Udałem się na kolację sam. SungJong został w komnacie. Zasiadłem do stołu. Ojciec spojrzał na mnie. Wyglądał na zdziwionego.
- Witaj ojcze. - ukłoniłem się nie parząc na niego.
- Dlaczego jesteś sam? - zapytał niskim, przerażającym głosem. - Znów pokłóciłeś się ze sługą?
- Nic z tych rzeczy. Ubrudził się i musiał się przebrać. - skłamałem. - Zaraz powinien tu być.
- W takim razie, zacznijmy jeść. - przyzwolił. Cała czwórka zebrana przy stole zabrała się za jedzenie. Gyu zerkał na mnie kątem oka. Wiedział, że nie znoszę SungJong'a, który w międzyczasie zdążył do nas dołączyć. Spojrzałem na niego zgorzkniale, po czym dostrzegłem, że mój ojciec również kwasi się na jego widok. - Młody. - stwierdził.
- Tak. Młodszy ode mnie.
- Widzę, widzę. Jak się sprawuje? - zapytał mnie.
- Ekhm... - odchrząknąłem tylko. - Sam zdążysz się pewnie przekonać. - powiedziałem jedno zdanie. Zaledwie kilka słów. Nie minęła nawet minuta, a na moich kolanach wylądowała gorąca zupa. Wrzasnąłem na SungJong'a i w przypływie złości uderzyłem go w polik. Mój ojciec, widząc to, wstał gwałtownie i odciągnął mnie od służącego. Chyba jednak nie wydobrzałem do końca po incydencie z Hoyą.
- Jak ty traktujesz swoją prawą rękę?!! - jebnął swoim basem prosto w moje ucho. - Gdyby nie on, wszystko musiałbyś robić sam, wiesz?!! - ciężko dyszał. Prawdę mówiąc, trochę się bałem. - Tak być nie może. Zrozumiesz jego wartość, kiedy wymyślę dla ciebie karę. - usiadł z powrotem na krześle i kontynuował konsumpcję. Odszedłem, by się przebrać. Młodszy podążył za mną. Wszedł nawet do pokoju, kiedy chciałem się przebrać. Zbeształem go, ale nieustępliwie stał przede mną. Znów oberwał w twarz. W jednej chwili zjawił się SungYeol. Przeraził się i od razu do nas podbiegł. Chcąc załagodzić sytuację, zaczął mnie wycierać. Spojrzałem na niego zdezorientowany.
- Co robisz? - spytałem, jakbym nie wdział..
- Uspokój się człowieku. To, że Hoya tak postąpił, nie znaczy, że masz się zaraz na wszystkich wyżywać. - SungJong się wycofał. Odchrząknąłem zmieszany i powstrzymałem SungYeol'a. Spojrzałem mu prosto w oczy.
- Jestem załamany. Nie widzisz tego?
- Widzę. - pogłaskał mnie po włosach. - Chodź ze mną. Zaparzę herbatę z naturalnych roślin i trochę ochłoniesz. Lepiej nie wracać już dziś na kolację. Służący zaczynają plotkować o twoim wybuchowym charakterze. Wiesz, że nie lubię, gdy o tobie mówią, prawda? - jego melodyjny głos działał na mnie uspokajająco.
Udaliśmy się do kuchni. Wypiłem miętę. Od razu zrobiło mi się lepiej.
Wieczorem, gdy leżałem już w łóżku, zjawił się niechciany gość. Usiadłem i spojrzałem przed siebie. Trzymany przez dwóch strażników Hoya stał na środku pokoju z miną... której jeszcze nigdy nie widziałem.
- Co ty tu robisz? - zapytałem chłodno nie wyrażając żadnych uczuć.
- Książę... Błagam, wybacz mi. - upadł na podłogę. - Znam twą dobroć... I znam też jasność twego serca. Proszę, uwolnij mnie.
- Muszę cię niestety rozczarować. Dzięki osobie poniżającej się przede mną, pozbyłem się serca, by już nigdy nie cierpieć. Wewnątrz mnie została tylko pusta przestrzeń, wypełniona mrokiem i nienawiścią. Dawałem ci wszystko. Miałeś najlepszego konia w królestwie. Najlepszej jakości ubrania. Mogłeś ze mną spać i jadać najpyszniejsze dania. A mi wystarczyłoby, gdybyś tylko mnie kochał i od czasu do czasu komplementował. Nie oczekiwałem niczego w zamian, a mimo to dawałeś mi poczucie bezpieczeństwa, które jak dotąd było dla mnie najważniejsze. Przez ciebie będę unikał tego przerażającego uczucia. Miłość to najgorsze, co może się wydarzyć. Żałuję, że cię rekrutowałem i pokochałem. Dziś jesteś już nic niewarty. Stałeś się czarnym scenariuszem mojego życia. Jesteś najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. - widziałem w jego oczach łzy i rozpacz. Udawałem niewzruszonego. Otoczyłem się twardą skorupą, jednak wewnątrz moja dusza topiła się w językach płomieni smutku. Jęczała i piszczała, ale nikt nie słyszał. Nikt nawet nie spojrzał, nie przyszedł... Umierała w samotności. Wśród niej była tylko pogarda, która przyspieszała jej nagłą i bolesną śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz