środa, 12 czerwca 2013

6. Black Prince. (S/Y)

Spałem niespokojnie. Budziłem się co kilka minut. Za oknem szalała burza... SungJong'a nie było w przedsionku, jak to zazwyczaj bywało. Czułem otaczający mnie chłód. Pragnąłem, by wsiąkł w moje serce, bym mógł przestać go odczuwać... Lecz nie miałem już serca. Wyzbyłem się resztek człowieczeństwa. Stałem się mrokiem. Jestem teraz czarnym księciem.

- MyungSoo? - usłyszałem nad ranem głos Yeol'a. Już od dawna nie spałem. Siedziałem teraz na łóżku i rozmyślałem jaką karę może dać mi ojciec.
- Witaj. - uśmiechnąłem się. - Dobrze spałeś? - usiadł na brzegu łoża.
- Tak, dziękuję. A ty?
- Szczerze mówiąc nie za dobrze. - zsunąłem się, by ukryć się pod kołdrą.
- W takim razie pośpij jeszcze trochę. - jego głos działał na mnie jak melisa. Uspokajał i kołysał do snu, nawet jeśli jego brzmienie nie było melodyjne.
- A co z ojcem? - mruknąłem. Spostrzegłem, że SungYeol nachyla się nade mną. Bacznie go obserwowałem. Poczułem płatki róż na swoim czole. Jego miękkie usta odegnały z mojego umysłu niepotrzebne myśli.
- Nie martw się teraz o to i śpij. Nikogo tu nie wpuszczę. - wyszeptał i poprawił leżącą na mnie kołdrę.
- SungYeol..? - nie zareagował na moje wywołanie. Po prostu pogłaskał mnie po włosach i wstał. Tylko... Dlaczego nagle poczułem ciepło? Chłodna woda spływała po wnętrznościach zamarzniętej pustki. Zadrżałem. - SungYeol. - ponowiłem próbę z podobnym skutkiem jak poprzednio. - Co ty planujesz? - postanowiłem kontynuować. W końcu musiał mnie słyszeć. - Dlaczego..?
- Nie myśl o tym. - wyszedł. W tym momencie miałem większy mętlik w głowie, niż poprzednio. Nigdy nie patrzyłem na SungYeol'a... w ten sposób. Zawsze był dla mnie najlepszym przyjacielem, lekarstwem, opiekunką... Ale nigdy, nawet przez chwilę, nie był.. mężczyzną? Choć czasem zastanawiałem się, dlaczego tak właściwie nigdy nie spojrzałem na niego jak na kogoś, kogo mógłbym kochać. W końcu ufam mu jak nikomu innemu. Wie o mnie więcej niż ja sam, dlatego jego potrawy są dla mnie idealne. Zna mnie praktycznie od dzieciaka. Spędziliśmy razem mnóstwo czasu, ale nadal... Był dla mnie bratem. Kochał gotować. Zawsze chciał pracować jako kucharz. Niestety nie mogłem zapewnić mu lepszej posady, ponieważ nie pochodzi ze szlacheckiej rodziny. Nawet nie ma rodziców... Ale choć tyle mogłem dla niego zrobić. Odwdzięczyć się za szlachetny czyn, którego dopuścił się dawno temu...

- Książę..? Król nas wzywa... - podszedł do mnie od tyłu. O mało nie dostałem zawału.
- Jasna cholera, SungJong! Czy ty przestaniesz mnie straszyć i irytować?!
- Wybacz. - ukłonił się i zaprowadził mnie do głównej sali. Przywitaliśmy się z moim ojcem i podeszliśmy do niego.
- Przemyślałeś swoje zachowanie? - zapytał ciężkim i najwyraźniej wciąż rozgniewanym głosem.
- Tak ojcze. Ale nie zamierzam przeprosić.
- To też nikt ci nie każe. - odparł z ironią. - Już mam dla ciebie specjalne zadanie. Przed zamkiem czeka powóz. Wsiądziesz do niego razem z tym młodzieńcem. - wskazał na SungJong'a. - Na miejscu wszystko się wyjaśni. - skinąłem głową i oddaliłem się w wyznaczonym kierunku. Wsiadłem do pojazdu, niestety naprzeciwko młodego...
Przemierzaliśmy wyboiste drogi. W pewnym momencie powóz wjechał w koleinę. Młodszy wpadł na mnie. Nasze twarze niemal się dotykały. Zazgrzytałem zębami. Czułem na sobie jego strach. Odepchnąłem go z całej siły. Uderzył się o ścianę bryczki, jęcząc przy tym dość donośnie. Jeden ze sług zajrzał do środka z zaniepokojeniem.
- Czy ktoś ci kazał nas pilnować?!!! - wydarłem się. Od razu wrócił do szyku. Rozwścieczony spojrzałem na SungJong'a, który masował się teraz po plecach. Warknąłem na niego ostatni raz i przymknąłem oczy, by się zdrzemnąć.
Dotarliśmy na miejsce dopiero pod wieczór. Było jeszcze jasno, ale świerszcze dawały o sobie znać. Przewodniczący wyprawy wysłany osobiście przez mojego ojca, zsiadł z konia i podszedł do naszej dwójki. Spojrzałem na niego pytająco.
- Będziecie mieszkać w letniej posiadłości do odwołania. Dziś rano przywieziono tu ubrania, leki i jedzenie. Życzę miłego wieczoru. - uśmiechnął się i odjechał z orszakiem, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Spojrzałem na ciemnookiego. Fuknąłem na niego i udałem się na spacer wzdłuż leśnej ścieżki. Znałem okolicę bardzo dobrze. Gdy byłem mały, często przyjeżdżałem tu konno z moim starszym bratem. Dom znajdował się jakieś  pół kilometra od głównej drogi. Nie zajmowałem się tym, że mój służący mógłby się zgubić. W moim świecie było miejsce na jedną osobę. Mnie.
Dopiero kiedy się ściemniło, skierowałem się ku posiadłości. SungJong siedział przy drodze i rozglądał się dookoła. Ominąłem go zwinnie i poszedłem do domu. Oczywiście przyczepił się na mój ogon. Nie miałem już siły go odganiać. Marzyłem teraz o śnie.
Słyszałem jak syczy nakładając wieczorem maść na plecy, a raczej ich boki. Coś w środku mnie zakuło. Siedział przede mną, ale nie śmiał nawet spojrzeć w moją stronę. Niestety letnia posiadłość miała to do siebie, że był tylko jeden pokój, kuchnia i łazienka. Wszystko musieliśmy dzielić między sobą, co oczywiście nie spodobało mi się. Obserwowałem jak niezdarnie nakłada wygrzebaną z apteczki maść. Nabiłem mu dość porządnego siniaka. Cóż. Ma się tę siłę w ramionach.
- Pokaż to. - nakazałem. Bez podnoszenia głowy i jakby z lękiem, podszedł do mnie i usiadł przede mną tyłem. Rozsmarowałem tłustą maź na całej powierzchni ogromnego, fioletowego guza. Stękał przy tym jakby miał zaraz dojść. - Aż tak źle? - zdziwiłem się nieco. Pokiwał głową i ukłonił się.
- Dziękuję, panie. - pamiętał o manierach i zmianie obecnego statusu. Wyuczony chłoptaś.
Nagle dopadł mnie kaszel. Gardło zaczęło piekielnie drapać, a gdy łykałem ślinę, wydawało się, jakby język był spuchnięty. Młody się przestraszył. Zaparzył mi herbatę i kazał się położyć. Nawet nie zauważyłem, że zasnęliśmy w jednym łóżku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz