Natomiast SungJong zabrudził podłogę.
- Sprzątasz to. - spojrzałem na niego zdyszany i wyszedłem na zewnątrz. Obróciłem go przodem i nacisnąłem na ramiona, zmuszając by klęknął. Wepchnąłem się do jego ust, pozbywając się niepotrzebnego brudu. - No, teraz przynajmniej masz mniej do czyszczenia kotku. - pogłaskałem go. - Grzeczny chłopiec. - złapałem ręcznik i owinąłem go. Sam też zacząłem się wycierać. - Chodź. Idziemy spać. Jestem już zmęczony...
- Nie chcesz nic zjeść? - złapał mnie za rękę. Co to za ciepło... Tam w środku? Dawno nie czułem czegoś takiego... Może faktycznie jestem głodny? Albo to przez tę wodę?
- Jeśli chcesz, możesz coś dla siebie zrobić. Ja chcę tylko herbatę. Ale najpierw się ubierzemy. - zaśmiałem się.

0. Molla. (S/Y)

Dookoła byli ludzie... Całe mnóstwo ludzi mieszanych płci. W większości Koreańczycy. Zdarzyło się kilka mieszańców. Nienawidzę ludzi. Zastanawiam się po co właściwie rodzice wysłali mnie do szkoły, skoro wiedzieli, że jeśli ktoś mi się narazi, jestem zdolny do pobicia. Zabijać jeszcze nie próbowałem...
 Po kilku morderczych minutach w końcu przyszła wychowawczyni. Wysoka, seksowna, przefarbowana na jasny blond nauczycielka biologii. Te wulgarne bachory bezczelnie się za nią oglądały. Westchnąłem cicho, tłumiąc swój gniew i wszedłem do klasy. Zająłem idealne miejsce dla mnie. Ostatnia ławka pod oknem.
 Siedziałem sam. Wszystkie pozostałe miejsca były zajęte. Cieszyło mnie to. Zero ludzi = zero zmartwień.
Po rozpoczęciu lekcji, mój lekki sen został przerwany przez impulsywne pukanie do drzwi i szczęk starej, rdzewiejącej już klamki. Nie powiem, zaciekawiło mnie to. Wysoka postać zrobiła kilka ciężkich, dudniących kroków. Gdy go ujrzałem, przeszył mnie dreszcz. Czułem, że jeśli poznałbym go bliżej, wpakowałbym się w kłopoty. To było coś, co ludzie zwą złym pierwszym wrażeniem. Tylko że w tym wypadku, to wrażenie było wręcz tragiczne.
 Nauczycielka wskazała mu miejsce obok mnie. W tej chwili przestałem darzyć ją jakąkolwiek sympatią. Przykleiłem się do okna i przyspieszyłem rozwścieczony oddech. Skierował białe martensy w moim kierunku. Poprawił długi, szary sweter i spoczął na krześle obok mnie. Obdarzył mnie przerażającym uśmiechem. Jego wzrok wręcz wyjadał moją duszę. Wyciągnął rękę.
- Nazywam się Sehun. Wygląda na to, że będziemy teraz sąsiadami. A twoje imię to..? - zignorowałem jego słowa i gesty. Nie miałem zamiaru się z nim spoufalać.
 Przez pięć kolejnych godzin lekcyjnych ten zagorzały idiota wyrzucał z siebie słowa jedno po drugim z prędkością światła. Jadaczka nie chciała mu się zamknąć. Ledwo udało mi się powstrzymać, by nie zrobić tego własnoręcznie.
 Po usłyszeniu upragnionego dzwonka, myślałem, że to już koniec tortur. Niestety na tym myśleniu się skończyło. Nie zdążyłem wyjść ze szkoły, a poczułem na swoim ramieniu dotyk. Odskoczyłem jak poparzony i zacząłem się na niego wydzierać.
- Co ty wyprawiasz?! Oszalałeś?!! - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Przepraszam. Nie chciałbyś może pójść ze mną na kawę? - fuknąłem na niego i ruszyłem w kierunku przystanku. Gdy spostrzegłem, że podąża za mną, zacząłem biec. Doskonale słyszałem jego ciężkie buty, odbijające się od twardej powierzchni chodnika. Wszedłem do autobusu. Niestety, on też zdążył to zrobić. Westchnąłem i wyciągnąłem legitymację, by skasować bilet. Sehun wyrwał mi dokument z ręki i zaczął mu się przyglądać, jakby z niedowierzaniem. - Nie zauważyłeś tego wcześniej? Masz błąd w legitymacji! Wpisali ci złą datę! - zaczął stukać o wypisane liczby. Zdecydowanym gestem odebrałem swoją własność i schowałem do kieszeni.
- Nie ważne. - burknąłem i wysiadłem na następnym przystanku. Chyba w końcu dał sobie spokój, bo nie lazł już za mną. W kojącej ciszy dotarłem do domu. Zdjąłem buty w przedsionku i od razu pobiegłem do swojego pokoju, który był na pierwszym piętrze. Jak zwykle, na biurku czekał na mnie obiad. Chwyciłem za talerz i wyrzuciłem jego zawartość do kosza. Tak, jestem anorektykiem. Nie potrzebuję jedzenia, by żyć. Tak właściwie, męczę się tu tylko dlatego, ponieważ dawniej to komuś obiecałem...

czwartek, 13 czerwca 2013

7. Black Prince. (S/Y)

[+18]

Obudził mnie zapach smażonych jajek. Rzadko kiedy jadałem białko. Jednak SungJong o tym nie wiedział. Postanowiłem dać mu szansę. Po wczorajszym zachowaniu jestem w stanie stłumić choć na chwilę swój gniew. Z reguły bywało tak, że nienawidziłem swoich sług do samego końca, aż sami nie odeszli lub SungYeol nie stwierdził, że powinienem ich wyrzucić. Czy tym razem będzie inaczej? Muszę przyznać, że jego biodra doprowadzają mnie momentami do obłędu. Ale to tylko pożądanie. Nie wiem, czy będę darzył go jakimkolwiek uczuciem. Jak na razie nie mam serca. Będzie musiał się wysilić, by przekazać mi cząstkę swojego. Wtedy na powrót stanę się człowiekiem.
- Śniadanie. - przyszedł i postawił talerz na stole, stojącym około metr ode mnie. - Jak spałeś, panie?
- Dobrze. - odchrząknąłem. - A ty? - zdziwił się nieco, ale w końcu odpowiedział.
- Muszę przyznać, że plecy bolały mnie całą noc. - zgarbił się. Znów to irytujące uczucie w klatce piersiowej...
- Jedzmy. - nakazałem gestem, by zjadł razem ze mną. - W końcu jest tu tylko jeden pokój. Nie będziesz jadł na zewnątrz.
- Tak jest. - skinął głową i przyłączył się do mnie. Prawdę powiedziawszy, jego jajecznica nie była taka zła. W sumie służący powinien mieć wiele umiejętności, by w każdej sytuacji być gotowy na służbę.
 Zjedliśmy wszystko w milczeniu. SungJong wstał i odszedł do kuchni z pustymi talerzami, ponętnie kręcąc przy tym pośladkami. Przygryzłem wargę i lekko puknąłem się w głowę. "Nie szalej", powtarzałem sam do siebie w myślach. Wstałem i poszedłem za nim.
- Masz ochotę na spacer? - zaszedłem go od tyłu. Gdy usłyszał mój głos, podskoczył zaskoczony.
- Panie. - natychmiast odwrócił się i pochylił przede mną. - Jeśli tylko chcesz...
- Nie ważne. - machnąłem na niego ręką i powoli się oddaliłem. Jego lojalny stosunek zaczynał mnie wkurzać. Sam wyszedłem przed dom i rozejrzałem się dookoła. W powietrzu unosił się śpiew barwnych ptaków, tworzący orkiestrę z szumiącymi drzewami. Słyszałem również cichy odgłos potoku, który płynął całkiem niedaleko. Westchnąłem sam do siebie i przysiadłem na schodach.
- Muszę go jakoś zdominować. - zacząłem wypuszczać, w zasadzie nic nie znaczące słowa. - Tak. - pokiwałem głową. - Zdecydowanie. Tej nocy pokażę mu, na co mnie stać. - uśmiechnąłem się pod nosem. SungJong nie zdołał jeszcze poznać całkowicie moich możliwości oraz siły. Lecz dziś wyprowadzę go z tego błędu. Zakończę jego oszukane życie i nadam mu nowe, pod swoimi skrzydłami.
Cały dzień siedziałem i go obserwowałem. Od czasu do czasu na mnie zerkał ze skrępowaniem, jednak nie odważył się nic powiedzieć. W sumie nie robił nic ciekawego. Sprzątał, gotował... wyglądając przy tym... co najmniej pociągająco. Dawno z nikim nie spałem. Jestem mężczyzną, więc mam prawo do takich myśli.
 Miałem ochotę zrobić coś ciekawego, ale zamiast tego, siedziałem i leżałem w łóżku na przemian. Doprowadzało mnie to do szaleństwa. Jedyną dobrą nowiną był chłodny powiew wiatru, oznaczający zbliżającą się, wieczorową porę.
 Zapaliłem w łazience kilka świec i kadzideł. Młody zaglądał za mną, gdyż był to pierwszy raz dzisiaj, kiedy zdecydowałem się zrobić coś konkretnego. Nalałem do pełna chłodnej wody. Wielka, obita metalem wanna czekała, aż płomienie usadzone pod nią pozwolą nagrzać się wodzie do odpowiadającej mi temperatury. Zdjąłem ubrania, rzuciłem je w kąt i przewiązałem w pasie ręcznik, w oczekiwaniu na kąpiel.
 W międzyczasie zawołałem do siebie służącego. Przyszedł do mnie w mgnieniu oka, w końcu dom był niewielkich rozmiarów.
- Chodź tu. - rozkazałem, by się zbliżył. Niepewnie zrobił kilka kroków, ku mojej osobie. Spoglądał prosto w moje oczy. Żar rozpalił się i odebrał od niego kawałek serca, by później tchnąć go we mnie. Zdecydowanym i szybkim gestem chwyciłem w pięść garść jego włosów i odchyliłem do tyłu. Był przerażony. Prawdopodobnie wiedział, co się szykuje. Lekko liznąłem jego dolną wargę. Mimika jego twarzy była nie do opisania, a seksowne usta kusiły coraz bardziej. Jednak chciałem sobie je zostawić na później. Najpierw zjada się ciastko, a na samym końcu wisienkę.
 Zdarłem ubrania z górnej części jego rozpalającego się powoli ciała. Przyparłem go do ściany, by przestał się wierzgać. Oberwał w twarz kilka razy. Zerkał na mnie, z płaczem błagając o litość. Jednakże było już trochę za późno. Zdążyłem się rozpędzić i jednym ruchem pozbyłem się w zupełności dolnej garderoby chłopaka. W obydwie dłonie złapałem jego włosy i mocno szarpnąłem ku wannie. Wepchnąłem go do środka, po czym sam podążyłem za nim. Przejechałem dłonią wzdłuż linii kręgosłupa, drugą nie puszczając czupryny. Zmusiłem go, by usiadł razem ze mną. Był odrętwiały. Nie ruszał się, w obawie o ból ciągnących włosów. Wygiął się do tyłu niczym giętki łuk. Ułożyłem rękę na jego biodrach i pomogłem mu lekko się unieść, by kilka sekund później pchnąć w niego swoją nabrzmiałą męskość. Zawył jak wilk w czasie pełni. Lekko się wysunąłem i wróciłem do poprzedniej pozycji z jeszcze większą siłą, uderzając o czuły punkt. W wannie pojawiła się czerwona ciecz. Rozpłakany SungJong wyślizgiwał mi się z rąk. Cisza była zagłuszana jedynie przez jego szloch. Nie było słychać nawet ptaków... Puściłem jego włosy. Opadł na ścianę wanny. Zacisnąłem zęby. Cholerne kłucie w sercu... Przyciągnąłem go do siebie. Położył się na mnie pozwalając mi wyjść. Krwi było coraz więcej... Zaczynało mnie to martwić, jednak nic nie mówiłem. Płakał tak głośno... Jak małe dziecko. Czy to, co mnie teraz dusi i próbuje zabić... Czy to poczucie winy..?

środa, 12 czerwca 2013

6. Black Prince. (S/Y)

Spałem niespokojnie. Budziłem się co kilka minut. Za oknem szalała burza... SungJong'a nie było w przedsionku, jak to zazwyczaj bywało. Czułem otaczający mnie chłód. Pragnąłem, by wsiąkł w moje serce, bym mógł przestać go odczuwać... Lecz nie miałem już serca. Wyzbyłem się resztek człowieczeństwa. Stałem się mrokiem. Jestem teraz czarnym księciem.

- MyungSoo? - usłyszałem nad ranem głos Yeol'a. Już od dawna nie spałem. Siedziałem teraz na łóżku i rozmyślałem jaką karę może dać mi ojciec.
- Witaj. - uśmiechnąłem się. - Dobrze spałeś? - usiadł na brzegu łoża.
- Tak, dziękuję. A ty?
- Szczerze mówiąc nie za dobrze. - zsunąłem się, by ukryć się pod kołdrą.
- W takim razie pośpij jeszcze trochę. - jego głos działał na mnie jak melisa. Uspokajał i kołysał do snu, nawet jeśli jego brzmienie nie było melodyjne.
- A co z ojcem? - mruknąłem. Spostrzegłem, że SungYeol nachyla się nade mną. Bacznie go obserwowałem. Poczułem płatki róż na swoim czole. Jego miękkie usta odegnały z mojego umysłu niepotrzebne myśli.
- Nie martw się teraz o to i śpij. Nikogo tu nie wpuszczę. - wyszeptał i poprawił leżącą na mnie kołdrę.
- SungYeol..? - nie zareagował na moje wywołanie. Po prostu pogłaskał mnie po włosach i wstał. Tylko... Dlaczego nagle poczułem ciepło? Chłodna woda spływała po wnętrznościach zamarzniętej pustki. Zadrżałem. - SungYeol. - ponowiłem próbę z podobnym skutkiem jak poprzednio. - Co ty planujesz? - postanowiłem kontynuować. W końcu musiał mnie słyszeć. - Dlaczego..?
- Nie myśl o tym. - wyszedł. W tym momencie miałem większy mętlik w głowie, niż poprzednio. Nigdy nie patrzyłem na SungYeol'a... w ten sposób. Zawsze był dla mnie najlepszym przyjacielem, lekarstwem, opiekunką... Ale nigdy, nawet przez chwilę, nie był.. mężczyzną? Choć czasem zastanawiałem się, dlaczego tak właściwie nigdy nie spojrzałem na niego jak na kogoś, kogo mógłbym kochać. W końcu ufam mu jak nikomu innemu. Wie o mnie więcej niż ja sam, dlatego jego potrawy są dla mnie idealne. Zna mnie praktycznie od dzieciaka. Spędziliśmy razem mnóstwo czasu, ale nadal... Był dla mnie bratem. Kochał gotować. Zawsze chciał pracować jako kucharz. Niestety nie mogłem zapewnić mu lepszej posady, ponieważ nie pochodzi ze szlacheckiej rodziny. Nawet nie ma rodziców... Ale choć tyle mogłem dla niego zrobić. Odwdzięczyć się za szlachetny czyn, którego dopuścił się dawno temu...

- Książę..? Król nas wzywa... - podszedł do mnie od tyłu. O mało nie dostałem zawału.
- Jasna cholera, SungJong! Czy ty przestaniesz mnie straszyć i irytować?!
- Wybacz. - ukłonił się i zaprowadził mnie do głównej sali. Przywitaliśmy się z moim ojcem i podeszliśmy do niego.
- Przemyślałeś swoje zachowanie? - zapytał ciężkim i najwyraźniej wciąż rozgniewanym głosem.
- Tak ojcze. Ale nie zamierzam przeprosić.
- To też nikt ci nie każe. - odparł z ironią. - Już mam dla ciebie specjalne zadanie. Przed zamkiem czeka powóz. Wsiądziesz do niego razem z tym młodzieńcem. - wskazał na SungJong'a. - Na miejscu wszystko się wyjaśni. - skinąłem głową i oddaliłem się w wyznaczonym kierunku. Wsiadłem do pojazdu, niestety naprzeciwko młodego...
Przemierzaliśmy wyboiste drogi. W pewnym momencie powóz wjechał w koleinę. Młodszy wpadł na mnie. Nasze twarze niemal się dotykały. Zazgrzytałem zębami. Czułem na sobie jego strach. Odepchnąłem go z całej siły. Uderzył się o ścianę bryczki, jęcząc przy tym dość donośnie. Jeden ze sług zajrzał do środka z zaniepokojeniem.
- Czy ktoś ci kazał nas pilnować?!!! - wydarłem się. Od razu wrócił do szyku. Rozwścieczony spojrzałem na SungJong'a, który masował się teraz po plecach. Warknąłem na niego ostatni raz i przymknąłem oczy, by się zdrzemnąć.
Dotarliśmy na miejsce dopiero pod wieczór. Było jeszcze jasno, ale świerszcze dawały o sobie znać. Przewodniczący wyprawy wysłany osobiście przez mojego ojca, zsiadł z konia i podszedł do naszej dwójki. Spojrzałem na niego pytająco.
- Będziecie mieszkać w letniej posiadłości do odwołania. Dziś rano przywieziono tu ubrania, leki i jedzenie. Życzę miłego wieczoru. - uśmiechnął się i odjechał z orszakiem, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Spojrzałem na ciemnookiego. Fuknąłem na niego i udałem się na spacer wzdłuż leśnej ścieżki. Znałem okolicę bardzo dobrze. Gdy byłem mały, często przyjeżdżałem tu konno z moim starszym bratem. Dom znajdował się jakieś  pół kilometra od głównej drogi. Nie zajmowałem się tym, że mój służący mógłby się zgubić. W moim świecie było miejsce na jedną osobę. Mnie.
Dopiero kiedy się ściemniło, skierowałem się ku posiadłości. SungJong siedział przy drodze i rozglądał się dookoła. Ominąłem go zwinnie i poszedłem do domu. Oczywiście przyczepił się na mój ogon. Nie miałem już siły go odganiać. Marzyłem teraz o śnie.
Słyszałem jak syczy nakładając wieczorem maść na plecy, a raczej ich boki. Coś w środku mnie zakuło. Siedział przede mną, ale nie śmiał nawet spojrzeć w moją stronę. Niestety letnia posiadłość miała to do siebie, że był tylko jeden pokój, kuchnia i łazienka. Wszystko musieliśmy dzielić między sobą, co oczywiście nie spodobało mi się. Obserwowałem jak niezdarnie nakłada wygrzebaną z apteczki maść. Nabiłem mu dość porządnego siniaka. Cóż. Ma się tę siłę w ramionach.
- Pokaż to. - nakazałem. Bez podnoszenia głowy i jakby z lękiem, podszedł do mnie i usiadł przede mną tyłem. Rozsmarowałem tłustą maź na całej powierzchni ogromnego, fioletowego guza. Stękał przy tym jakby miał zaraz dojść. - Aż tak źle? - zdziwiłem się nieco. Pokiwał głową i ukłonił się.
- Dziękuję, panie. - pamiętał o manierach i zmianie obecnego statusu. Wyuczony chłoptaś.
Nagle dopadł mnie kaszel. Gardło zaczęło piekielnie drapać, a gdy łykałem ślinę, wydawało się, jakby język był spuchnięty. Młody się przestraszył. Zaparzył mi herbatę i kazał się położyć. Nawet nie zauważyłem, że zasnęliśmy w jednym łóżku...

piątek, 7 czerwca 2013

5. Black Prince. (S/Y)

Udałem się na kolację sam. SungJong został w komnacie. Zasiadłem do stołu. Ojciec spojrzał na mnie. Wyglądał na zdziwionego.
- Witaj ojcze. - ukłoniłem się nie parząc na niego.
- Dlaczego jesteś sam? - zapytał niskim, przerażającym głosem. - Znów pokłóciłeś się ze sługą?
- Nic z tych rzeczy. Ubrudził się i musiał się przebrać. - skłamałem. - Zaraz powinien tu być.
- W takim razie, zacznijmy jeść. - przyzwolił. Cała czwórka zebrana przy stole zabrała się za jedzenie. Gyu zerkał na mnie kątem oka. Wiedział, że nie znoszę SungJong'a, który w międzyczasie zdążył do nas dołączyć. Spojrzałem na niego zgorzkniale, po czym dostrzegłem, że mój ojciec również kwasi się na jego widok. - Młody. - stwierdził.
- Tak. Młodszy ode mnie.
- Widzę, widzę. Jak się sprawuje? - zapytał mnie.
- Ekhm... - odchrząknąłem tylko. - Sam zdążysz się pewnie przekonać. - powiedziałem jedno zdanie. Zaledwie kilka słów. Nie minęła nawet minuta, a na moich kolanach wylądowała gorąca zupa. Wrzasnąłem na SungJong'a i w przypływie złości uderzyłem go w polik. Mój ojciec, widząc to, wstał gwałtownie i odciągnął mnie od służącego. Chyba jednak nie wydobrzałem do końca po incydencie z Hoyą.
- Jak ty traktujesz swoją prawą rękę?!! - jebnął swoim basem prosto w moje ucho. - Gdyby nie on, wszystko musiałbyś robić sam, wiesz?!! - ciężko dyszał. Prawdę mówiąc, trochę się bałem. - Tak być nie może. Zrozumiesz jego wartość, kiedy wymyślę dla ciebie karę. - usiadł z powrotem na krześle i kontynuował konsumpcję. Odszedłem, by się przebrać. Młodszy podążył za mną. Wszedł nawet do pokoju, kiedy chciałem się przebrać. Zbeształem go, ale nieustępliwie stał przede mną. Znów oberwał w twarz. W jednej chwili zjawił się SungYeol. Przeraził się i od razu do nas podbiegł. Chcąc załagodzić sytuację, zaczął mnie wycierać. Spojrzałem na niego zdezorientowany.
- Co robisz? - spytałem, jakbym nie wdział..
- Uspokój się człowieku. To, że Hoya tak postąpił, nie znaczy, że masz się zaraz na wszystkich wyżywać. - SungJong się wycofał. Odchrząknąłem zmieszany i powstrzymałem SungYeol'a. Spojrzałem mu prosto w oczy.
- Jestem załamany. Nie widzisz tego?
- Widzę. - pogłaskał mnie po włosach. - Chodź ze mną. Zaparzę herbatę z naturalnych roślin i trochę ochłoniesz. Lepiej nie wracać już dziś na kolację. Służący zaczynają plotkować o twoim wybuchowym charakterze. Wiesz, że nie lubię, gdy o tobie mówią, prawda? - jego melodyjny głos działał na mnie uspokajająco.
 Udaliśmy się do kuchni. Wypiłem miętę. Od razu zrobiło mi się lepiej.
 Wieczorem, gdy leżałem już w łóżku, zjawił się niechciany gość. Usiadłem i spojrzałem przed siebie. Trzymany przez dwóch strażników Hoya stał na środku pokoju z miną... której jeszcze nigdy nie widziałem.
- Co ty tu robisz? - zapytałem chłodno nie wyrażając żadnych uczuć.
- Książę... Błagam, wybacz mi. - upadł na podłogę. - Znam twą dobroć... I znam też jasność twego serca. Proszę, uwolnij mnie.
- Muszę cię niestety rozczarować. Dzięki osobie poniżającej się przede mną, pozbyłem się serca, by już nigdy nie cierpieć. Wewnątrz mnie została tylko pusta przestrzeń, wypełniona mrokiem i nienawiścią. Dawałem ci wszystko. Miałeś najlepszego konia w królestwie. Najlepszej jakości ubrania. Mogłeś ze mną spać i jadać najpyszniejsze dania. A mi wystarczyłoby, gdybyś tylko mnie kochał i od czasu do czasu komplementował. Nie oczekiwałem niczego w zamian, a mimo to dawałeś mi poczucie bezpieczeństwa, które jak dotąd było dla mnie najważniejsze. Przez ciebie będę unikał tego przerażającego uczucia. Miłość to najgorsze, co może się wydarzyć. Żałuję, że cię rekrutowałem i pokochałem. Dziś jesteś już nic niewarty. Stałeś się czarnym scenariuszem mojego życia. Jesteś najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. - widziałem w jego oczach łzy i rozpacz. Udawałem niewzruszonego. Otoczyłem się twardą skorupą, jednak wewnątrz moja dusza topiła się w językach płomieni smutku. Jęczała i piszczała, ale nikt nie słyszał. Nikt nawet nie spojrzał, nie przyszedł... Umierała w samotności. Wśród niej była tylko pogarda, która przyspieszała jej nagłą i bolesną śmierć.

wtorek, 4 czerwca 2013

Wiadomość :)

Zostałam poproszona o udostępnienie stronki z konkursem  ^_^ Jednocześnie zapraszam do czytania fanfiction na stronie tutaj -> KLIK
Odnośnie ficków mam mały zastój :< Ale Black Prince powinien niedługo się pojawić ^^
Ktoś wgl na niego czeka..? 
Nie dodajecie komentarzy :< 

sobota, 1 czerwca 2013

4. Black Prince. (S/Y)

Obudziłem się dopiero kolejnego dnia. Wszystko mnie bolało. Skuliłem się na sianie i spoglądałem przed siebie bez wyrazu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie jestem sam. Tuż obok mnie leżał SungJong. Nie chciało mi się już dociekać, jak się tu znalazł. Po prostu kopnąłem go, żeby się odsunął. Z hukiem spadł ze snobka. W jednej chwili wstał i spojrzał na mnie.
- Książę! Czujesz się już lepiej?! - wrzeszczał podekscytowany.
- Daj mi spokój i idź sobie. Chcę zostać tu zupełnie sam przez resztę dnia, rozumiesz?
- Nie zostawię cię, książę. Z resztą i tak będą cię szukać... Lepiej od razu chodźmy do zamku. - w tej chwili wpadłem na genialny pomysł.
- Chciałbym, żebyś się dla mnie czegoś dowiedział. Przez dzisiejszy dzień śledź Hoyę, mojego żołnierza, i pod koniec dnia zdaj mi raport. Nigdzie tego nie zapisuj. Gdyby ktoś to znalazł, byłoby niedobrze.
- Tak jest! - zasalutował i odszedł w podskokach. Znów upadłem na siano i zajrzałem za okno. Słońce świeciło bardzo mocno. Zapowiadał się gorący dzień.

Około południa zostałem znaleziony przez SungYeol'a. Od razu wiedziałem, że to sprawka tego dzieciaka.
- Jest z tobą aż tak źle? - zapytał siadając obok mnie. - Nie powinieneś się tak przejmować. - ułożyłem głowę na jego kolanach.
- Nie powinienem przejmować? Wiesz, że Hoya jest dla mnie najważniejszy. Wiesz, że nie dałbym zrobić mu krzywdy i wiesz, że jestem do niego mocno przywiązany. To co wczoraj się działo... Ja nie mam serca. Ono znikło z całym bólem. Od dziś nie mam uczuć. Jestem chłodnym ciałem bez wnętrza...
- Nie dramatyzuj tak. Jeszcze nic się nie wydarzyło. Może to zwyczajne nieporozumienie?
- Jakie nieporozumienie? - wytarłem łzy. - Przecież go znam. W głosie, w oczach, po zachowaniu... Musiałbym być chory, żeby nie zauważyć. - pociągnąłem nosem.
- Ugotowałem dla ciebie ryż z owocami. Pójdziesz ze mną? - pogłaskał mnie po włosach. Usiadłem i odgarnąłem grzywkę.
- Dziękuję, że przy mnie jesteś. Znów poczułem się lepiej. - uśmiechnąłem się lekko. - Chodźmy razem zjeść. SungJong poszedł go śledzić. Zobaczymy, co z tego wyniknie...
- Chodźmy. - złapał mnie pod ramię i zaprowadził do kuchni. Usiedliśmy przy stole. Powiedziałem, żeby zjadł ze mną. Przyglądałem się jak konsumuje posiłek. Sam nie miałem na to większej ochoty. Wolałem obserwować, jak porusza się jego grdyka podczas połykania kolejnych kęsów.

Po południu, gdy siedziałem w swojej komnacie razem z SungYeol'em, przyszedł nowy, aby zdać raport.
- Książę... - zaczął. Wyglądał na zdruzgotanego. Jego kolana dygotały, a dłonie drżały, jakby się czegoś bał. - To co widziałem... Nie wiem, czy chcesz o tym wiedzieć. - zacząłem się zastanawiać o co mu chodzi. - SungYeol. - zwrócił się do kucharza. - Lepiej trzymaj księcia. - posłuchał wskazówek SungJong'a i chwycił mnie pod ramię. - Otóż.... Hoya właśnie w tym momencie... On... Z DongWoo... Oni... Współżyją. - wydukał. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Do głowy uderzyła krew. Oczy zrobiły się ogromne... Naraz wstałem. Yeol razem ze mną, nadal mnie trzymając.
- Gdzie? - zapytałem chłodno i zdecydowanie.
- Uspokój się. Już to przerabialiśmy. Usiądź i odetchnij. Nie rób nic, czego będziesz żałował. - uspokajał mnie kucharz. Ale ja nie mogłem... W tym momencie byłem już pewien, że nie mam serca. Wyrwałem się z ich objęć i wybiegłem prosto do siedziby wojsk. Musiałem przekonać się o tym na własne oczy. Nie chciało mi się wierzyć. Hoya..? Mój HoWon? Z każdą minutą moje człowieczeństwo malało. Z każdą sekundą byłem zdolny do coraz to gorszych rzeczy. Z impetem otworzyłem wielkie drzwi, które uderzyły o ścianę budynku. To co ujrzałem, zwaliło mnie z nóg.
- Hoya... - jęknąłem. Bezsilnie upadłem na kolana wbijając w nich wzrok. Tam pod spodem... To ja powinienem tam być. - Jak... Jak mogłeś mi to zrobić?! - wrzasnąłem. Łzy napłynęły mi do oczu. W głowie zacząłem wymyślać już kary. - Wtrącony do lochu, wykastrowany... A może ścięty o głowę? Którą karę powinienem zastosować? - zwróciłem się do niego.
- Książę... - szybko się ubrał i upadł przede mną na kolana. - Nie oszukam już twoich oczu. Dobrze widziałeś, nie ma sensu cię od tego odciągać. Jednak zrozum, że to było tylko chwilowe uniesienie. Na froncie, bardzo mi ciebie brakowało, więc... - uderzyłem go w twarz.
- Tak. Oczywiście. Brakowało ci mnie... Problem w tym, że nie ufam ludziom, którzy choć raz mnie okłamali. - wstałem.
- Błagam, wybacz mi! - uderzył czołem o ziemię, jednak było już za późno.
- Gdybyś miał choć trochę oleju w głowie, pomyślałbyś czy warto dla niego stracić najlepszą pozycję w hierarchii. W ten sposób... Ponieważ w głębi duszy pozostał ludzki kawałek mojej egzystencji, zostaniesz wtrącony do lochu na wieczność. Jeśli będziesz chciał wyjść, wykastruję cię. - westchnąłem i zwróciłem się do najbliższego strażnika. - Słyszałeś moje słowa. Czyń swoją powinność. - skierowałem się z powrotem do zamku. Dostrzegłem biegnących tu SungJong'a i SungYeol'a.
- Książę... - Yeol był najwyraźniej pod wrażeniem.
- Dałem radę. - uśmiechnąłem się i opadłem.

Obudziłem się dopiero w moim łóżku. Tak jak mi się wydawało - zemdlałem. To był dla mnie jednak za wielki szok. Usiadłem. Nie było aż tak źle. Nic mnie nie bolało, a za oknem wciąż świeciło słońce. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było. Wstałem i zajrzałem do przedsionka.
- SungJong? Jest już późno? - spojrzał na mnie wyrwany z zamyślenia.
- Za godzinę jest kolacja. - ukłonił się.
- Chodźo m. - machnąłem na niego ręką. Naiwnie dnie przyszedł. Nie wiedział, że gdy jestem sfrustrowany, do głowy przychodzą mi różne pomysły. - Zdejmij ubrania i połóż się. - rozkazałem.
- Po co? - zrobił wielkie oczy.
- Po prostu wykonaj mój rozkaz. Zaraz się przekonasz po co. - westchnąłem. Ku mojemu zdziwieniu zaczął po kolei zdejmować ubrania i usiadł na brzegu łóżka. Podszedłem do niego i pchnąłem go tak, by leżał. - Dogódź sobie. - wydałem kolejne polecenie oschłym tonem głosu.
- Że... Co?! - krzyknął. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zawsze mogę wymienić cię na kogoś innego, kto będzie wypełniał rozkazy.. - odwróciłem się, ale kątem oka wciąż go obserwowałem. Udawałem, że wychodzę, ale musiało mu naprawdę zależeć na tej posadzie, ponieważ zaczął powoli jeździć dłonią wzdłuż swojego penisa. Usiadłem na podłodze i przyglądałem się jego poczynaniom. Do moich uszu dobiegały już jego jęki. Cóż, muszę przyznać, że szybko doszedł. Wił się na moim łóżku, czekając aż z prącia wydostanie się biały płyn. Kilka sekund później moja pościel została zabrudzona. Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc jak głośno dyszy. - Kontynuuj. - rzekłem chłodnym tonem. Szło mu to wolno, więc postanowiłem trochę pomóc. Drugie dojście było jeszcze szybsze, niż poprzednie. - Nono. Spisałeś się. - poklepałem go po udzie i poszedłem na kolację.