poniedziałek, 20 maja 2013

13. This love was so fast. (S/Y)

Byłem zły i smutny jednocześnie. Nie chciałem miłości od hyonga, wręcz ją tępiłem. Jednak nie potrafiłem mu odmówić. Zrobił dla mnie tak wiele, że nie mógłbym nie być mu wdzięczny. Można by powiedzieć, że wychował mnie i trzymał przy sobie... Ale coś mi nie pozwala go zaakceptować. Martwi mnie to.
Jednego z kolejnych dni spędzonych bez Hae, siedziałem przed biurkiem i odrabiałem zadanie domowe. W pewnym momencie odezwał się mój telefon.

Hae : Jak się czujesz? Dobrze się dożywiasz? Jestem pewien, że HeeChul dobrze o ciebie dba. Przepraszam za to zniknięcie... Coś mi wypadło i raczej szybko nie wrócę. Przepraszam. 

Siedziałem jak wryty i z niedowierzaniem wgapiałem się w wyświetlacz ponownie śledząc tekst i upewniając się, czy to aby na pewno on. Mimo moich wątpliwości wszystko się zgadzało. Bez chwili zastanowienia nacisnąłem zieloną słuchawkę. Po dwóch sygnałach usłyszałem jego piękny głos.
- Hyukkie... - słyszałem, że płacze. Zaniemówiłem. Nie słyszałem go tak dawno, że zapomniałem jak brzmi ton jego głosu.
- D... - nie było mnie stać na odwagę, by wypowiedzieć jego imię. Zasłoniłem usta dłonią i powstrzymywałem płacz, który nie chciał dać mi spokoju.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. - zapewniał. Jak się domyślałem, stało się coś złego, tyle że ten głupek starał się to przede mną ukrywać.
- Twój ojciec... - to jedyne słowa, jakie przyszły mi na myśl. - Chcę pomóc ci w tym. Powiedz ile pieniędzy potrzebujesz. Chcę razem z tobą urządzić pogrzeb. - zupełnie nie wiem dlaczego akurat o tym zacząłem mówić po tak długiej przerwie.
- HyukJae... - brzmiał naprawdę smutno. Jego głos nie był przesączony radością, jak to zazwyczaj bywało. Słyszałem jak jego serce wyje z bólu. To było nie do wytrzymania. - Jak będę w Seulu to razem się za to zabierzemy, dobrze? Teraz muszę zostać tu gdzie jestem. Zobaczymy się już niedługo.
- DongHae... Tęsknię za tobą. Strasznie się bałem, że coś ci się stało. - mój głos był zachrypnięty. - Chcę cię znów zobaczyć. Nie każ mi czekać zbyt długo...
- Obiecuję. - w wyobraźni widziałem jego szeroki uśmiech. Choć wiem, że nie był on tak szczery, jak powinien być, ale mimo to sam też si uśmiechnąłem.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. Nawet bardziej niż myślisz. - zapewniał mnie. - Wrócę jak najszybciej. Do usłyszenia.
- Pa. - z bólem serca pożegnałem się z nim i zgasiłem lampkę. Położyłem się do łóżka. Kołdra była wyjątkowo zimna. Zapowiadano gorącą noc, jednak zza okna przedostawał się tu chłodny wiatr. Zatrząsłem się i zanurzyłem ciało jeszcze głębiej pod kołdrę i przyklepałem wszystkie kanty tak, aby chłód nie miał prawa dostać się na moją skórę. Ostatni raz zerknąłem na księżyc w pełni. Więc mówisz kochanie, że nie ma ciebie w stolicy? Jestem ciekaw, gdzie go wywlokło...

- Wstawaj! - z rana otrzymałem nieprzyjemną pobudkę. Hyung wyrwał mi kołdrę i pozwolił mi marznąć.
- Przestań! - krzyknąłem, starając się wyrwać mu pościel.
- Zamierzasz przespać całą sobotę? Nie pozwolę na to. Idziemy. - Złapał mnie w pasie i przewiesił przez swoje ramię. Poszedł do kuchni i dopiero tam łaskawie ustawił mnie na ziemi.
- Co ty wyprawiasz? - zapytałem oburzony.
- Dzisiaj zrobimy relaksujący dzień. - wepchnął mi do ust banana i odwrócił się tyłem, aby przygotować resztę śniadania.
- Dlaczego robisz tak dużo jedzenia? - zerknąłem przez jego ramię.
- Nie pytaj, tylko idź się przebrać. Czeka nas naprawdę długi dzień, więc się przygotuj. Weź na wszelki wypadek jakąś bluzę. Nigdy nie wiadomo ile możemy tam zabawić. - mruknął i w milczeniu kontynuował przyrządzanie kanapek. Fuknąłem na niego ostatni raz i udałem się do swojego pokoju. Wyciągnąłem z szafy pierwsze lepsze ubrania i położyłem się na łóżku. Wczoraj do późna nie mogłem zasnąć przez DongHae i byłem bardzo niewyspany. Niestety chwila błogości nie trwała długo. Kiedy tylko hyung skończył pichcić, ponownie wpadł do mojego pokoju i tym razem, na serio, siłą wyciągnął mnie na zewnątrz. Podsunął pod mój nos buty i otworzył drzwi wejściowe dając mi znać, że mam się pospieszyć. Wyszedłem zniechęcony po ubraniu butów. Heenim złapał mnie za rękę i poprowadził do parkingu. Wsiedliśmy do auta i wyjechaliśmy. Przez połowę długiej drogi przysypiałem. Obydwoje milczeliśmy. Może to i lepiej? Zapobiegało to wszczynaniu niepotrzebnych kłótni. Wiadomo. Jedno słowo za dużo może doprowadzić do wojny.

2 komentarze: