Leżałem tuż obok niego. Słyszałem przyspieszony oddech Hoyi. Chwilę temu oboje doszliśmy. Byłem z siebie zadowolony.
- Hoya... - szepnąłem. - Co czujesz? - spojrzał prosto na mnie.
- Jestem szczęśliwy książę. - odparł. - Ponieważ mogę być przy tobie. Jestem najszczęśliwszy na świecie. - uśmiechnąłem się lekko. Więc to tak?
- To na pożegnanie.
- Hę? - zdziwił się.
- Jutro wysyłają wasz oddział na front. - odwróciłem się do niego tyłem w razie, gdybym miał zacząć płakać. - Wróć cały. To rozkaz. - głośno przełknąłem ślinę.
- Oczywiście, że wrócę. Nie mam zamiaru zostawiać waszej książęcej mości. - przytulił mnie.
- Chodźmy już spać. Musisz wypocząć. Wyruszasz z głównym oddziałem o świcie.
- Książę... Boisz się o mnie? - nie odpowiedziałem. To było oczywiste, że odczuwałem niepokój.
- Nie będzie cię przy moim boku przez dłuższy czas. Jak myślisz, boję się?
- Spokojnie. Z pewnością wrócę i dalej będę mógł cię chronić. - pocałował moje ramię.
- Ah i jeszcze jedno. Zanim wyjedziesz sprawdź proszę mojego nowego sługę. Wywaliłem tamtego bezużytecznego starca.
- Co z SungYeol'em? - zapytał niespodziewanie.
- A co ma być? To oczywiste, że tu zostanie. Boisz się, że cię zdradzę? - zaśmiałem się, ale jemu najwyraźniej nie było do śmiechu. - Przecież nic się nie wydarzy głuptasie. - przewróciłem się na drugi bok i zajrzałem w jego niespokojne oczy. - Jedź i chroń mnie i nasz naród.
- Oczywiście. - trochę ochłonął. - Ufam ci książę.
- Komu miałbyś ufać, jeśli nie mi? - uśmiechnął się lekko. - Śpijmy.
Nazajutrz gdy się obudziłem, nowa osoba siedziała już w przedsionku. Usiadłem na łóżku i spojrzałem na niego.
- Myślałem, że będzie starszy. - westchnąłem. Zaraz przyszedł SungYeol z moim śniadaniem. - Dziękuję. - spojrzałem na niego. - Co przygotowałeś?
- Naleśniki. - uśmiechnął się. - Dobrze spałeś?
- Tak. - przeciągnąłem się, po czym zacząłem jeść. Nowy chłopak bacznie mi się przyglądał. - Nigdy nie widziałeś jedzącego człowieka? Rodzina królewska też musi coś jeść.
- Nie... To nie tak. - speszony pokręcił głową. Rzuciłem sztućcami o talerz. Drobna sylwetka bruneta aż podskoczyła.
- Jak się nazywasz?
- SungJong, wasza książęca mość. - ukłonił się.
- Aish.. Nawet twoje imię jest irytujące! - mlasnąłem z niesmakiem. - Wyjdź.
- Ale... - spojrzał na mnie przerażony.
- Nie chcesz? Więc sam pójdę. - szybko się przebrałem i impulsywnym krokiem przekroczyłem próg komnaty.
Udałem się do kuchni. Zwróciłem się do SungYeol'a.
- Chodźmy na przejażdżkę konną. Dzisiejszy dzień jest idealny, nie sądzisz? Żadnej chmury na niebie, las musi być wyjątkowo piękny. Zdejmij już ten fartuch i chodź. - wołałem go ze zniecierpliwieniem. Szybko poszliśmy do stajni i wsiedliśmy na konie.
- Coś się stało? Jesteś jakiś nieswój. - zaczął, kiedy wjeżdżaliśmy na nasz ulubiony szlak.
- Hoya wyjechał i nie jest mi z tym dobrze. Poza tym ten nowy strasznie mnie wkurza. Mimo że widziałem go zaledwie kilka minut, już wiem, że nie dogadam się z nim za dobrze. Ahh SungYeol... Będziesz musiał tłumić we mnie tą złość. - spojrzałem na niego. Milczał, jednak nie wydawał się być zawiedziony. - Tobie chyba też coś leży na żołądku?
- Nie, to nie tak. Po prostu zastanawiam się co z moim bratem... Dostałem wiadomość, że jego oddział również miał jechać na front, jednak to nie jest potwierdzona informacja.
- Spokojnie. Z pewnością wróci cały i zdrowy. Gdy wojna się skończy, będę chciał spotkać się z twoim bratem i zaproszę go do zamku, więc nie martw się o to. - uśmiechnąłem się. SungYeol wyraźnie się odprężył.
- Dziękuję książę.
- Nie zwracaj uwagi na mój status. Wiesz, że tego nie lubię. No i w końcu... jestem ci to winien, prawda?
- Mimo wszystko uważam, że powinienem być równy reszcie i należycie się do ciebie zwracać... - spuścił głowę. - Nie możesz wpłynąć na to, kim jesteś. Ja też nie mogę. Więc lepiej używać tego zwrotu, zwłaszcza, że król może zauważyć nasz stosunek do siebie.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nikt nie ma prawa się w to wtrącać. - zdenerwowałem się. SungYeol zareagował na to śmiechem.
- Nie przeszkadza mi to. Jesteś księciem. To powinien być dla ciebie zaszczyt. - westchnąłem i popędziłem konia do galopu. Jechaliśmy środkiem lasu, przez naszą ulubioną ścieżkę. Przyjemny wiatr owiewał nasze szyje. Słyszałem, jak kopyta zatapiają się w złocistym piasku. Serce Black i moje serce stanowiły jedność. Nasze ciała poruszały się jednym rytmem. Reszta świata przestała istnieć, razem z SungYeol'em i jego koniem. Istnieliśmy tylko my. Jako jedna dusza mieszkająca w dwóch ciałach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz