- Hoya. Jako że wróciłeś, co nie musiało być łatwe, i wypełniłeś mój rozkaz, usiądź z nami i zjedz mięso. - nałożyłem dla niego ryż i dużo czerwonego mięsa. Mój brat bacznie obserwował moje poczynania.
- Widzę, że lubisz dbać o swojego żołnierza. - mruknął pod nosem i nakazał swojemu słudze nałożyć trochę potrawy.
- Muszę o niego dbać. W końcu oddaje za mnie życie i naraża się dla mnie. - jeden z towarzyszy mojego brata zaczął głośno kaszleć. - Ale ty bracie chyba nie dbasz o niego za dobrze?
- DongWoo? Co ci jest? - zwrócił się do żołnierza, który tylko się ukłonił i odkaszlnął po raz ostatni. - No tak... Na froncie musiały być surowe warunki. Nie to co tutaj.
- Nie było aż tak strasznie. - odparł Hoya. Uśmiechnąłem się i nalałem nam trochę wina. Wypiliśmy zawartość szklaneczek i rozmawialiśmy do wieczora o wszystkim i o niczym.
- Wszystko z tobą w porządku? Jak się czujesz? - spytałem wchodząc do komnaty. - Oddaj zbroję służącemu. Zobaczymy. Może choć tyle potrafi sam zrobić. - westchnąłem i usiadłem na łóżku.
- Jestem cały. - zaczął się rozbierać, po czym podał uzbrojenie SungJong'owi, który natychmiast podszedł do szafy i schował tam otrzymany przedmiot.
- Wyjdź. - zwróciłem się do niego.
- Hę? - spojrzał na mnie przerażony.
- Wyjdź. Nie potrzebuję cię już. - westchnąłem. Wyrzuciłem go z pomieszczenia siłą i kazałem strażom nikogo nie wpuszczać. Spojrzałem po raz kolejny na HoWon'a. Podszedłem do niego i zdjąłem z niego resztę ubrań. Stanął przede mną w samej bieliźnie. Dokładnie obejrzałem jego ciało. Nie musiałem długo się przyglądać. Zaraz znalazłem głęboką szramę na jego ramieniu. - Co to jest?! - krzyknąłem przerażony. Spojrzałem w jego oczy. - Mówiłeś, że nic ci się nie stało! Jak to możliwe, że ty... - jęknąłem. - Hoya! - czułem jak do oczu napływają mi łzy. Rana wyglądała boleśnie.
- To nic, książę. Otrzymałem już pomoc. Nic mi nie będzie.
- Usiądź. - rozkazałem, ale mimo to mój żołnierz mnie nie słuchał.
- Przecież mówię, że to nic. Jestem cały. Nie potrzebuję pomocy.
- Jak to nie potrzebujesz pomocy?!! Widziałeś tę ranę?! Masz coś z głową?!
- Nie krzycz na mnie proszę. Chcę móc z honorem wypełniać twoje rozkazy. Nie oczekuję opatrywania każdego najmniejszego draśnięcia.
- Powiedziałem, że masz siadać, zrozumiano? - oparłem nadgarstki na jego ramionach i przycisnąłem do dołu. Usiadł widząc moje starania. Szybko podbiegłem do szafki i wyciągnąłem materiał. Skropiłem go wodą z ziołami leczniczymi i przyłożyłem do rany. Hoya zasyczał i zacisnął pięści. Czyli jednak nie odkażono mu tej rany. - Okłamałeś mnie. Nikt nawet na to nie spojrzał, prawda? - westchnąłem i zarzuciłem na niego koc. - Połóż się w łóżku. Zaraz do ciebie przyjdę. - wstałem i odłożyłem szaty. Po kilku chwilach ułożyłem się wygodnie tuż obok mojego ukochanego. Zauważyłem, że nie jest szczęśliwy z przyjazdu do zamku. - Coś się stało? Jesteś na mnie zły?
- O co miałbym być zły książę? Dbasz o mnie i nie pozwalasz robić mi krzywdy. Nie rozumiem, dlaczego miałbym być na ciebie zły?
- Sam nie wiem. Nie wyglądasz dobrze. - oprócz tego zauważyłem, że nie mówi już do mnie "mój książę", jak zwykł to robić dawniej.
- Po prostu jestem zmęczony więc chodźmy już spać. - westchnął.
- Nie chcesz mnie tej nocy? Nie tęskniłeś za mną? - usiadłem wystraszony. - Nie mieliśmy odpowiednio się przywitać, kiedy zajdzie słońce w dzień, w który wrócisz? Co się z tobą dzieje?
- Nic. - zapewniał mnie wciąż. Położył zimną dłoń na moim ramieniu. Tylko dlaczego ta dłoń była aż tak bardzo zimna? Dlaczego przeszedł mnie dreszcz? - Kocham cię, książę. - przeraziłem się. Słowa, które wypowiedział, były puste jak szklanka. Wysuszone z jakichkolwiek emocji. Porównywalne do bezdennej próżni. Pozbawione wszelkich uczuć...
- Ah.. - czułem się, jakby ktoś wbił w moje serce sztylet.
- Coś nie tak? - zachowywał się sztucznie. Jak porcelanowa lalka... Zacząłem płakać. Ale nie na zewnątrz. W duszy. Płakałem jak małe dziecko. Czułem, że mógłbym wyciągnąć swoje serce na zewnątrz. I tak nie przyda mi się już do niczego...
- Chyba faktycznie jesteś zmęczony. Brzmisz tak słabo... Prześpij się, a ja pójdę napić się wody. - pokiwał głową. Zdecydowanie coś było nie tak. Zazwyczaj nie chciał puszczać mnie samego do SungYeol'a. A teraz zrobił to bez najmniejszego oporu. Niemal wybiegłem z komnaty. Wydostałem się na zewnątrz. Po drodze potrąciłem SungJong'a. Upadłem na trawie, tuż obok stawu. Skuliłem się i zacząłem płakać. Czy ktoś mnie widział? Nie obchodziło mnie to. Moje serce krwawiło. Mój Brutus postanowił mnie zdradzić. To bolało mnie tak okropnie, że miałem ochotę przestać istnieć.
- Książę..? - usłyszałem za sobą słodziutki głosik, na którego dźwięk od razu chciało mi się rzygać.
- Zostaw mnie samego. - westchnąłem i pomachałem na niego ręką.
- Jak mam zostawić mojego księcia, kiedy jest tak smutny? - oburzył się. Mojego księcia? Nie jestem już niczyim księciem. Każdy po kolei mnie zdradza. Będą opuszczać mnie po kolei, dopóki nie uda im się mnie zabić.
- Wypierdalaj. Powiedziałem coś?! - warknąłem tak głośno, że obejrzeli się żołnierze stojący na bramach wjazdowych. Młody niewzruszony nadal stał obok mnie. W końcu wkurzyłem się i wstałem, by udać się do stajni, gdzie SungJong nie miał już wstępu. Usiadłem na sianie i wpatrywałem się w mojego ukochanego konia. W ten sposób mój męczący dzień doszedł końca. Sen zdecydowanie przyniósł ukojenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz