sobota, 1 czerwca 2013

4. Black Prince. (S/Y)

Obudziłem się dopiero kolejnego dnia. Wszystko mnie bolało. Skuliłem się na sianie i spoglądałem przed siebie bez wyrazu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie jestem sam. Tuż obok mnie leżał SungJong. Nie chciało mi się już dociekać, jak się tu znalazł. Po prostu kopnąłem go, żeby się odsunął. Z hukiem spadł ze snobka. W jednej chwili wstał i spojrzał na mnie.
- Książę! Czujesz się już lepiej?! - wrzeszczał podekscytowany.
- Daj mi spokój i idź sobie. Chcę zostać tu zupełnie sam przez resztę dnia, rozumiesz?
- Nie zostawię cię, książę. Z resztą i tak będą cię szukać... Lepiej od razu chodźmy do zamku. - w tej chwili wpadłem na genialny pomysł.
- Chciałbym, żebyś się dla mnie czegoś dowiedział. Przez dzisiejszy dzień śledź Hoyę, mojego żołnierza, i pod koniec dnia zdaj mi raport. Nigdzie tego nie zapisuj. Gdyby ktoś to znalazł, byłoby niedobrze.
- Tak jest! - zasalutował i odszedł w podskokach. Znów upadłem na siano i zajrzałem za okno. Słońce świeciło bardzo mocno. Zapowiadał się gorący dzień.

Około południa zostałem znaleziony przez SungYeol'a. Od razu wiedziałem, że to sprawka tego dzieciaka.
- Jest z tobą aż tak źle? - zapytał siadając obok mnie. - Nie powinieneś się tak przejmować. - ułożyłem głowę na jego kolanach.
- Nie powinienem przejmować? Wiesz, że Hoya jest dla mnie najważniejszy. Wiesz, że nie dałbym zrobić mu krzywdy i wiesz, że jestem do niego mocno przywiązany. To co wczoraj się działo... Ja nie mam serca. Ono znikło z całym bólem. Od dziś nie mam uczuć. Jestem chłodnym ciałem bez wnętrza...
- Nie dramatyzuj tak. Jeszcze nic się nie wydarzyło. Może to zwyczajne nieporozumienie?
- Jakie nieporozumienie? - wytarłem łzy. - Przecież go znam. W głosie, w oczach, po zachowaniu... Musiałbym być chory, żeby nie zauważyć. - pociągnąłem nosem.
- Ugotowałem dla ciebie ryż z owocami. Pójdziesz ze mną? - pogłaskał mnie po włosach. Usiadłem i odgarnąłem grzywkę.
- Dziękuję, że przy mnie jesteś. Znów poczułem się lepiej. - uśmiechnąłem się lekko. - Chodźmy razem zjeść. SungJong poszedł go śledzić. Zobaczymy, co z tego wyniknie...
- Chodźmy. - złapał mnie pod ramię i zaprowadził do kuchni. Usiedliśmy przy stole. Powiedziałem, żeby zjadł ze mną. Przyglądałem się jak konsumuje posiłek. Sam nie miałem na to większej ochoty. Wolałem obserwować, jak porusza się jego grdyka podczas połykania kolejnych kęsów.

Po południu, gdy siedziałem w swojej komnacie razem z SungYeol'em, przyszedł nowy, aby zdać raport.
- Książę... - zaczął. Wyglądał na zdruzgotanego. Jego kolana dygotały, a dłonie drżały, jakby się czegoś bał. - To co widziałem... Nie wiem, czy chcesz o tym wiedzieć. - zacząłem się zastanawiać o co mu chodzi. - SungYeol. - zwrócił się do kucharza. - Lepiej trzymaj księcia. - posłuchał wskazówek SungJong'a i chwycił mnie pod ramię. - Otóż.... Hoya właśnie w tym momencie... On... Z DongWoo... Oni... Współżyją. - wydukał. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Do głowy uderzyła krew. Oczy zrobiły się ogromne... Naraz wstałem. Yeol razem ze mną, nadal mnie trzymając.
- Gdzie? - zapytałem chłodno i zdecydowanie.
- Uspokój się. Już to przerabialiśmy. Usiądź i odetchnij. Nie rób nic, czego będziesz żałował. - uspokajał mnie kucharz. Ale ja nie mogłem... W tym momencie byłem już pewien, że nie mam serca. Wyrwałem się z ich objęć i wybiegłem prosto do siedziby wojsk. Musiałem przekonać się o tym na własne oczy. Nie chciało mi się wierzyć. Hoya..? Mój HoWon? Z każdą minutą moje człowieczeństwo malało. Z każdą sekundą byłem zdolny do coraz to gorszych rzeczy. Z impetem otworzyłem wielkie drzwi, które uderzyły o ścianę budynku. To co ujrzałem, zwaliło mnie z nóg.
- Hoya... - jęknąłem. Bezsilnie upadłem na kolana wbijając w nich wzrok. Tam pod spodem... To ja powinienem tam być. - Jak... Jak mogłeś mi to zrobić?! - wrzasnąłem. Łzy napłynęły mi do oczu. W głowie zacząłem wymyślać już kary. - Wtrącony do lochu, wykastrowany... A może ścięty o głowę? Którą karę powinienem zastosować? - zwróciłem się do niego.
- Książę... - szybko się ubrał i upadł przede mną na kolana. - Nie oszukam już twoich oczu. Dobrze widziałeś, nie ma sensu cię od tego odciągać. Jednak zrozum, że to było tylko chwilowe uniesienie. Na froncie, bardzo mi ciebie brakowało, więc... - uderzyłem go w twarz.
- Tak. Oczywiście. Brakowało ci mnie... Problem w tym, że nie ufam ludziom, którzy choć raz mnie okłamali. - wstałem.
- Błagam, wybacz mi! - uderzył czołem o ziemię, jednak było już za późno.
- Gdybyś miał choć trochę oleju w głowie, pomyślałbyś czy warto dla niego stracić najlepszą pozycję w hierarchii. W ten sposób... Ponieważ w głębi duszy pozostał ludzki kawałek mojej egzystencji, zostaniesz wtrącony do lochu na wieczność. Jeśli będziesz chciał wyjść, wykastruję cię. - westchnąłem i zwróciłem się do najbliższego strażnika. - Słyszałeś moje słowa. Czyń swoją powinność. - skierowałem się z powrotem do zamku. Dostrzegłem biegnących tu SungJong'a i SungYeol'a.
- Książę... - Yeol był najwyraźniej pod wrażeniem.
- Dałem radę. - uśmiechnąłem się i opadłem.

Obudziłem się dopiero w moim łóżku. Tak jak mi się wydawało - zemdlałem. To był dla mnie jednak za wielki szok. Usiadłem. Nie było aż tak źle. Nic mnie nie bolało, a za oknem wciąż świeciło słońce. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było. Wstałem i zajrzałem do przedsionka.
- SungJong? Jest już późno? - spojrzał na mnie wyrwany z zamyślenia.
- Za godzinę jest kolacja. - ukłonił się.
- Chodźo m. - machnąłem na niego ręką. Naiwnie dnie przyszedł. Nie wiedział, że gdy jestem sfrustrowany, do głowy przychodzą mi różne pomysły. - Zdejmij ubrania i połóż się. - rozkazałem.
- Po co? - zrobił wielkie oczy.
- Po prostu wykonaj mój rozkaz. Zaraz się przekonasz po co. - westchnąłem. Ku mojemu zdziwieniu zaczął po kolei zdejmować ubrania i usiadł na brzegu łóżka. Podszedłem do niego i pchnąłem go tak, by leżał. - Dogódź sobie. - wydałem kolejne polecenie oschłym tonem głosu.
- Że... Co?! - krzyknął. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zawsze mogę wymienić cię na kogoś innego, kto będzie wypełniał rozkazy.. - odwróciłem się, ale kątem oka wciąż go obserwowałem. Udawałem, że wychodzę, ale musiało mu naprawdę zależeć na tej posadzie, ponieważ zaczął powoli jeździć dłonią wzdłuż swojego penisa. Usiadłem na podłodze i przyglądałem się jego poczynaniom. Do moich uszu dobiegały już jego jęki. Cóż, muszę przyznać, że szybko doszedł. Wił się na moim łóżku, czekając aż z prącia wydostanie się biały płyn. Kilka sekund później moja pościel została zabrudzona. Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc jak głośno dyszy. - Kontynuuj. - rzekłem chłodnym tonem. Szło mu to wolno, więc postanowiłem trochę pomóc. Drugie dojście było jeszcze szybsze, niż poprzednie. - Nono. Spisałeś się. - poklepałem go po udzie i poszedłem na kolację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz